Bilans 3:0 i awans do drugiej rundy – polscy koszykarze zanotowali świetny początek mistrzostw świata. Plan został wykonany, teraz można zawalczyć o coś wielkiego. Poziom trudności wzrasta, lecz po pierwszej fazie wzrosła i pewność siebie naszych zawodników.
Wyniki sparingów, które kadra rozgrywała przed mundialem, nie imponowały, lecz Mike Taylor mówił: „Wierzę, że będziemy gotowi”. Miał rację. Koszykarze wygrali wszystkie mecze w swojej grupie i tym samym
wypełnili zadanie, z jakim jechali do Chin: wyszli z grupy. Teraz mogą już grać bez presji, a jest szansa na ugranie czegoś wielkiego.
Nie można zaprzeczyć, że Polska miała bardzo łatwą grupę, lecz przecież nikt awansu nie oferował za darmo. Wiele razy zdarzało nam się rozliczać turnieje już po losowaniach i planować mecze w późniejszych fazach, by na koniec przeżywać rozczarowania. W tym przypadku kibiców czekały tylko pozytywne emocje.
Klucz – dobra inauguracja
Polacy mieli świadomość, jak ważny jest pierwszy mecz turnieju. Dobra inauguracja potrafi ustawić turniej. Doświadczenia z Eurobasketów uczyły, że porażka na starcie skutkowała nieudaną imprezą – tak było w 2011, 2013 i 2017 roku. Na początek mundialu przypadł mecz z Wenezuelą, według analiz to spotkanie miało decydować o drugim miejscu w grupie. Faktycznie – zakładając, że Wybrzeże Kości Słoniowej, najniżej notowana ekipa mistrzostw, będzie dostarczycielem punktów, a gospodarzom Chinom pomogą w awansie ściany – rozgrywane w sobotę o 10 rano polskiego czasu spotkanie urastało do rangi małego grupowego finału. I Polacy bardzo dobrze sobie w tym finale poradzili, pokonali rywala 80:69, a świetną partię rozegrał Michał Sokołowski, zdobywca 16 punktów.
– Jestem dumny, bo to drużynowe zwycięstwo. Nasi zawodnicy po raz kolejny pokazali, że w najważniejszych momentach stoją na wysokości zadania – chwalił swój zespół na pomeczowej konferencji Mike Taylor. Już dwa dni później jego zawodnicy jeszcze bardziej utwierdzili go w tym przekonaniu.
W meczu z Chinami Polacy grali nie tylko o zapewnienie sobie awansu do drugiej rundy mistrzostw, lecz także o wyjście z jak najlepszym rezultatem. Zwycięstwo nad gospodarzami sprawiało, że w następnej fazie rozgrywek Biało-czerwoni graliby o realną stawkę – ćwierćfinał. Ale przed rozpoczęciem takich wyliczeń trzeba było pokonać gospodarzy, których – jak się okazało – wspierali nie tylko kibice, lecz także sędziowie.
Mecz, który stanie się legendą
Poniedziałkowy mecz był jednym z tych, które przechodzą do historii, o których opowiada się latami i które są fundamentem legendy. Oczywiście, ów fundament warto obudować sukcesem w całym turnieju, z drugiej strony – kto pamięta, że po legendarnym zwycięstwie 6:4 nad ZSRR w hokeja, Polska spadła z elity?
Jeżeli zespół Taylora miał zawalczyć nie tylko o swój dobry wynik, lecz także o renesans zainteresowania koszykówką w kraju, to mecz z Chinami spełnił tę rolę doskonale.
Przed rozpoczęciem spotkania można było założyć, że aby wygrać, trzeba będzie wypracować bezpieczną przewagę przed ostatnią kwartą. Wynik na styk był niebezpieczny: spodziewano się, że arbitrzy przychylniejszym okiem będą zerkać na gospodarzy. Jednak skala tej pomocy przerosła wszelkie oczekiwania.
