Reprezentacja Polski zagrała na mistrzostwach Europy trzy mecze. Choć wszystkie zostały przegrane, to jednak każdy z nich był inny. Oby prawdziwym obliczem Biało-Czerwonych było to z wtorku, gdy ambitnie radzili sobie z gospodarzami, Szwecją. O meczu ze Szwajcarią chciałoby się z kolei jak najszybciej zapomnieć.

Trudna przebudowa

Przed turniejem najczęściej powtarzano, że Polska jedzie na mistrzostwa głównie po naukę. Zmiana pokoleniowa w naszej reprezentacji nastąpiła w sposób, który trudno uznać za wzorcowy. Z umiejętności graczy z tego wielkiego pokolenia, które dało nam medale mistrzostw świata, starano się korzystać jak najdłużej. Problem w tym, że u boku Karola Bieleckiego, braci Michała i Bartosza Jureckich czy Krzysztofa Lijewskiego nie dano się ogrywać młodym graczom. Zabrakło płynności w zmianie pokoleniowej. Przez to doszło do sytuacji, że kadrę trzeba budować na nowo. Efekt tej budowy ma przyjść podczas mundialu, który Polska zorganizuje wspólnie ze Szwecją. A jednym z jej etapów były tegoroczne mistrzostwa Europy.

Selekcjoner Patryk Rombel zabrał do Göteborga trzech graczy, którzy pamiętają ostatnie sukcesy reprezentacji, medalistów z mistrzostw świata w Katarze: Piotra Chrapkowskiego, Kamila Syprzaka i Przemysława Krajewskiego. Dwóch ostatnich grało także na igrzyskach w Rio de Janeiro. Dla ponad połowy kadry tegoroczny turniej był debiutem na imprezie rangi mistrzowskiej. Dlatego z obozu Biało-Czerwonych nie płynęły żadne szumne deklaracje. Szanse oceniano racjonalnie. – Chcemy dać z siebie wszystko. A co to przyniesie – to już zweryfikuje parkiet – mówił przed pierwszym meczem bramkarz Adam Morawski. – Jeśli będziemy grać na swoim dobrym poziomie, możemy powalczyć z każdą drużyną – dodawał.

Szwajcaria psuje wrażenie

I rzeczywiście – w inauguracyjnym spotkaniu, z silną Słowenią, Polacy pokazali się z niezłej strony. Do końca walczyli o zwycięstwo – kluczowa okazała się słabsza skuteczność, w tym niewykorzystane karne, zmora naszej reprezentacji na tym turnieju. Ostatecznie Polska przegrała 23:26, ale przed meczem ze Szwajcarią pojawił się optymizm.

Reklama

Niestety, spotkanie z Helwetami było bardzo słabe. Myśli o wygranej wybił Polakom z głowy Andy Schmid. Polacy zupełnie nie radzili sobie z gwiazdorem Rhein-Neckar Löwen. 36-letni zawodnik może i jest piłkarzem wybitnym, lecz nie wypada, by drużyna grająca w mistrzostwach pozwalała komukolwiek strzelić 15 goli. W polskiej reprezentacji takiego lidera brakowało – drużyna nie posiada obecnie gracza, który weźmie na siebie ciężar gry, pociągnie zespół, gdy nie idzie. Po meczu ze Szwajcarią w zasadzie nie można było mieć większych uwag tylko do Morawskiego, który obronił 10 uderzeń, i 19-letniego Michała Olejniczaka. Młody zawodnik SMS-u Gdańsk zastąpił w składzie kontuzjowanego Przemysława Krajewskiego i grał bez kompleksów, co imponuje, zważywszy na to, że zaliczył już więcej meczów na mistrzostwach, niż w rodzimej Superlidze. Zabrakło jednak dobrej gry w obronie i skuteczności w ataku – przegranej w rozmiarach 24:31 chyba nikt się spodziewał. Tego meczu było tym bardziej szkoda w obliczu porażki Szwecji ze Słowenią. Nagle okazało się, że wciąż pozostawała szansa na awans z grupy – przy korzystniejszym wyniku nie byłaby ona wcale rozpatrywana tylko w ramach zaawansowanej matematyki.

Prawdziwe oblicze?

Aby awansować do głównej fazy turnieju, Polska musiała pokonać Szwecję różnicą 11 bramek. Po meczu ze Szwajcarią trudno było oczekiwać realizacji takiego scenariusza, ale Polacy wyszli na parkiet, by zagrać o zwycięstwo. I naprawdę zaimponowali. Dobrze funkcjonowała obrona, strzały rywali odbijał Morawski i Polacy prowadzili już 10:7. I wtedy zaczął się przestój. Biało-Czerwoni nie zdobyli bramki przez 8 kolejnych minut. Na przerwę Szwedzi schodzili z dwubramkowym prowadzeniem. Druga połowa minęła pod znakiem gonitwy za rywalem. Z dystansu strzelał Szymon Sićko (8 goli w meczu), Maciej Gębala wykorzystał każdą z trzech prób. By wyrównać, znów zabrakło skuteczności – szkoda, bo przy odrobinie większej celności można było pokusić się o zwycięstwo. – Wychodzi brak doświadczenia – przyznawał po meczu selekcjoner Patryk Rombel.

Polska żegna się więc z mistrzostwami z uczuciem niedosytu. Pytanie, jakie stawiają sobie po turnieju kibice to: które oblicze reprezentacji jest prawdziwe – to z meczu ze Szwecją, czy ze Szwajcarią? Na pewno postawa w ostatnim spotkaniu jest argumentem, by na przyszłość tej reprezentacji spojrzeć z optymizmem. Problem jednak w tym, że aby zdobywać doświadczenie, trzeba grać na wielkich imprezach. A z tym może być w najbliższych latach trudno. Do przyszłorocznych mistrzostw świata w Egipcie i kolejnego EURO polscy szczypiorniści będą musieli przebijać się przez kwalifikacje, w których faworytem nie będą. Oby zaowocowało zebrane teraz doświadczenie – za grą piłkarzy ręcznych na wielkich imprezach można było się stęsknić.


Zdjęcie główne: Mecz piłki ręcznej, Fot. Steve Fair, licencja Creative Commons

Reklama