Rozumiem, że ta wizyta na Węgrzech była po to, żeby teraz w Brukseli Morawiecki mógł powiedzieć: nic nam nie zrobicie, bo Orbán zablokuje kary i sankcje. Innego powodu nie widzę, bo Węgry nie są krajem, z którym wiążą nas jakieś szczególne interesy – mówi w rozmowie z nami prof. Roman Kuźniar, politolog, były doradca prezydenta Bronisława Komorowskiego, komentując pierwszą oficjalną wizytę premiera Mateusza Morawieckiego. Pytamy też o relacje z UE i konsekwencje uruchomienia artykułu 7, a także o prezydenckie ustawy, które właśnie wchodzą w życie. – Cała ta machina przymusu przygotowywana jest na wypadek konieczności stłumienia konfliktu wewnętrznego, kiedy Polacy powiedzą dość. Pamiętajmy, że pod okiem Macierewicza powstaje jakieś dziwne wojsko wewnętrzne, a policja staje się praktycznie firmą ochroniarską aparatu władzy – mówi.

JUSTYNA KOĆ: Nie Paryż, nie Berlin, nawet nie Bruksela, chociaż to do tych stolic wybierali się zwykle premierzy z pierwszymi wizytami zagranicznymi. Premier Morawiecki wybrał Budapeszt. Jak to rozumieć?

ROMAN KUŹNIAR: To bardzo znamienne i dużo mówi o naszym miejscu w Europie i o polityce zagranicznej. Kiedyś to był Paryż czy Berlin, dlatego że z tymi stolicami graliśmy jak równy z równym. Może trochę na wyrost, ale traktowani byliśmy jak partnerzy i tak też się czuliśmy. Byliśmy jednym z głównych państw UE i świetnie czuliśmy się w Brukseli, jak u siebie. Należeliśmy do rozgrywających. Dziś pod wpływem negatywnych zmian, jakie zaszły w Polsce, tego politycznego regresu, a także w związku z antyeuropejską polityką zagraniczną, jedziemy do Budapesztu. Tylko po co? Spiskować przeciwko Europie, szukać poparcia u naszego fałszywego w tym kontekście bratanka w naszej walce z Europą. Tę walkę sami wypowiedzieliśmy, łamiąc kryteria członkostwa i traktaty, które sami dobrowolnie przecież przyjęliśmy. Moim zdaniem,

to poniżające dla Polski i pokazuje, jak nisko upadliśmy za rządów PiS, jeśli chodzi o pozycję w Europie.

Podczas wspólnej konferencji premierów Morawieckiego i Orbána nie padło jedno słowo o artykule 7 i ewentualnym głosowaniu Węgier. To polska porażka?
Ta sprawa z pewnością była omawiana, ale nie chciano przedstawiać jej na forum publicznym. Może po to, aby oszczędzić wstydu Morawieckiemu? Wiadomo, że takie sprawy omawia się także wcześniej na różnych szczeblach, a informuje się opinię publiczną już na samym końcu, jak jest decyzja. Sądzę, że taka rozmowa była. Zresztą to był główny powód tej wizyty.

Reklama

Morawiecki pojechał się wzmocnić przed wizytą w Brukseli, perspektywą uruchomienia artykułu 7 i tego, że jesteśmy posadzeni w oślej ławce,

właściwie sami się tam posadziliśmy. Rozumiem, że ta wizyta na Węgrzech była po to, żeby teraz w Brukseli Morawiecki mógł powiedzieć: nic nam  nie zrobicie, bo Orbán zablokuje kary i sankcje. Innego powodu nie widzę, bo Węgry nie są krajem, z którym wiążą nas jakieś szczególne interesy.