Polacy zagrali ambitnie, lecz nierówno – słabo szczególnie w 1. kwarcie, w której Chińczycy trafiali z dystansu z regularnością zaprogramowanych maszyn. W drugiej i trzeciej kwarcie Biało-czerwoni opanowali nerwy i wyszli na prowadzenie. Stracili je w ostatniej odsłonie, przez kolejny niepokojący przestój, gdy zupełnie nic nie wychodziło im w ataku. A prawdziwy horror rozegrał się w samej końcówce. Polacy starali się odrobić stratę, która na około 13 sekund przed ostatnią syreną wynosiła punkt. I te sekundy trwały dosłownie kilkanaście minut. A o podgrzanie emocji zadbali arbitrzy, którzy starali się przypilnować chińskiego prowadzenia. Zaczęło się, gdy po wznowieniu z boku przez Chińczyków, piłkę przejął Mateusz Ponitka. Jednak kontrę Polaków przerwał sędzia, który odgwizdał wyimaginowany faul i przyznał gospodarzom dwa rzuty wolne. Chwilę później A.J. Slauther był faulowany przy próbie rzutu za trzy, ale kanadyjski arbiter Matthew Kallio z sobie tylko znanych powodów nakazał wykonać mu tylko dwa rzuty – na szczęście oba trafiły do celu. Ostatecznie Polacy wyszarpali remis, a dzięki świetnej grze w obronie, udało się w dogrywce przechylić szalę zwycięstwa na swoją stronę. Polska wygrała 79:76.
– Jestem dumny z naszych zawodników, nigdy nie odpuszczają. Zagrali z sercem, i to dzisiaj zrobiło całą różnicę. To są gracze, którzy zostaną zapamiętani jako ci, którzy zrobili coś wielkiego dla narodowego zespołu – mówił po meczu Taylor.
Bardzo ważna kropka nad i
Meczu z Wybrzeżem Kości Słoniowej, pomimo pewnego już awansu do dalszych gier, nie można było zlekceważyć.
Wyniki z pierwszej grupy liczą się bowiem w drugiej – wygrana dawała więc komfort, punkt więcej w tabeli niż jeden z naszych następnych rywali, Rosja.
Tradycyjnie już, Polacy potrzebowali chwili, aby się rozkręcić – pierwszą kwartę wygrali Iworyjczycy, którzy seryjnie rzucali za trzy. Zmorą naszych reprezentantów, kolejny już raz, była przeciągająca się nieskuteczność – to na pewno element, który należy poprawić przed następną rundą.
Połowę skończyli jednak Polacy na czteropunktowym prowadzeniu i do końca kontrolowali już mecz. Najwięcej punktów – 16 – zdobył kapitan drużyny, Adam Waczyński, z dobrej strony pokazał się najmłodszy koszykarz mundialu, Adam Balcerowski. Mike Taylor rotował składem – dzięki temu rezerwowi złapali więcej minut, a gracze podstawowej piątki trochę odsapnęli. Ostatecznie Biało-czerwoni wygrali 80:63 i mogli ze spokojem czekać na wyniki meczu szczególnie interesującego nas w kontekście drugiej rundy – Rosji z Argentyną. Ostatecznie zwyciężyła ekipa z Ameryki Południowej i to ona, podobnie jak ekipa Mike’a Taylora, zamelduje się do drugiej rudny z kompletem punktów.
Walka o ćwierćfinał rozegra się w Foshan. W piątek nasi koszykarze zagrają z Rosją, w niedzielę – z Argentyną. I to pierwsze spotkanie będzie meczem o awans do czołowej ósemki mistrzostw. O scenariuszu, w którym Polacy mają w swoich rękach losy gry w ćwierćfinale, nie marzyli chyba nawet najbardziej szaleni optymiści. Tymczasem koszykarze mogą napisać swoją piękną historię. Na pewno w decydujących chwilach ich losy będzie śledzić niemała widownia – dramatyczną końcówkę meczu z Chinami oglądało blisko 2 miliony osób. Jeżeli drużyna sprawi sensację, niewykluczone, że na lekcjach wychowania fizycznego w nowym roku szkolnym zaroi się zaraz od Ponitków, Slaughterów i Waczyńskich. A w tle pojawiła się szansa na wyjazd na Igrzyska Olimpijskie – to byłby prawdziwy renesans polskiej koszykówki.
Zdjęcie: Mecz koszykówki, Fot: Melinda Nagy, licencja Adobe Stock