Przedstawiony w sobotę program Platformy #ReceptaNaKryzys jest totalnym przeciwieństwem dalszych obietnic wielkich budów narodowego socjalizmu i narodowego etatyzmu, które Mateusz Morawiecki zapowiadał dzień wcześniej przy okazji prezentacji Krajowego Planu Odbudowy – pisze Cezary Michalski
PO w swoim sobotnim wystąpieniu wywiązało się z obowiązków partii reprezentującej liberalne centrum. Przedstawiło mocny – właśnie liberalny – program walki z gospodarczymi i społecznymi skutkami pandemii.
Czasowe obniżenie stawki VAT. Podniesienie kwoty wolnej od podatku (co przypomina, że w Polsce od lat – i to przy różnych rządach – podnosi się podatki nie tylko wprowadzając otwarcie nowe, ale także nie ruszając progów, co przy zauważalnej inflacji oznacza zabieranie przedsiębiorcom i pracownikom coraz większej części dochodów).
Przywrócenie handlu w niedziele (przy jednoczesnym wprowadzeniu twardych zabezpieczeń praw pracowniczych gwarantujących, że zyskają na tym nie tylko właściciele firm).
Likwidacja tzw. opłaty mocowej, dzięki której PiS zabiera Polakom, nawet jak próbują oszczędzać energię, dodatkowe pieniądze.
Żeby upaństwowione i upartyjnione monopolistyczne molochy energetyczne mogły po pierwsze kupować milczenie i głosy wyborcze górników, po drugie uwłaszczać swoich prezesów zanim po krótkiej przejażdżce na karuzeli zarządów i rad nadzorczych wrócą – już jako milionerzy – do działalności partyjnej w „Zjednoczonej Prawicy”, a po trzecie finansować krewnych i ich politycznych klientów prawicowych działaczy, którzy całymi tysiącami żerują na publicznych pieniądzach w prawicowych mediach i w powstających jak grzyby po deszczu fundacjach czy pseudopaństwowych instytucjach.
Przedstawiony w sobotę liberalny program Platformy jest totalnym przeciwieństwem dalszych obietnic wielkich budów narodowego socjalizmu i narodowego etatyzmu, które Mateusz Morawiecki zapowiadał dzień wcześniej przy okazji prezentacji Krajowego Planu Odbudowy (za unijne pieniądze, których pozyskanie przez Polskę w tym samym czasie eurosceptyczne skrzydło obozu władzy wciąż stara się storpedować).
Premier powtarzał niezrealizowane obietnice PiS sprzed prawie sześciu lat (elektromobilność, CPK, zwiększenie udziału inwestycji krajowych w PKB – tym razem przesunięte na rok 2030, bo prywatni przedsiębiorcy pod rządami PiS boją się inwestować).
Zupełnie stracił społeczny słuch, jeśli sądzi, że dotrze w ten sposób do polskich przedsiębiorców i pracowników, którzy walczą o codzienne przeżycie w pandemii, więc zupełnie nie interesuje ich ocenianie PR-owych zdolności Morawieckiego, jego szans w starciu z Ziobrą czy Obajtkiem, a wreszcie jego notowań w głowie Kaczyńskiego.
Polityczne wyzwania PO
Platforma próbowała też jednak w sobotnim wystąpieniu (już drugim po wcześniejszej konferencji Budki i Trzaskowskiego) odpowiedzieć na dwa najważniejsze polityczne wyzwania, przed którymi stoi. Po pierwsze odeprzeć zarzuty „przesunięcia się na lewo”, szczególnie po deklaracji wspierającej liberalizację prawa aborcyjnego. Po drugie odpowiedzieć na wyzwanie Hołowni.
Jeśli chodzi o pierwszą kwestię, to po przedstawieniu przez PO propozycji liberalizacji aborcji (rozwiązania wzorowane na zachodnioeuropejskiej chadecji, ale zachodnioeuropejska chadecja w państwie Kaczyńskiego, Rydzyka i Jędraszewskiego to także „lewacy”)
Kaczyński (który właśnie w celu rozbicia największej opozycyjnej partii kompromis aborcyjny podeptał i wojnę aborcyjną ponownie w Polsce rozpoczął) zaczął atakować Platformę jako „partię przesuwającą się w lewo”.
Wątpliwości wobec aborcyjnego zwrotu kierownictwa PO wyrażali jednak również liberalni konserwatyści w samej partii i wokół niej. Przypominali, że deklaracja Platformy i tak nie rozwiąże problemu – nie pozwolą na to ani Kaczyński, ani Lewica. PO będzie atakowane za brak dyscypliny w głosowaniach nad kolejnymi aborcyjnymi wrzutkami w Sejmie. A na końcu i tak okaże się, że po stronie opozycji (rozciągającej się od Lewicy po PSL, a w momencie politycznego przełomu mogącej rozciągnąć się nawet po Gowina) nie znajdzie się większość na rzecz liberalizacji. Dlatego najskuteczniejszym działaniem opozycji może się stać obudowa Trybunału Konstytucyjnego w jego naprawdę konstytucyjnym kształcie i unieważnienie wszystkich „wyroków Przyłębskiej”, co automatycznie przywróci wyjątek w ustawie antyaborcyjnej cynicznie podeptany przez Kaczyńskiego. A już samo to uratuje wiele kobiet przed ideologicznym dyktatem, uspokoi nastroje i pozwoli bardziej sensownie pracować nad nowym społecznym paktem wokół kwestii aborcji.
