Lewica dała się zafiksować na haśle, że nie ma powrotu do tego, co było, czyli nie chcemy być anty-PiS-em, ale też nie chcemy być z PO, nie chcemy być liberalni i utożsamiani z III RP. Tylko właśnie to, co było w III RP, to mozolne rozbudowywanie państwa dobrobytu, także przez lewicę, tyle że SLD-owską, która w tym okresie przez kilka lat rządziła – mówi nam filozof i socjolog kultury prof. Janusz A. Majcherek. – Popieranie programu, który ma dostarczyć gotówki potrzebnej do tego, aby realizować programy socjalne, mające umocnić poparcie dla władzy, która dąży do autorytaryzmu, jest błędem – podkreśla. Rozmawiamy o powyborczej Polsce, kłamstwach premiera i społeczeństwie, które w nie wierzy.

JUSTYNA KOĆ: Co powyborczy krajobraz o nas mówi?

JANUSZ A. MAJCHEREK: Ten krajobraz jest mniej jednolity i monochromatyczny, niż był przed wyborami. To może wskazywać, że nam, Polakom, nie podobało się utrzymanie wąskiej skali barw, które było dotychczas. Jesteśmy nadal podzieleni i coraz wyraźniej kształtuje się dualistyczny podział społeczeństwa, przy czym nie jest on symetryczny.

Po jednej stronie jest on bowiem pluralistyczny – to społeczeństwo reprezentujące zróżnicowany, odmienny, o wszelakich postawach i światopoglądach, strzegący pluralizmu pejzaż. Po drugiej stronie społeczeństwo zdecydowanie bardziej jednolite, monolityczne, homogeniczne, zamknięte.

Co ciekawe, właśnie ta pełna paleta barw utrudnia tej pierwszej stronie odnalezienie się w obecnych realiach i zajęcie znaczącej pozycji, ponieważ wewnątrz jej jest tak pluralistycznie, że aż kłótliwie.

Reklama

Może aby w dzisiejszej sytuacji osiągnąć wyborczy sukces, potrzebna jest twarda ręka? Przywykliśmy mówić “PiS”, ale to przecież sprawnie działająca koalicja prawicowych ugrupowań, o czym przypomniał nam dosadnie, dopiero niedawno, Jarosław Gowin.
Ale to jest tylko różnica ilościowa czy różnica stopnia, bardziej czy mniej autorytarna, monolityczna. Podczas gdy po drugiej stronie mamy różnice jakościowe o pierwszoplanowym znaczeniu. Chociażby ta najbardziej fundamentalna pomiędzy liberałami a lewicą, która jest tak zasadnicza, że rozdźwięk pomiędzy nimi bywa nie mniejszy, niż między częścią autorytarną a pluralistyczną.

Jak ocenia pan początki nowej starej lewicy w parlamencie?
Nawet w środowisku lewicy następuje pęknięcie i zróżnicowanie, które pokazuje, że i to środowisko wewnętrznie nie jest jednolite. Przyznam, że jeżeli chodzi o postawę partii Razem, to nie jestem nią zaskoczony, bardziej zdegustowany, ponieważ dogmatyzm i pryncypializm ideologiczny bywa tam wręcz zaślepiający. Przyznam też, że

zachwyty nad Adrianem Zandbergiem wygłaszane przez część komentatorów, zwłaszcza ze środowisk kulturalno-naukowych, są dla mnie niepojęte. Przypominają mi sytuację sprzed 4 lat, gdy ten zachwyt różnych środowisk, jak się potem okazało – kilkuprocentowych, doprowadził do rozbicia lewicy, zablokowania jej wejścia do Sejmu i w perspektywie do przejęcia całkowitej, samodzielnej władzy przez PiS.

Wtedy mieliśmy do czynienia z ogromnym zafascynowaniem jednym wystąpieniem Zandberga, teraz oceniam to podobnie i widzę to jako niebezpieczną recydywę, grożącą podobnymi skutkami, tym bardziej, że na skrajnej lewicy słychać sugestie, żeby zbliżyć się do PiS-u, ponieważ tam lud polski, tak przez lewicę ukochany, lokuje swoje nadzieje. Zatem skoro lud poszedł za PiS-em – rozumują niektórzy lewicowcy – my chodźmy za nim.

Gdy część posłów lewicy powiedziała, że rozważa poparcie dla zniesienia 30-krotności składki ZUS, rozgorzała dyskusja. Jedni mówili, że podstawowym lewicowym postulatem jest, aby bogaci dbali o biednych, drudzy przekonywali, że poparcie wniosku będzie kroplówką dla niszczących rządów PiS-u.
Moim zdaniem tu chodzi o coś znacznie poważniejszego, niż programy socjalne, zatem raczej należę do tej drugiej grupy.

Wiem, że doszukiwanie się jakichkolwiek analogii do III Rzeszy jest uważane za dyskwalifikujące w debacie, niemniej jednak programy socjalne rozwijane przez autorytarne reżimy, zarówno faszystowskie, jak i nazistowskie, w jakimś sensie spełniały ideały lewicy.

