Polski Ład to fajerwerk marketingowców, który miał być przełomowy – emerytura bez podatku, wyższa kwota wolna, tylko to wszystko jest oszustwo, marketingowa wydmuszka – mówi nam dr Sławomir Dudek, główny ekonomista Forum Obywatelskiego Rozwoju. – Stracą samorządy, podatnicy zapłacą akcyzą za swoją kwotę wolną, a zyska budżet centralny Morawieckiego – dodaje
Rząd przekonuje, że Nowy Ład przyniesie finalnie same korzyści, tylko trzeba poczekać. Premier co prawda przyznał, że są małe niedociągnięcia, za które przeprosił, ale samego Ładu broni. A pan jak to ocenia?
SŁAWOMIR DUDEK: Uważam, że Polski Ład to jest chaos, bałagan, prowizorki, brak konsultacji, wątpliwe korzyści, lekceważenie osób tracących i udawanie, że ich nie ma, to także straty samorządów. To kompletnie nieprzygotowana zmiana, bo nie można tego nazywać reformą, bo takową nie jest. To nie jest zabawa, przedstawienie szkolne czy zbiórka harcerska, tylko system podatkowy, którego nie można porównać do żadnej inne zmiany. Przypomnę tylko, że dotyczy 25 mln podatników i ich rodzin, kilku milionów firm, tysięcy samorządów i ich mieszkańców. Słowem
to dotyczy wszystkich Polaków, każdego z nas, naszych planów, przyszłości itd.
System podatkowy jest emanacją obowiązku obywatela wobec państwa. To nie jest przyjemny obowiązek, bo nikt nie lubi płacić podatków, aczkolwiek płacimy je, bo funkcje publiczne muszą być utrzymywane. To też jest wyraz zaufania do państwa, zatem takie ustawy należy wprowadzać poważnie. Potrzebne są odpowiednio długie konsultacje, pełna informacja, szkolenia, debaty, testy sytuacyjne itd. Nawet jeżeli teraz rząd przeprosi czy wyrówna komuś, choć na razie codziennie wyskakują nowe informacje o kolejnych grupach tracących, to i tak to nadwyrężone zaufanie do systemu podatkowego zostanie na lata.
Jestem zwolennikiem niskich, prostych podatków, ale są też ekonomiści, którzy widzą większą rolę państwa i więcej danin. Jeszcze przed Nowym Ładem były liczne badania, czy zgodzilibyśmy się na wzrost składki zdrowotnej, aby podnieść wydatki na zdrowie. Odpowiedzi były negatywne, gdy mówimy o sobie, bo Polacy chętnie chcą podwyższać podatki innym, ale nie sobie.
To wyraz małego zaufania, które właśnie teraz zostało jeszcze bardziej zrujnowane.
Lepiej było nie ruszać systemu podatkowego?
Nie mam wątpliwości, że system podatkowy w Polsce należy zreformować. Wielu ekonomistów od lat, w tym ja, postulowało, że opodatkowanie pracy dla małych dochodów jest zbyt duże. Ale podkreślam: PRACY. Ma to negatywny wpływ np. dla rozwoju gospodarczego. To powoduje, że jest niska aktywność zawodowa, a jeszcze jesteśmy w kryzysie demograficznym, zatem to bardzo antyrozwojowe. Co do tego są zgodni wszyscy ekonomiści i z lewa, i z prawa.
Czy Polski Ład to wprowadza?
W pewnym zakresie tak, ale szkody, które wyrządza w innych elementach systemu podatkowego, powodują, że ten pozytywny aspekt w kontekście pracowników jest kompletnie niwelowany. Poza tym to można było zrobić dużo taniej i prościej, gdyby rząd nie kierował się propagandą, marketingiem i naciąganą narracją. Ekonomiści także o innych, odległych poglądach niż moje również uważają, że to zmarnowana szansa na reformę.
Transfer do emerytów nie zwiększa rozwoju gospodarczego, to tylko kolejna redystrybucja.
Która nakręca inflację?
