O ile większość nie akceptuje adopcji dzieci przez pary homoseksualne, to ta sama większość nie akceptuje też nietolerancji, nawet jeśli sama nie podziela, powiedzmy, estetyki parady równości i nie zamierza głosować na Roberta Biedronia. Wbrew pozorom pod wieloma względami jesteśmy społeczeństwem tolerancyjnym, być może dlatego, że w historii wielokrotnie sami doświadczaliśmy nietolerancji – mówi nam prof. UW Rafał Chwedoruk, politolog. I dodaje: – Sądzę, że olbrzymia cześć planu sztabu Dudy została zatem w ten sposób zniweczona, i sądzę, że sztabowcy będą teraz po cichu wycofywać się z tego tematu.
JUSTYNA KOĆ: Dlaczego sztab prezydenta zdecydował się na tak ostry atak na LGBT?
RAFAŁ CHWEDORUK: Szukając źródeł, musimy cofnąć się do wydarzeń z ubiegłego roku i do kampanii do PE. Od tamtych wyborów PiS był postrzegany, przez istotną część obywateli, jako nośnik potencjalnej katolickiej kontrrewolucji. Tamte wybory pozwoliły PiS-owi, moim zdaniem w sposób niezamierzony, osłabić tę obawę, jeśli nie rozwiać, z powodu dyskusji nt. adopcji dzieci poprzez pary jednopłciowe. PiS zajął stanowisko takie samo jak większość Polaków, także z elektoratu partii opozycyjnych.
Tylko że żadna z partii tego nie postulowała.
Ale dzięki tej narracji PiS z partii, która była kontrrewolucyjna, stał się partią broniąca status quo, akceptowalne dla większości, czyli co najwyżej związków partnerskich, ale bez adopcji dzieci i z odrzuceniem formalnych małżeństw jednopłciowych. Start Wiosny Roberta Biedronia uderzał w Koalicję Europejską, oznaczał walkę o liberalny elektorat. Paradoks sytuacji polegał na tym, że Koalicja Europejska musiała się do kwestii LGBT odnieść, chociaż sens jej powstania wskazywał, że absolutnie nie zamierza koncentrować się na sprawach światopoglądowych, skoro połączyła trzy partie o zupełnie różnych programach światopoglądowych.
PiS wykorzystał wówczas tę sytuację, by wymusić na głównym przeciwniku wypowiedzenie się w kwestiach kulturowych. Teraz próbuje ten manewr powtórzyć.
Drugi aspekt to II tura, w perspektywie której różnica w sondażach między Rafałem Trzaskowskim a Andrzejem Dudą będzie dużo mniejsza, niż widzimy do tej pory w sondażach I tury. Wynik zostanie rozstrzygnięty przez stosunkowo niewielką grupę osób – będą w niej zarówno ci wyborcy, którzy nie interesują się polityką, rzadziej chodzą na wybory, nie mieszkają w wielkich miastach i nie są zainteresowani na co dzień tematyką LGBT. Jednak jeśli będą mieli przed sobą wizję eksperymentu czy zmiany lub zachowania status quo, to wybiorą to drugie. Do tego dochodzą jeszcze wyborcy Konfederacji i Krzysztofa Bosaka, którzy są dużo bardziej różnorodni, niżby się stereotypowo wydawało. To nie są tylko wyborcy dawnego ruchu narodowego, ale też wielu młodych ludzi o libertariańskich poglądach na gospodarkę, ale nie zawsze ten liberalizm przekłada się na liberalne poglądy w pozostałych kwestiach. To widać było np. w podejściu do uchodźców.
Konfederacja zarzuca PiS-owi wręcz niedostatek konserwatyzmu obyczajowego.
Czyli to walka o głosy Bosaka nawet kosztem zamknięcia się na umiarkowany elektorat?
Nie o to w tym planie PiS chodziło, lecz o prezentację kandydatury prezydenckiej otwartej na różne poglądy, mieszczące się w szerokiej przestrzeni status quo. Przedstawienie się jako obrońca akceptowanej normy było racjonalnym politycznie planem. Pewnie plan by się udał, gdyby nie medialne występu dwóch posłów Czarnka i Żalka, które zepsuły ten plan. Warto podkreślić, że culture wars mają to do siebie, że są nacechowane często dużą dozą emocji i są balansowaniem na granicy prawa i obyczaju. Nie dziwi, że tak to się skończyło.
Panowie powiedzieli, że LGBT to „nie są ludzie”, potem tłumaczyli się, że to zostało wyjęte z kontekstu.
Dla zawodowego polityka w bardzo ważniej kampanii wyborczej, która obecnie się toczy, nie może zdarzyć się coś takiego, jak wypowiedzi „wyjęte z kontekstu”.
To może się zdarzyć jakiemuś początkującemu politykowi, który nie nawykł do studia telewizyjnego, ale nie w tak istotnej kampanii na kilkanaście dni przed wyborami wytrawnemu, wieloletniemu politykowi.
