To zamach na prawa wyborcze obywateli, które mają podstawowe znaczenie w ustroju demokratycznym. Obywatele zostają wyzuci ze swojego prawa do dokonania wyboru prezydenta w taki sposób, jak określono to w Konstytucji. I to podstępnie wyzuci, bo w majestacie Rzeczypospolitej – mówi nam prof. Ryszard Piotrowski, konstytucjonalista z Uniwersytetu Warszawskiego. – Swego rodzaju orwellizacja naszego życia objawia się również w tym, że wybory mają się odbywać teraz, w czasie epidemii, który jest tożsamy ze stanem klęski żywiołowej, czyli stanem nadzwyczajnym, w którym to nie wolno organizować wyborów – dodaje
JUSTYNA KOĆ: Trybunał Sprawiedliwości Unii Europejskiej zamroził działanie Izby Dyscyplinarnej Sądu Najwyższego. Co się stanie, jeżeli Polska się nie dostosuje? O braku kompetencji TSUE i naruszeniu suwerenności mówił np. pan Kaleta.
RYSZARD PIOTROWSKI: Przede wszystkim jednak trzeba pamiętać, że w myśl Konstytucji jesteśmy przecież zobowiązani do respektowania umów międzynarodowych. Niewykonanie postanowienia TSUE będzie zatem oznaczało także naruszenie Konstytucji.
Rozstrzygnięcia TSUE są dla nas wiążące i uchybienie w ich wykonaniu pociąga za sobą konsekwencje przewidziane w prawie europejskim. Art. 260 Traktatu o Funkcjonowaniu UE stanowi, że jeżeli KE uzna, że państwo członkowskie nie podjęło środków zapewniających wykonanie wyroku TSUE, może ona wnieść sprawę do Trybunału. Komisja wskazuje wysokość ryczałtu lub okresowej kary pieniężnej do zapłacenia przez dane państwo, jaką uzna za odpowiednią do okoliczności.
Jeżeli Trybunał uzna, ze państwo członkowskie nie zastosowało się do jego wyroku, może na nie nałożyć ryczałt lub okresową karę pieniężną.
Wiadomo, że kary są bardzo wysokie i dotkliwe.
Tu nie ma automatyzmu. Potrzebne jest osobne wystąpienie Komisji, która będzie brała pod uwagę dzisiejszą sytuację w Europie i w świecie. Nie sądzę jednak, aby ta wyjątkowa sytuacja zwolniła państwo członkowskie z respektowania prawa europejskiego.
Co dokładnie oznacza i czym skutkuje decyzja TSUE?
TSUE stwierdził, że Rzeczpospolita ma natychmiast i do czasu wydania przez Trybunał wyroku kończącego postępowanie w sprawie zawiesić przepisy wskazane w postanowieniu „w sprawach dyscyplinarnych sędziów” – m.in. przepis art. 3 ustawy o SN, z którego wynika, że w SN jest Izba Dyscyplinarna. Zawieszenie tego przepisu oznacza, że ta Izba nie może funkcjonować w strukturze Sądu Najwyższego w zakresie postępowań dyscyplinarnych, a sędziowie tej Izby powinni natychmiast powstrzymać się od jakichkolwiek czynności związanych z rozpoznawaniem spraw.
Nie jest jednak wykluczona i taka interpretacja, według której, skoro TSUE zawiesił stosowanie przepisu ustanawiającego Izbę Dyscyplinarną, to jej po prostu nie ma – do czasu wydania ostatecznego wyroku przez TSUE.
Tymczasem Izba Dyscyplinarna skierowała do Trybunału Konstytucyjnego pytanie, czy prawo europejskie, w zakresie, w jakim skutkuje zobowiązaniem Polski do wykonywania środków tymczasowych, odnoszących się do kształtu ustroju i funkcjonowania konstytucyjnych organów władzy sądowniczej w Polsce, jest zgodne z Konstytucją RP. A więc wracamy do pytania o Konstytucję i jej przestrzeganie.