Przedstawienie przez PO liberalnego programu obniżania PiS-owskich podatków i danin stanowi sensowne odskoczenie Platformy od narzuconego jej przez Kaczyńskiego tematu aborcji. Ten temat i tak kiedyś PO dopadnie (zadbają o to zarówno Kaczyński, jak i Lewica), więc warto wykorzystać każdy moment względnej swobody na pokazanie siły Platformy tam, gdzie ona tę siłę ma – czyli w tematach gospodarczych i podatkowych.
Do stabilizowania wizerunku Platformy, przywracania jej mocnej pozycji w centrum, przyczyni się także to, że po jej wyrazistej liberalnej deklaracji w sprawie podatków, handlu w niedziele, rynku pracy… zaatakuje ją lewica, szczególnie jej populistyczne, radykalne skrzydło, czyli Adrian Zandberg i pozostająca mu grupka kolegów i koleżanek z partii Razem.
Kiedy zresztą piszę ten tekst i zaglądam do mediów społecznościowych widzę, że już zaatakowali – wyzywając PO od „neoliberałów” i „rynkowej prawicy”. W ten sposób pracują jednak (niechcący, ale tak właśnie zachowują się każde ideologiczne nożyce, kiedy uderzy się w stół) nad ucentrowieniem wizerunku Platformy.
Że Platformę za jej liberalną i prorynkową deklarację podatkową zaatakuje Zandberg, można się było spodziewać. Pozostaje jednak bardzo poważne pytanie, czy do ataków na „złych liberałów z PO” przyłączą się ludzie SLD i Wiosny, którzy w Sejmie zazwyczaj razem z PO bronią Polaków przed wyższymi podatkami i opłatami. Podczas gdy kolejne podwyżki podatków i opłat, kolejne rozwiązania prawne uderzające w polskich przedsiębiorców są wspólnie przegłosowywane przez PiS i ośmioro posłów i posłanek Zandberga.
SLD i Wiosna w Sejmie zachowują się jak socjaldemokraci, nie jak populiści.
Tym teraz ważniejsze, aby podobnie zachowali się w swojej publicznej debacie z PO. Od zdolności liberalnego centrum i umiarkowanej lewicy do wzajemnej rozmowy zależy bowiem zarówno los opozycji, jak też przyszłość polskiego państwa.
Jak żyć z Hołownią
Drugie wyzwanie PO to Szymon Hołownia. Jego program (nie tyle merytoryczny, co wizerunkowy) sprowadza się do: „Hołownia mówi rano, Hołownia mówi w południe, Hołownia mówi wieczorem”. Będzie mówił częściej, dysponując kołem sejmowym złożonym z trzech posłanek podprowadzonych Lewicy i KO.
Taką strategię można przykryć tylko własnym mówieniem i kolejne konferencje PO także temu służą. W dodatku jest to mówienie mające przypominać wyborcom liberalnego centrum, że Platforma posiada zasoby parlamentarne, instytucjonalne, merytoryczne, których Hołownia nie ma. Stąd podkreślanie przez Budkę w sobotę, że „merytoryczne szczegóły naszej recepty na kryzys przedstawią koleżanki i koledzy z Sejmu… z Sejmowej Komisji Gospodarki…” itp.
Szymon Hołownia zapewne już zauważył, że nawet ze swoim nowym „kołem” nie zasłoni potencjału parlamentarnego czy programowego największej partii opozycyjnej. Co z tą wiedzą zrobi?
Zaostrzy ataki na PO i Koalicję Obywatelską (realizując tak naprawdę scenariusz Kaczyńskiego), czy siądzie do rozmów? Tym bardziej, że kontakty pomiędzy oboma ugrupowaniami wciąż są, propozycje współpracy wciąż się pojawiają. A zakończenie wojny na słowa to szansa, że wyborcy obu tych formacji nie będą wychowywani w nienawiści i nieufności wzajemnej. Za co cała demokratyczna i praworządna Polska musiałaby zapłacić w kolejnych wyborach. Bez względu na to, czy PO i Hołownia zdołaliby stworzyć wspólną listę wyborczą i na ile miesięcy przed wyborami zdołaliby ją stworzyć.
Cezary Michalski
Autor jest publicystą tygodnika „Newsweek”
Zdjęcie główne: Borys Budka, Fot. Twitter/bbudka