Marek Zagrobelny, były radny PiS, przez 12 lat działał w partii. – PiS to stan umysłu – mówi po 7 latach od porzucenia partyjnej legitymacji.
Marek Zagrobelny wstąpił w szeregi Prawa i Sprawiedliwości w 2003 r. Gdy ugrupowanie szło po władzę w 2015 r., odszedł z partii i wyjechał do Norwegii. Swoje 12 lat działalności politycznej opisał w książce “Pokochać PiS”. W wywiadzie dla Wirtualnej Polski, zdradza powody wyrzucenia partyjnej legitymacji do śmieci.
Nie było zamachu
Jak mówi Zagrobelny, PiS-owską mentalność wyniósł z domu. Jego ojczym wierzył w spisek w Magdalence, zdradę okrągłostołową i miał skrajnie prawicowe poglądy. – Myślałem, że kraj przejęli komuniści i esbecy i trzeba to wyczyścić. I chciałem to czyścić – mówi w rozmowie.
Z taką świadomością ruszył do politycznej wendety i dostał obuchem po katastrofie smoleńskiej. PiS zaczęło lansować tezy o zamachu, wybuchach i niesłychanej zbrodni dokonanej na Lechu Kaczyńskim. Na początku przyjmował to do wiadomości, ale później zaczęło go przerażać “szaleństwo, w które popadała partia”.
– Wiara w spisek smoleński, w zamach. I inne spiski. W wieku 32 lat dojrzałem i zacząłem dostrzegać absurdy tego typu myślenia. Wypalałem się. To jest jednak męczące cały czas wierzyć, że za wszystkim stoi układ, że wszyscy są twoimi wrogami. Uznałem, że nie mogę tak dłużej żyć, że nie chcę tego powielać – wyznaje.
Marek Zagrobelny wziął do ręki raport Macieja Laska, byłego przewodniczącego Państwowej Komisji Badań Wypadków Lotniczych, i porównał go z teoriami Antoniego Macierewicza.