Pamiętajmy, że Prokurator Generalny skierował do Trybunału Konstytucyjnego wniosek, w którym domaga się stwierdzenia niezgodności z Konstytucją RP art. 267 Traktatu o Funkcjonowaniu UE rozumianego w ten sposób, że przepis ten uprawnia sąd krajowy do zadania pytania do TSUE w sytuacji, gdy rozstrzygnięcie TSUE nie odnosi się do sprawy rozpatrywanej przez sąd krajowy. Ponadto Trybunał Konstytucyjny miałby orzec, że w pewnych kwestiach – a mianowicie w sprawach dotyczących ustroju władzy sądowniczej i postępowania przed jej organami – TSUE nie może się wypowiadać, gdyż byłoby to niezgodne z Konstytucją RP. A zatem nie możemy wykonywać rozstrzygnięć TSUE w sprawach organizacji i funkcjonowania polskiej władzy sądowniczej.
Posłowie partii rządzącej zapowiadają, że tę sprawę też oddadzą do TK.
Rzecznik rządu poinformował, że premier zdecydował o skierowaniu wyroku TSUE w sprawie Izby Dyscyplinarnej do Trybunału Konstytucyjnego. Według rzecznika rząd nie może ingerować w działania Izby Dyscyplinarnej Sądu Najwyższego i dlatego kwestią tą musi się zająć Trybunał Konstytucyjny. Zdaniem rządu reforma wymiaru sprawiedliwości należy do wyłącznej kompetencji państw członkowskich.
Niestety, nasz Trybunał jest w stanie, który nie pozwala traktować jego rozstrzygnięć jako przekonywających, mówiąc delikatnie, ponieważ istnieje istotne i znaczące powiązanie pomiędzy większością parlamentarną a Trybunałem i są to powiązania o charakterze personalno-politycznym.
Tego rodzaju powiązania zawsze w jakimś stopniu istniały, ale nigdy nie przybierało to postaci tak daleko idącej zbieżności orzecznictwa Trybunału z oczekiwaniami większości parlamentarnej. Z dużą dozą prawdopodobieństwa możemy powiedzieć, że jeśli będzie taka potrzeba polityczna, to Trybunał potwierdzi oczekiwania większości. To nie oznacza rozwiązania problemu na poziomie europejskim. Dodam jeszcze, że prowadzenie tego sporu z TSUE nie wzmocni naszej suwerenności. Przypomnę tylko, że suwerenność to rządy prawa i niezależność władzy sądowniczej. Kiedy rządzący naruszają Konstytucję i ograniczają niezależność władzy sądowniczej oraz niezawisłość sędziów, to podważają też naszą suwerenność.
W zaledwie 4 godziny rządząca większość przeprowadziła zmiany wyborcze – wybory tylko korespondencyjnie, marszałek może zmienić termin. Jak pan ocenia ten plan?
Ten projekt jest niezgodny z konstytucją i to nie tylko dlatego, że przeszedł jak burza przez Sejm. Prawo wyborcze powinno być tworzone w taki sposób, aby zasługiwało na zaufanie wyborców, a więc zmiany nie mogą sprzyjać tylko jednej drużynie. Ustawa wprowadza zmiany w kodeksie wyborczym – taki projekt powinien być dostarczony posłom na 30 dni przed pierwszym czytaniem.
Istotne zmiany w prawie wyborczym mogą być dokonywane nie później, niż na 6 miesięcy przed rozpoczęciem nowych procedur wyborczych.
Oczywiście, obiektywne okoliczności pozwalałyby odstąpić od tej reguły, ale – powtarzam – muszą być obiektywne, przekonujące i zaakceptowane przez wszystkie ugrupowania, także opozycyjne. Zarzutów co do tej ustawy jest więcej.
Niektórzy mówią o nawet o zamachu stanu. Podziela pan tę opinię?
Unikam używania tak wielkich słów, bo one się jeszcze przydadzą. Do tej ustawy bardziej właściwe wydaje się określenie „usługa pocztowa” wobec władzy, zastosowane zresztą – chyba przypadkowo – przez ustawodawcę. To zamach na prawa wyborcze obywateli, które mają podstawowe znaczenie w ustroju demokratycznym. Obywatele zostają wyzuci ze swojego prawa do dokonania wyboru prezydenta w taki sposób, jak określono to w Konstytucji. I to podstępnie wyzuci, bo w majestacie Rzeczypospolitej.
