Anthony Joshua pokonał na punkty Andy Ruiza JR na gali w Arabii Saudyjskiej i odzyskał trzy mistrzowskie pasy stracone w czerwcu. Pojedynek Brytyjczyka z Meksykaninem nie rozczarował, ale była to zupełnie inna walka niż pierwsze starcie gigantów.

Tym pojedynkiem żył cały pięściarski świat. To miał być wielki rewanż Anthony’ego Joshuy, sensacyjnie pokonanego (przed czasem) na czerwcowej gali w Nowym Jorku przez Andy Ruiza JR. Latem fani boksu obejrzeli fenomenalny pojedynek, z mnóstwem zwrotów akcji, jednak to wielki mistrz z Wielkiej Brytanii, porównywany jeszcze niedawno do Mike’a Tysona czy samego Muhammada Ali nie mógł kontynuować pojedynku po kolejnych nokdaunach.

I dokonał tego mierzący 183 cm (przy 198 cm Joshuy) grubasek, którego nowojorska widownia prędzej posądziłaby o zjedzenie rekordowej ilości burrito niż o wyjście do ringu i postawienie się brytyjskiemu mistrzowi. A jednak, szok i niedowierzanie. Ta walka tak bardzo rozbudziła – nomen omen – apetyty sportowego i bokserskiego świata (czytaj – można zarobić), że rewanż był oczywisty. A zapragnęli go zorganizować na swojej ziemi… arabscy szejkowie. A skoro arabscy szejkowie czegoś zapragnęli, to po prostu, za odpowiednie pieniądze, to sobie zorganizowali.

I tak oto w sobotni wieczór w Arabii Saudyjskiej, w piętnastomiesięcznej hali wybudowanej w ledwie siedem tygodni, giganci stanęli naprzeciw siebie po raz drugi. Wreszcie usłyszeliśmy uśpione do tej pory trybuny, które chciały jednego – wygranej Joshuy i takich grzmotów, jak w czerwcu.

Reklama

I pierwsze dwie rundy zapowiadały emocje i dramaturgię. Brytyjczyk od już po kilkudziesięciu sekundach trafił Meksykanina w łuk brwiowy i strużka krwi cieknąca po jego okrągłej twarzy mogła oznaczać, że trudno będzie zatrzymać pasy. Dlatego w drugiej rundzie to on odpowiedział tym samym Anthony’emu. Jego szybka, złota rękawica trafiła w cel i w rozbitych łukach mieliśmy remis.

Niestety sobotnia walka nie była reżyserowana przez Alfreda Hitchcocka i po trzęsieniu ziemi napięcie nie zaczęło rosnąć. Brytyjczyk wiedział, że pójście na wymianę ciosów będzie oznaczać dla niego powtórkę z lata. Prawą rękę miał niemal przyspawaną do twarzy, lewa cały czas trzymała Ruiza JR na dystans i punktowała. Joshua świetnie pracował na nogach, tańczył w ringu i choć wyraźnie miał ochotę na rozpoczęcie bójki, to jego narożnik przypominał cały czas o taktyce. Żadnej wymiany ciosów, żadnego ryzyka – liczyły się punkty, asekuracja i chłodna głowa. To miało odebrać pasy Meksykaninowi.

Jednak Meksykanin sam skomplikował swoje położenie. Po pierwsze, po czerwcowym zwycięstwie przez trzy miesiące świętował. Po drugie – był cięższy aż o siedem kilogramów niż podczas pierwszego starcia, co zaowocowało wagą na poziomie 128,4 kg. Tego się nie da oszukać. Być może lewa ręką Ruiza wciąż pracowała szybko, jednak im dłużej trwał ten pojedynek, tym gorzej pracowały jego nogi. Sił nie starczyło na podjęcie ryzyka, a jedyne momenty, kiedy próbował trafić Joshuę to bliskie zwarcia, których przecież Anthony unikał. Anhony, który – jeśli już jesteśmy przy kilogramach – ważył najmniej od pięciu lat, 107,5 kg.

Taktyka, opanowanie i świetne przygotowanie sprawiły, że Anthony Joshua po końcowym gongu mógł z pełnym przekonaniem unieść ręce w geście zwycięstwa. Trzy pasy wagi ciężkiej wracają do mistrza, a jego konto zasiliło około 85 milionów dolarów. Pokonany Ruiz dostał 15 milionów, więc też nie powinien narzekać. Media już donoszą o trzecim starciu, które miałoby odbyć się w przyszłym roku. Niech tylko Meksykanin skupi się na treningach i zrzuci kilka kilogramów, a będziemy świadkami pasjonującej walki.


Zdjęcie główne: Fot. quapan, licencja Creative Commons

Reklama