Premier przekonuje, że Grupa Wyszehradzka jest najważniejsza dla Polski.
To wielka lipa. Grupa Wyszehradzka jest mocno podzielona w swoich planach. Łączy ją tylko jeden negatywnie formułowany problem. To jest stosunek do uchodźców i nic innego. Żadne inne wspólne interesy krajów z Grupy Wyszehradzkiej obecnie nie łączą. Także z naszego powodu, ponieważ niektórzy z GW się dystansują i nie chcą mieć z nami nic wspólnego, nie chcą być kojarzeni z Polską, która tak nisko upadła. Czesi i Słowacy zdają sobie sprawę z tego, co się dzieje. Oczywiście

są rytualne spotkania na poziomie premierów czy  prezydentów, ale w późniejszych wypowiedziach, które docierają do nas z Pragi czy z Bratysławy, widać, że się dystansują od obecnego kursu Polski.

Premier Morawiecki stwarza pozory, że na linii Warszawa-Bruksela zabrakło dialogu. Stąd te problemy i uruchomienie artykułu 7. Teraz on będzie rozmawiał i wszystko wytłumaczy. Pan premier nie pamięta, że przez dwa lata był wicepremierem?
To szalenie infantylne i ja to nazywam syndromem Melanezji. Rozumiem, że Waszczykowski czy Szydło mogli w takiej retoryce tkwić, ale skoro Mateusz Morawiecki podaje się za takiego światowca, to powinien tego unikać. Syndrom Melanezji, czyli brak świadomości, skąd się biorą dzieci, opisał Bronisław Malinowski, znany i ceniony antropolog, który robił badania na wyspach Melanezji w latach 1914-1918.

Z obserwacji Malinowskiego wynikało, że miejscowa ludność nie miała świadomości związku między aktem płciowym a poczęciem dziecka. Premier Morawiecki w ten syndrom się wpisuje,

mówiąc, że to błąd komunikacji, tymczasem te problemy, które mamy z Unią Europejską, są wprost pochodną autorytarnego kursu i odwrócenia się jego własnej partii i rządu od europejskich zasad, standardów, praw, a przecież był wicepremierem tego rządu i z entuzjazmem w tej polityce uczestniczy. Nie chcę tego nazywać ostrzej, bo można, ale myślę, że ten syndrom Melanezji też dobrze to opisuje.

Ten pijarowski ruch premiera nie pomoże?
Nie sądzę, żeby takie infantylne działanie zrobiło na kimś wrażenie i cokolwiek przyniosło. Przecież w Komisji Europejskiej i w Radzie Unii nie siedzą idioci. Oni mają swoje źródła informacji, własną wiedzę na temat tego, co się dzieje w Polsce, i zmian, które wprowadza PiS. Nie bardzo rozumiem zatem, czy Morawiecki naprawdę uważa, że UE będzie wierzyć w to, co on im naopowiada.

Zmiany w wymiarze sprawiedliwości, zamach na wolne media, zniszczenie Trybunału Konstytucyjnego i wiele innych rzeczy – przecież to wszystko miało miejsce i Unia dobrze o tym wie.

Rozumiem, że takie słowa premier kieruje do elektoratu swojej partii, wtedy to ma jakiś sens, ale nikt przy zdrowych zmysłach nie uwierzy, że to może kogoś innego przekonać.

Panie profesorze, opublikowane zostały właśnie dwie ustawy zmieniające ustrój prawny w Polsce, ustawy o KRS i SN. To symboliczne zamknięcie niszczenia praworządności?
To kolejny krok, oczywiście niezwykle ważny, ale to część całości. Gdyby chodziło tylko o te dwie ustawy, to moglibyśmy się zastanawiać, spierać i być może rzeczywiście różnilibyśmy się w ocenach kursu ustrojowo-politycznego w Polsce. Natomiast te dwie ustawy są tylko częścią większej całości.

Mamy szereg działań podejmowanych w wielu dziedzinach życia: zamach na i zniszczenie Trybunału Konstytucyjnego, atak na NGO-sy, zmiany w ordynacji wyborczej. Zresztą już samo sprawowanie władzy przez osobę niekonstytucyjną: wódz partii podejmuje wszystkie decyzje z Nowogrodzkiej.

Nikt się tego nie wstydzi i z tym nie kryje, że mamy system wodzowski i coraz bardziej autorytarny. Przyjmują ustawy, które są sprzeczne z konstytucją, bo pierwsze, co zrobili, to zniszczyli TK.

