Tego dnia z reprezentacją Anglii nie poradziłaby sobie żadna drużyna. Ekipa spod znaku czerwonej róży zagrała koncertowo i sprawiła może nie sensację, ale na pewno niespodziankę, eliminując obrońców tytułu z Nowej Zelandii. 2 listopada Anglicy zmierzą się o złoto z RPA, które po zaciętym spotkaniu pokonała Walię.

Drugi półfinał, rozgrywane w niedzielę starcie Springboks i Walii, toczyło się po myśli Anglików. Ich finałowi rywale mają dzień mniej odpoczynku, stracili sporo sił, a mogło być jeszcze trudniej, bo w Jokohamie pachniało dogrywką. RPA wydarło zwycięstwo dzięki rzutowi karnemu podyktowanemu w 76 minucie. Handre Pollard wykorzystał szansę i celnym kopem wyprowadził swoją drużynę na trzypunktowe prowadzenie. Było 16:19 i Walijczykom zabrakło już czasu na skuteczny atak.

– To był twardy, fizyczny mecz. Gratuluję RPA, zasłużyli na grę w finale. Ale jestem bardzo dumny ze swoich zawodników. Przy odrobinie szczęścia, innym odbiciu piłki, wynik mógł być inny – mówił po meczu trener Walii, Warren Gatland. Miał rację – spotkanie rozgrywało się na kopy, dla zwycięzców 12 punktów z karnych zdobywał Pollard, dla przegranych trzy celne kopnięcia zaliczył Dan Biggar. Oba zespoły zdobyły też po jednym przyłożeniu i skutecznym podwyższeniu. O wyniku zdecydował błąd Walijczyków w młynie.

Teraz wyspiarze będą musieli zmierzyć się z Nową Zelandią. I na pewno nie będzie to proste spotkanie.

All Blacks muszą być podrażnieni niespodziewaną półfinałową porażką. Oczywiście, trafili na rywala z najwyższej półki, ale uchodzili za absolutnego faworyta całego turnieju – spodziewano się raczej, że Nowozelandczycy zdobędą trzecie z rzędu mistrzostwo.
– Anglia pokazała świetną grę. Koniec końców o to chodzi w rugby – przyznawał po meczu szkoleniowiec All Blacks, Steve Hansen. – Zagraliśmy przeciwko znakomitej drużynie. Musieliśmy mocno się postarać, by ich pokonać – odpowiadał trener Anglii, Eddie Jones.

Reklama

Faktem jest, że drużyna Jonesa zagrała niemal perfekcyjne spotkanie. Niemal, ponieważ jedyne punkty straciła przez swój własny błąd – fatalnie wykonany rzut z autu blisko swojego pola punktowego. Ze stanu 13:0 zrobiło się nagle 13:7 i wydawało się, że All Blacks powrócą do gry. Nic z tych rzeczy: Anglicy zachowali zimną krew, a George Ford przypieczętował wygraną dwoma kopami. Warto przypomnieć, że arbiter nie uznał dwóch przyłożeń zdobytych przez europejski zespół.

W sobotę 2 listopada o godzinie 10:00 polskiego czasu Anglia zagra z RPA o Puchar Webba Ellisa. Będzie to rewanż za finał z 2007 roku.

Przed dwunastoma laty, na turnieju rozgrywanym we Francji, to wyspiarze bronili tytułu. Bój o złoto przegrali jednak na kopnięcia. Legendarny Jonny Wilkinson zdobył dla Anglii 6 punktów, jednak aż 12 zdobył Percy Montgomery, a 3 kolejne dorzucił Frans Steyn. Springboks wygrali 15:6 i po raz drugi w historii zostali mistrzami świata. Pierwszy raz triumfowali na własnym terenie, w 1995 roku, podczas turnieju, który obrósł legendą. W kraju dochodziło do przemian społeczno-politycznych, a nowy prezydent, Nelson Mandela, wykorzystał Puchar Świata jako narzędzie jednoczące podzielony naród. Dla czarnych mieszkańców RPA rugby było znienawidzonym sportem białych; Mandela jednak pokazywał się w zielonej koszulce Springboks i po finale wręczył trofeum kapitanowi, Francoisowi Pieenarowi.

Anglicy do tej pory zdobyli mistrzostwo raz, w 2003 roku. Na turnieju w Australii pokonali w finale gospodarzy 20:17, a bohaterem narodowym został Jonny Wilkinson, który zapewnił swojej drużynie zwycięstwo drop goalem w ostatniej minucie dogrywki. Tym samym zespół spod znaku czerwonej róży został pierwszym w historii, i jak do tej pory jedynym europejskim mistrzem świata w rugby. Po tym, co Anglia pokazała w sobotnim półfinale, można spodziewać się powtórzenia tego sukcesu. Ale nie można przekreślać szans RPA – porażka faworyzowanej Nowej Zelandii udowadnia, że w finale wszystko jest możliwe.


Zdjęcie główne: Gracze Nowej Zelandii tańczą hakę, Fot: Jean Francois Fournier Photographe, licencja Creative Commons

Reklama