Do arcyważnego meczu z Atromitosem Legia podchodziła w niespokojnej atmosferze. Nieprzekonywająca gra w pierwszych meczach sezonu sprawiła, że kibice szli na Łazienkowską niepewni, co zobaczą. Kolejny słaby występ czy przełamanie? Do końca – nie wiadomo.
Trener Legii Aleksandar Vuković zagrał va banque. W dniu meczu ukazał się w „Przeglądzie Sportowym” wywiad z Serbem, który w kibicowskim środowisku wywołał niemałe kontrowersje. Skład, jaki wystawił trener potwierdzał wnioski z rozmowy: Vuković ma swoją wizję i realizuje ją po trupach. Jak inaczej wytłumaczyć pozostawianie kreatywnego Carlitosa na ławce rezerwowych, uporczywe wystawianie zawodzącego póki co Arvydasa Novikovasa czy skreślenie z góry Salvadora Agry. Atmosfera na Łazienkowskiej była gęsta.
A dla Legii Warszawa awans do fazy grupowej Ligi Europejskiej jest głównym celem początku sezonu.
Po pierwsze – pieniądze od UEFA ustabilizują nadwątlony przez lata pucharowej posuchy budżet, ale co ważniejsze – tylko awans pozwala uratować współczynnik w rankingu UEFA. Bez punktów Legia stanie się drużyną dolosowywaną do mocniejszych i jej europejska przyszłość stanie pod znakiem zapytania.
Niektórzy upatrywali paradoksalnej szansy w klasie rywala. Choć sami Grecy powtarzali przed meczem, że są od Legii zespołem słabszym, to w Warszawie liczono, iż ich styl pozwoli rozwinąć legionistom skrzydła w ofensywie. Wreszcie trochę miejsca z przodu miał mieć kreatywny Brazylijczyk Luquinhas, wreszcie przełamać mógł się Novikovas. Zdawać się mogło, że byłyby to też dobre warunki dla Carlitosa, lecz Hiszpan rozpoczął mecz na ławce.
Od początku Grecy oddali Legii piłkę, i czekali na to, co Wojskowi zrobią z futbolówką. Starali się atakować po przechwytach, a tych nie brakło, gdyż – tradycyjnie – na początku meczu sporo było w poczynaniach gospodarzy niedokładności. Przy tym kontrataki gości żadnego zagrożenia nie przyniosły już do końca meczu.
Z każdą minutą stawało się jasne, że Legia zupełnie nie ma się czego bać. Zła atmosfera wokół Klubu niepotrzebnie stworzyła z Atromitosu hegemona, tymczasem Grecy okazali się rywalem spokojnie do przejścia, ba – do pokonania wysokim rezultatem.
Jeżeli kibice na trybunach nie stali tyłem do murawy – co wypominał im we wspomnianym wywiadzie Vuković – mogli zobaczyć dość obiecująco wyglądające próby rozegrania. Brakło tylko – i aż – dokładności. A to za długo dryblował Novikovas, a to źle przyjął piłkę Domagoj Antolić albo Sandro Kulenović nie zrozumiał intencji kapitalnie podającego Luquinhasa. I tak można podsumować pierwszą połowę – Grecy postawili sobie za cel, by przetrzymać napór i rozstrzygnąć dwumecz w rewanżu, a Legia starała się różnymi sposobami zdobyć bramkę.
W drugiej połowie mecz wyglądał podobnie, wreszcie półgodzinną szansę gry otrzymał Carlitos. I to Hiszpan, pełen sportowej złości, był najbliżej szczęścia – z rzutu wolnego trafił w poprzeczkę. Później próbowali Gvilia i Luquinhas, ale piłka do siatki wpaść nie chciała, doskonale grał bramkarz Artomitosu Balázs Megyeri. Dość powiedzieć, że Legia oddała dwadzieścia osiem strzałów, wykonywała szesnaście rzutów rożnych! Paradoksalnie, gdy Wojskowi grali bardzo słabo w poprzednich rundach i zupełnie nie kreowali sytuacji bramkowych, udawało się wymęczyć na Łazienkowskiej zwycięstwa.
Tym razem, mimo prób i wielu strzałów – w pierwszym meczu udało się uzyskać tylko rozczarowujący bezbramkowy remis.
W przyszłą środę rewanż w Atenach. Legia nie zagra w międzyczasie w Ekstraklasie – mecz 4. kolejki z Wisłą Płock został przełożony. Kibice nie będą mogli więc zweryfikować, czy forma drużyny wzrasta, czy po prostu wyglądała przyzwoicie na tle bardzo słabego rywala. Trener Vuković może tłumaczyć się lepszą grą, lecz czy uspokoił nastroje – ciężko powiedzieć. Mimo wszystko Legia pojedzie do Grecji jako zdecydowany faworyt do awansu. Jeśli się uda – a musi się udać – na drodze do wymarzonej grupy stanie ostatni już rywal. Ale nie byle jaki – Rangers F.C. Jeśli ktoś wystraszył swojego rywala przed IV rundą, to właśnie Szkoci. Na wyjeździe rozbili duńskie FC Midtjylland 4:2.
Zdjęcie główne: Stadion Legii Warszawa, Fot: Dominik Kwaśnik