O ile większość nie akceptuje adopcji dzieci przez pary homoseksualne, to ta sama większość nie akceptuje też nietolerancji, nawet jeśli sama nie podziela, powiedzmy, estetyki parady równości i nie zamierza głosować na Roberta Biedronia. Wbrew pozorom pod wieloma względami jesteśmy społeczeństwem tolerancyjnym, być może dlatego, że w historii wielokrotnie sami doświadczaliśmy nietolerancji. Sądzę, że olbrzymia część planu sztabu Dudy została zatem w ten sposób zniweczona, i sądzę, że sztabowcy będą teraz po cichu wycofywać się z tego tematu. To też pokazuje, że nie wszystkie tryby w machinie PiS-owskiej dobrze działają.
Widać, że granica między byciem obrońcą rodziny a powrotem do bycia aktywną stroną sporu na pograniczu agresji przypominającą prawicę lat 90. jest bardzo cienka. Tego nie da się relatywizować, jak spraw ekonomicznych, gdzie łatwiej być za, a nawet przeciw. Wreszcie widzę tu jeszcze jeden paradoks. Siłą PiS-u było to, że on przedstawia się jako ten mówiący o sprawach autentycznie interesujących obywateli – rozwój gospodarczy, polityka społeczna, edukacja, inwestycje itd., a opozycja to ta, która wrzuca tematy zastępcze.
Teraz tę taktykę przejął Rafał Trzaskowski, a PiS się musi tłumaczyć?
Rzeczywiście nastąpiło pewne odwrócenie.
Chyba po raz pierwszy w tej kampanii to sztab głównego kandydata opozycyjnego mógł powiedzieć, że to on chce mówić o sprawach ważnych, a PiS rzuca temat, który większość ludzi, także wyborców PiS-u, szczególnie tych, co doszlusowali do PiS-u w ostatnich latach, nie jest tematem priorytetowym.
To długofalowo ryzyko dla PiS, może nawet większe, niż wypowiedzi posłów, które będą się za nimi wlokły jeszcze jakiś czas.
Dlaczego PiS stawia teraz na wojnę ideologiczną, a nie na dobry sprawdzony socjal?
To wyłącznie kalkulacja związana z II turą. Żadnego innego wyjaśnienia nie widzę. Nawet różne problemy związane z grantami ministra Szumowskiego dla olbrzymiej części opinii publicznej są niezrozumiałe. Nie sądzę, aby zadziałała tu stara polska strategia przykrywania niekorzystnych wydarzeń sprawami światopoglądowymi.
Zresztą oba sztaby są świadome tego, że w II turze trzeba będzie docierać do bardzo specyficznych, niewielkich grup, i albo je mobilizować, albo demobilizować. Trudne do zmierzenia i zweryfikowania grono części wyborców Konfederacji jest jedną z takich grup. Przypomnę, że
w 2010 roku wbrew wezwaniom Janusza Korwina-Mikkego w II turze wyborów prezydenckich wielu jego wyborców poparło Bronisława Komorowskiego, a nie jakby się wydawało w wymiarze ideologicznym bliższego im Jarosława Kaczyńskiego.
Jak ocenia pan kampanię Trzaskowskiego, który z jednej strony zapowiada, że postawi Macierewicza przed Trybunałem Stanu, a z drugiej pisze pojednawczy list do wyborców PiS-u i Andrzeja Dudy?
To podejście do wyborców PiS-u jest odmienne. Problemem opozycji w dużej mierze było po pierwsze to, że wielu celebrytów sympatyzujących z nurtem liberalnym wielokrotnie dostarczało paliwa PiS-owi. Nie chodzi tu o krytykowanie partii, bo to normalne, ale również ich wyborców; śmiechy z 500 Plus i Polaka w skarpetkach do sandałów nad Bałtykiem itd. Do tego dochodził też autentyczny podział, gdzie istotna część klasy średniej, używając języka marksistowskiego, zaczęła mieć świadomość klasową i jak to zwykle bywa z klasą średnią, ona obdarza niechęcią nie tych, którzy są nad nią, tylko tych, co są niżej. To pozwoliło utrzymać wyborców PO wokół siebie, ale jednocześnie bardzo ją zamykało na tych, którzy mogą się zawahać w swoich preferencjach. Teraz to PO próbuje zmienić, co oznacza, że
w sztabie Trzaskowskiego ktoś wyciągnął wnioski.
Oczywiście nikt nie powinien się spodziewać tego, że ziarno zasiane teraz przyniesie natychmiast efekt, bo w polityce na wiarygodność pracuje się wiele lat, natomiast to pokazuje, że po raz kolejny PO powraca do strategicznego wyboru – czy chce być reprezentantką najzamożniejszych mieszkańców dużych miast, chcąc deregulacji i osłabienia roli państwa, czy też chce być jak klasyczne partie chadeckie i konserwatywne, które próbują godzić interesy różnych grup społecznych. Niemiecka chadecja to fenomen, który obejmował zarówno arcykonserwatywnych i niezbyt zamożnych chłopów z Bawarii, jak i nadreńskich katolickich intelektualistów plus mocno prawicowych, częściej protestanckich uciekinierów ze Wschodu. Takie łączenie to klucz do powrotu do władzy. Na razie PO przynajmniej podjęła próbę działania w tej materii.
Zdjęcie główne: Wiec Rafała Trzaskowskiego we Wrocławiu, Fot. Flickr/PO; zdjęcie w tekście: Rafał Chwedoruk, Fot. YouTube, licencja Creative Commons