Głosowanie zawsze odbywało się w lokalu wyborczym. Tak stanowi Konstytucja, używając właśnie pojęcia „głosowanie”, które ma odległą tradycję, sięgającą I Rzeczypospolitej, i wynikające z tej tradycji utrwalone znaczenie.
Są też wątpliwości co do tajności tego głosowania, oczywiste w formule głosowania poza lokalem wyborczym. Istnieją też poważne wątpliwości co do powszechności. Ustawa mówi, że poczta ma „doręczyć” pakiet bezpośrednio do oddawczej skrzynki pocztowej wyborcy. Skrzynka pocztowa nie ma rąk… zatem to orwellowska stylistyka, którą się operuje w tej ustawie. Swego rodzaju orwellizacja naszego życia objawia się również w tym, że wybory mają się odbywać teraz, w czasie epidemii, który jest tożsamy ze stanem klęski żywiołowej, czyli stanem nadzwyczajnym, w którym to nie wolno organizować wyborów. Rząd mówi – to jest nienadzwyczajny stan nadzwyczajny, nazywa się stanem epidemii, chociaż idzie dalej w niektórych kwestiach, niż to, na co pozwala ustawa o stanie klęski żywiołowej.
To istna magia słów, która pozwala na zmianę prawa wyborczego w tym czasie. Co więcej, niektórzy politycy i eksperci uważają, że można zmieniać Konstytucję w tym czasie. To są rzeczy niebywałe!
Czy wobec tego pan weźmie udział w tych wyborach?
To dobre pytanie, dlatego że w pierwotnej wersji ustawy zapisano, że kto ukrywa kartę do głosowania (np. nie odda karty do głosowania, bo nie uczestniczy w głosowaniu, a kartę zatrzyma), podlega karze pozbawienia wolności do lat trzech. Teraz mamy sformułowanie, że kto kradnie kartę do głosowania, podlega karze pozbawienia wolności do lat trzech. Rozumiem, że to dotyczy sytuacji, kiedy ktoś wyciąga ze skrzynek podawczych karty, aby potem np. je oferować jako „kolekcjonerskie” czy mieć na pamiątkę.
Pamiętajmy, że w kodeksie karnym mamy również przepis, który stanowi, że kto ukrywa dokumenty wyborcze, podlega karze pozbawienia wolności. Jeżeli teraz obywatel mówi, że nie weźmie udziału w takich wyborach, bo to nie są w ogóle wybory, ale ma pakiet z kartą, oświadczeniem itp., to może mieć problem. Pamiętajmy, że powstanie baza danych, która będzie się składała z informacji dotyczących osób, które odesłały oświadczenie o osobistym i tajnym głosowaniu.
Nie jest jasna sytuacja wyborcy, którego pakiet zaginie albo zawieruszy się gdzieś koperta z kartą do głosowania i oświadczeniem.
Problem ukrywania dokumentów wyborczych uregulowany w KK pojawia się w zupełnie nowym kontekście, bo ten przepis miał swój sens wtedy, kiedy wyborca chciał wynieść kartę do głosowania z lokalu wyborczego. Teraz być może od rozsądku sądu będzie zależało, co z tym zrobić.
Reasumując, miejmy nadzieję, że nowe wybory jednak się nie odbędą i to nas uwolni od dylematu „głosować czy nie”. Prawo wyborcze nie powinno być pułapką dla obywateli. W państwie demokratycznym udział w głosowaniu nie może narażać na niebezpieczeństwo utraty zdrowia. W żadnym stopniu wybory nie mogą sprzyjać rozprzestrzenianiu się zarazy. Nie mogą też służyć oswajaniu bezprawia, choćby na tej zasadzie, że odmawiając udziału w głosowaniu, oddajemy pole tym, którzy zyskają na nieobecności, bo przecież nie ma wymogu frekwencji… Decyzję w sprawie udziału w tego rodzaju wyborach podejmę, kiedy stanie się ona aktualna. Na razie mam nadzieję, że do tego nie dojdzie.
Chciałbym wziąć udział w wyborach, ale nie w takich…
Zdjęcie główne: Ryszard Piotrowski, Fot. Adrian Grycuk, licencja Creative Commons