Tak, a także ubytek w finansach publicznych. Rząd zastosował tu sprytną narrację uśrednionego podatnika – jest rzekomo 17 mln podatników, którzy skorzystają – przypomnę, że mamy podatników 25 mln. Tylko że wśród tych 17 mln mamy duży transfer do emerytów i rencistów, którzy dostali trzynastkę, nie ucierpieli w czasie kryzysu, mają stabilne dochody. To działanie proinflacyjne, dodatkowo pytanie, czy dziś stać nas na to, bo kolejny transfer do emerytów nie zwiększa aktywności zawodowej, rynku pracy, rozwoju gospodarczego.
Wśród tych 17 mln emeryci i renciści mają ok 100-150 zł korzyści, wśród pracowników niewielu osiągnie takie korzyści. Jest natomiast duża grupa, która zyska 10-20 zł. Rząd pokazuje zatem duży wolumen korzystający, ale korzystają oni niewiele, a już w relacji do inflacji to nie będzie nawet zauważone.
Jest mniejsza grupa podatników tracących, tylko wśród nich to już są duże straty po kilkaset zł, a nawet po kilka tysięcy. Jest też grupa, która ma być neutralna, czyli ta korzystająca z ulgi dla klasy średniej, tylko że
to totolotek czy raczej ulgolotek, bo o tym, kto na niej skorzystał, dowiemy się dopiero w maju 2023 roku, jak rozliczymy ulgi.
Dlaczego teraz tego nie wiadomo?
Ponieważ jest uzależniona od dochodu. Jeżeli komuś wskoczy nagroda, premia, dodatek albo dodatkowa umowa, kontrakt w przypadku działalności gospodarczej, to może się okazać, że na ulgę się nie załapie. Poza tym wynagrodzenia mogą rosnąć inflacyjnie i przebić te przedziały. Zatem tu też mamy jedną wielką niewiadomą. Ponadto ta ulga to skrajna prowizorka. Dziurawy tłumik w starym samochodzie przywiązany drutem. Przecież z roku na rok wraz ze wzrostem wynagrodzeń, inflacji coraz więcej podatników będzie wpadało w tę ulgę. Za chwilę okaże się, że płaca minimalna wpadnie do tego przedziału. Czy to nie absurd?
Jest też grupa wprost tracąca. Rząd zastosował manewr, że jest duża grupa tych, którzy niewiele skorzystają, ale masa ich zysku czy korzyści w podatkach jest dużo większa, niż to, co inni tracą. Dlatego ogólny obraz może wskazywać, że średni podatnik zyskuje. Tylko że „średnia” ma znikomy walor informacyjny. Ja zawsze powtarzam swoim studentom, że średnio ja ze swoim kotem mamy po trzy nogi.
Dodatkowo rząd bazuje na danych rozkładów wynagrodzeń z roku 2018, czyli sprzed pandemii.
To cztery lata, zatem nawet bez COVID to odległa perspektywa. Dziś może się okazać, że grupa tych, którzy mają skorzystać, jest dużo mniejsza. To mogą być miliony.
Po czwarte, rząd likwiduje czternastkę, której osobiście nie jestem zwolennikiem i uważam to za skrajny populizm, zresztą nie bez przyczyny prezydent w kampanii obiecywał czternastkę, piętnastkę, szesnastkę itd. Natomiast uczciwy rząd powinien jasno na slajdach pokazać, że likwiduje czternastkę, a zamiast tego wprowadzamy kwotę wolną od podatku i w rezultacie nic się nie zmieni w portfelach emerytów. Przecież prezes Kaczyński na wiecach zapewniał, że czternastka będzie na stałe.
Przypominam, że gdy w kampanii z premierem Morawieckim jeździł prezes Kaczyński, to opowiadał, że ci, co zarabiają ponad 40 tys., będą płacić większe podatki, czasem nawet mówił o tych, co zarabiają 140 tys., i oczywiście są tacy, ale to jest 1/10 000 proc. w całej populacji podatników, podczas gdy realnie zwiększono podatki dla kilku mln. Kaczyński opowiadał, że to głównie przedsiębiorcy zapłacą więcej, tymczasem główną grupą wśród tracących na zmianach są pracownicy na etacie zarabiający 8-9 tys. netto. Czy to jest ten mityczny bogacz z przykładów Kaczyńskiego? To zresztą ta sama grupa, która miała stracić, kiedy rząd chciał zlikwidować 30-krotność. Tylko wtedy rząd się z tego wycofał, teraz, jak widać, już nie.