Były to rozbudowane programy masowego wypoczynku, wczasów, obiadów w szkołach, że już nie wspomnę o budowaniu autostrad. Gdyby patrzeć na to w selektywny sposób i dostrzegać tylko pojedyncze inicjatywy, to można by niektóre poprzeć, mając lewicowe przekonania. Niemniej trzeba widzieć, że są one elementem pewnej całości, a ta jest właśnie autorytarna, usiłując właśnie przez programy socjalne zapewnić sobie poparcie społeczne, szczególnie w warstwach plebejskich, co nie służy im i rozbudowywaniu państwa dobrobytu, tylko rozbudowywaniu polskiej wersji autorytaryzmu. W tej sytuacji popieranie programu, który ma dostarczyć gotówki potrzebnej do tego, aby realizować programy socjalne, mające umocnić poparcie dla władzy, która dąży do autorytaryzmu, jest błędem.

Może lewica dała się zafiksować na haśle, którym okładano PO, że „jest tylko anty-PiS-em”?
Lewica dała się także zafiksować na haśle, że nie ma powrotu do tego, co było, czyli nie chcemy być anty-PiS-em, ale też nie chcemy być z PO, nie chcemy być liberalni i utożsamiani z III RP. Tylko właśnie to, co było w III RP, to mozolne rozbudowywanie państwa dobrobytu, także przez lewicę, tyle że SLD-owską, która w tym okresie przez kilka lat rządziła.

To w jakimś sensie destrukcyjne dla całego lewicowego obozu, bo stwarza linię podziału wewnątrz niego, wyznaczoną odrzuceniem całego dorobku III RP, w tym jego części wypracowanej przez lewicę.

Czy istnieje granica kłamstw i półprawd, za którą „ciemny naród” przestanie to kupować? Premier w exposé potrafił powiedzieć, że „praktycznie nie ma podatku, którego byśmy nie obniżyli” albo „nasz rząd w ciągu dwóch lat zrealizował wszystkie postulaty Alarmu Smogowego”.
Prawdopodobnie taka granica nie istnieje. Wydaje się, że nie ma takiej bredni, takiego zmyślenia, bałamuctwa, które by zostało w sposób jednoznaczny zdemaskowane i nie wywołałoby jakiegoś pozytywnego efektu przynajmniej w części elektoratu. Lista tych bzdur i bajdurzeń jest oczywiście bardzo długa, a niektóre są tak ewidentne, że komentatorzy nie mogą się otrząsnąć ze zdumienia, jak można tak w żywe oczy łgać, chociażby o elektromobilności. Ani nie ma miliona samochodów, ani promów pasażerskich, które miały być zbudowane w Szczecinie, gdzie tylko stępka rdzewieje, nie ma 100 tys. mieszkań. A okazuje się, że te łgarstwa i krętactwa mogą być eskalowane w stopniu nieskończonym. Często są to niedopowiedzenia czy półprawdy, ale czasem wręcz ewidentne kłamstwa, np. w sprawie rzekomej walki tej ekipy o ochronę klimatu i jakości powietrza.

Okazuje się, że wymiana pieców w programie rządowym to margines marginesów, podczas gdy np. w Krakowie władze samorządowe same sobie z tym problemem poradziły. Cały rządowy program pozostał zaś na papierze czy też na slajdach prezentacji.

Co bardziej działa na wyborcę PiS-u? Czy programy socjalne, czy myśl ideologiczna o „wstawaniu z kolan” i „ręce podniesionej na Kościół”?
Gdy pyta pani, co bardziej działa, to skłaniam się do zestawu tych drugich haseł, ale działają jedne i drugie. W uproszczeniu mówiąc, działają i te skierowane na sferę materialną, jak i ideologiczno-światopoglądową.

Skłaniam się ku przyznaniu większego znaczenia tym drugim, dlatego że geograficzny czy terytorialny podział polskiego elektoratu pokazuje, że nie przebiega on według kryteriów stricte materialnych. To nie jest tak, że wschodnia Polska jest znacznie biedniejsza od zachodniej albo że na wsiach jest większa bieda niż w miastach, zatem tamten elektorat jest bardziej podatny na hasła o rozdawaniu pieniędzy. Moim zdaniem jest to związane z pewną mentalnością, zestawem przekonań, światopoglądem, wierzeniami religijnymi itd.

Coraz bardziej rysujący się podział miasto – wieś wynika z samej struktury sieci osiedleńczej.

Miasto było zawsze wielokulturowe i pluralistyczne, socjologia miasta jako jeden z aksjomatów przyjmuje to, że miasto, czyli miejsce osiedlenia przybyszy z różnych stron świata, jest wielokulturowe, wieloetniczne i pluralistyczne i w tym sensie otwarte. Wieś to miejsce osiedlenia z dziada pradziada tych samych ludzi, gdzie się wytwarzają i trwają pewne wzory kultury, niepodlegające rewizji i niekonfrontowane z innymi. Z tego powodu w miastach ludzie są bardziej otwarci i tolerancyjni, a na wsi bardziej przywiązani do zunifikowanego i ujednoliconego, z dziada pradziada utrwalonego modelu kultury. To nie wynika z tego, że w miastach żyje się bogato, a na wsiach biednie. Żyje się inaczej, bo według innych wzorów kultury.


Zdjęcie główne: Janusz A. Majcherek, Fot. Adam Walanus

Reklama