Czyli to plan, który PiS powoli i konsekwentnie wprowadza?
Przejęte zostało wojsko i resorty siłowe. Właściwie cała ta machina przymusu przygotowywana jest na wypadek konieczności stłumienia konfliktu wewnętrznego, kiedy Polacy powiedzą dość. Pamiętajmy, że pod okiem Macierewicza powstaje jakieś dziwne wojsko wewnętrzne, a policja staje się praktycznie firmą ochroniarską aparatu władzy. Ustawy, które dają specjalne uprawnienia służbom bezpieczeństwa wewnętrznego. Jak się to wszystko pozbiera, to jest tego dużo i widać, dokąd to wszystko prowadzi. A przecież czekają nas jeszcze zmiany w mediach, zapowiedziane jeszcze w zeszłym roku, i zmiany w prawie wyborczym, na razie samorządowym, ale potem i parlamentarnym, bo

PiS-owi chodzi o to, aby uniemożliwić wolne wybory.

Nie będzie wolnych wyborów?
Ja od początku nie miałem co do tego wątpliwości – że wolnych wyborów już nie będzie pod rządami tej partii. Przecież nie mogą sobie pozwolić na przegranie, bo nie po to przejęli władzę, żeby przegrać wybory. Według starych zasad, wybory można było przegrać albo wygrać. Według PiS, to nie wchodzi w grę, oni chcą zabetonować scenę polityczną i stać się hegemonem. Na naszych oczach tworzy się system partii hegemonistycznej. Innym partiom pozwoli się występować w roli kwiatka do kożucha. W tym kontekście te dwie ustawy o SN i KRS są tylko częścią planu PiS. Wydawało się przez chwilę, że prezydent Duda okaże się Kmicicem, jednak okazało się, że woli zostać Adrianem.

Widocznie taki model bardziej pasuje do niego i jego sposobu myślenia o państwie, chociaż zastanawiam się, czy on w ogóle o państwie myśli.

Na razie PiS cieszy się ciągle wysokim poparciem, wiec może nie będzie musiał mieszać przy wyborach?
Ale i tak się boją. Komuniści też myśleli że mają poparcie, a jednak pilnowali, żeby wybory “wygrywać” na ich warunkach. Proszę zobaczyć, jakie komisje powstaną według nowego prawa. Jedna z nich nazywa się komisją, która ustali wynik wyborów, nie ogłosi, tylko ustali. Jakież to symptomatyczne! Oczywiście

dziś sondaże są dla PiS-u dobre, ale nie wiadomo, jak będzie za jakiś czas. Dlatego oni chcą to sobie zagwarantować, mimo że mają też dużo instrumentów do manipulacji opinia publiczną.

Znowu nasuwa się analogia do III Rzeszy…
Nie bez powodu. Proszę zwrócić uwagę, jak Hitler zdobył władzę uzyskując 43 proc. głosów na początku 1933 roku, a gdy pod koniec tego samego roku organizował plebiscyt w sprawie pozakonstytucyjnych zmian ustroju Niemiec, to zostały one przyjęte przygniatającą większością głosów. Dlaczego? Ponieważ Hitler miał pełne instrumentarium, aby jednych Niemców przekonać, innych przestraszyć, jeszcze innych zdążyć zamknąć.

PiS ma świadomość, że ta karta wyborcza może się odwrócić?
Oczywiście i nie chcą ryzykować przegrania wyborów.

Myślę, że nie będzie oddania wyniku wyborów w wolnej grze politycznej.

Przecież po to im przejęcie sądów, partia rządząca będzie teraz mogła przy użyciu służb, reżimowych mediów i poddanych władzy politycznej sądów “odstrzeliwać” kandydatów opozycji. Formułować fałszywe oskarżenia, zniesławiać, sądzić, potem może nawet wycofywać oskarżenia, ale wcześniej uniemożliwiając dobrym kandydatom konkurowanie w wyborach, niszcząc wizerunek opozycji, dezorientując wyborców.


Zdjęcie główne: Roman Kuźniar, Fot. Flickr/CSIS, licencja Creative Commons

Reklama

Comments are closed.