Wtedy mówiono, że to specjaliści, naukowcy, a teraz okazuje się, że to cwaniacy i bogacze.
W wielu miastach protestowali dziś samorządowcy, przekonując, że będą mieć problem ze spięciem budżetu. Rząd mówi, że to histeria, a niektóre wręcz zyskają. Jaka jest prawda?
Samorządy stracą co roku po 14 mld zł swoich dochodów. Zatem przez 10 lat to 140 mld zł przez 20 lat to 280 mld zł itd., a przecież samorządy finansują lokalne usługi. Zatem nawet jeśli podatnicy zyskają 10 zł, to mogą stracić darmowe lekcje dla dzieci, bibliotekę czy tanie bilety na komunikację. Według mnie rząd zrobił to, aby odwrócić reformę decentralizującą, bo chce mieć samorządy na sznurku i rozdawać wg uznania te tekturowe czeki.
Nasza analiza FOR pokazuje, że rząd rzeczywiście rozdał ostatnio 23 mld zł samorządom, ale poza kontrolą parlamentu, gdzie jednoosobowo decyzje podejmował Morawiecki. Ta akcja to jednorazowa pokazówka przed wyborami niewspółmierna do skali strat samorządów, które są na lata, to kropla w morzu, a takie akcje nie będą przecież rokrocznie, bo nie ma na to pieniędzy. Ostatnia akcja z tekturowymi czekami była przecież finansowana z długu. Wisienką na torcie jest fakt, że samorządy ze ściany wschodniej, gdzie PiS ma większość, zasypano niemalże gotówką.
Traci Polska zachodnia i duże miasta, które na mapie są białymi plamami.
Cały Polski Ład i tak zamyka się minusem na kilkanaście mld złotych i rząd nie odpowiedział, z czego to pokryje. Rząd nie ma swoich pieniędzy, zatem będzie musiał wziąć od nas, zresztą już ogłosił, że będzie podwyższał akcyzę na papierosy i alkohol, zatem sobie tę dziurę pokryje, a samorządy zostaną ze stratami. Ale przecież akcyzy nie płacą Marsjanie, tylko gospodarstwa domowe, zatem finalnie to my znowu dołożymy się do zasypania dziury. Czyli
rachunek z lotu ptaka wygląda tak: stracą samorządy, podatnicy zapłacą akcyzą za swoją kwotę wolną, a zyska budżet centralny Morawieckiego.
Po co zatem ta reforma?
Po pierwsze rząd dzieli to narracyjnie tak, aby ukryć to, co dla niego niewygodne, jak np. właśnie akcyzę, a chwali się tym, co dobre, jak kwotą wolną. Myślę, że główny cel to marketing, a rząd działa jak wytrawny handlowiec, który pokazuje słoiczek z dżemem, który jest tańszy. Tylko że nikt nie zauważa, że słoiczek jest mniejszy. Rząd działa tak samo, pokazuje kwotę wolną, ale już zapomina dodawać, że nie będzie można odpisywać składki zdrowotnej. Ukrywa, że podatnik spłaci to w wyższej akcyzie. A samorządy stracą miliardy.
Zwróćmy uwagę, jak to było wszystko ograne, tysiące slajdów, ulotki w skrzynkach, ale o przeszkoleniu czy rozsądnym wdrożeniu przepisów nikt nie pomyślał, a przecież prezydent odpisał ustawę w listopadzie, zatem był na to czas. Dziś
specjaliści z urzędów skarbowych i księgowi rwą włosy z głowy.
To fajerwerk marketingowców, który miał być przełomowy – emerytura bez podatku, wyższa kwota wolna, tylko to wszystko jest oszustwo, marketingowa wydmuszka, jak z tym słoiczkiem dżemu.
(INK)
Zdjęcie główne: Mateusz Morawiecki, Fot. Flickr/KPRM/Krystian Maj, licencja Creative Commons