Mamy przed sobą dwa scenariusze. Jeżeli pogoda nie ma znaczenia, będziemy mieli ponownie spore ogniska, które będą się pojawiać w różnych częściach kraju. Jeśli jednak lato przyhamuje transmisję, to złapiemy oddech na czas wakacji. Kiedy warunki jednak się pogorszą, to wirus wróci – tłumaczy nam prof. Krzysztof Pyrć, biolog, specjalista w zakresie mikrobiologii i wirusologii z UJ. – Dane historyczne mówią, że koronawirusy mają naturę sezonową. Niestety informacje o przebiegu epidemii w Ameryce Południowej i innych cieplejszych miejscach sugerują, że wirus sobie świetnie radzi w warunkach pogodowych, które przypominają nasze lato – dodaje
JUSTYNA KOĆ: Codziennie mamy średnio 320-350 nowych przypadków zarażenia koronawirusem. Od 6 czerwca otworzone zostaną już nawet kina i teatry, będzie można też skorzystać z basenu, siłowni i sauny. To jest dobry czas na znoszenie obostrzeń?
KRZYSZTOF PYRĆ: Miejmy nadzieję, że tak. Może być tak, że zmiana pogody znacząco wpłynie na transmisję wirusa. Jeżeli tak, to super. Obawiam się jednak, że możemy zbyt wcześnie uznać, że już jest bezpiecznie. Choroba bardzo długo się wykluwa i efekty konkretnych działań widzimy ze znacznym opóźnieniem.
Przyznam, że chociaż jestem za luzowaniem obostrzeń, to kiedy patrzę na obecne tempo tego procesu, to trochę się boję. Fala zbytniego optymizmu może nas sporo kosztować.
Czy szczyt epidemii mamy przed czy za sobą i czy musi on występować?
Szczyt czy druga fala to terminy, które mogą być niewłaściwe dla tej epidemii. Szczyt klasycznej epidemii może nastąpić, kiedy dojdziemy do odporności stada i epidemia się załamuje, ponieważ nie ma osób, dla których jest groźna. My jesteśmy bardzo daleko od tego punktu, nawet nie ma co tego rozważać. Tam, gdzie epidemia przeszła w bardzo dramatyczny sposób, tam, gdzie były największe ogniska w Europie – Włochy, Hiszpania – odsetek osób, które mają przeciwciała klasy IgG, więc prawdopodobnie większą lub mniejszą odporność na zakażenie, wynosi zaledwie kilkanaście procent. Do odporności stada powinno ich być 70-90 proc. Dodatkowo nie wiemy np., czy te przeciwciała z nami zostaną na dłużej. Jest szansa, że minie kilka miesięcy i u większości ta naturalna odporność zacznie znikać.
To, co widzimy w tej chwili, to efekt wprowadzonych obostrzeń. Wirus przenosi się w momencie, kiedy kontaktujemy się z drugim człowiekiem, i kiedy zmniejszamy ilość kontaktów, to siłą rzeczy ograniczamy rozprzestrzenianie się wirusa. W tym scenariuszu
szczyt i druga fala pojawią się, kiedy my na to pozwolimy.
Czyli teraz mamy tylko przygaszoną pandemię przez zamknięcie wszystkiego i wszystkich, a nie pokonaną pandemię.
Oczywiście tak, dlatego teraz mamy przed sobą dwa scenariusze. Jeżeli pogoda nie ma znaczenia, będziemy mieli ponownie spore ogniska, które będą się pojawiać w różnych częściach kraju. Jeśli jednak lato przyhamuje transmisję, to złapiemy oddech na czas wakacji. Kiedy warunki jednak się pogorszą, to wirus wróci.
Rząd sporo ryzykuje?
Nie wiem, na jakich danych rząd się opiera – prawdopodobnie mają lepsze dane, które pozwalają podejmować pewne decyzje. Dziś usłyszałem, że
mają być przywrócone imprezy masowe – moim zdaniem na dzisiaj to krok zdecydowanie za daleko.
A wesela do 150 osób?
To też imprezy masowe, zatem zasada jest ta sama. Oczywiście trzeba odmrażać świat, bo wszyscy zwariujemy i zbankrutujemy i nie załatwi nas epidemia, tylko właśnie powszechne zamknięcie. Jestem jednak zdania, że powinniśmy to robić bardzo uważnie, bo jeśli mamy pecha, to możemy zmarnować potencjał, który wypracowaliśmy na wiosnę.
Czy dopuszcza pan taki rozwój sytuacji, że czeka nas scenariusz włoski?
Nie chciałbym snuć tu kasandrycznych wizji, poczekajmy na rozwój wypadków.
Pan pójdzie do kina, teatru, na basen?
Do kina raczej nie, chociaż przyznam, że przed epidemią rzadko to robiłem. Może latem, gdy będziemy mieli pewność, że epidemia przycichła.
Jakie są szanse, że pogoda nam pomoże w walce z epidemią?
Trudno to oszacować. Dane historyczne mówią, że koronawirusy mają naturę sezonową. Niestety informacje o przebiegu epidemii w Ameryce Południowej i innych cieplejszych miejscach sugerują, że wirus sobie świetnie radzi w warunkach pogodowych, które przypominają nasze lato.
Sezonowość występowania wirusów oddechowych wynika z całego zestawu czynników, począwszy od natury kontaktów międzyludzkich, poprzez wilgotność powietrza, temperaturę, zmniejszoną wydolność naszego układu oddechowego, obniżoną odporność, po nasłonecznienie.
Niektórzy eksperci twierdzą, że możemy mieć nawet 4-5 razy tyle zarażonych, czyli nawet 100 tys. To histeria czy może to być prawda?
Teoretycznie może być to prawdą, jednak czy to coś zmienia? Z punktu widzenia jednostki i służby zdrowia ważna jest głównie liczba osób, które przechodzą chorobę ciężko i wymagają pomocy. Z punktu widzenia społeczeństwa ważna jest szeroko dyskutowana odporność stada. Jednak tak jak wspominałem wcześniej, jesteśmy bardzo, bardzo daleko od takiego rozwiązania.
Zatem mimo zdejmowania obostrzeń powinniśmy dalej dla własnego bezpieczeństwa pozostać w domu?
Powinniśmy, przede wszystkim, zachować zdrowy rozsądek i pamiętać, że z jednej strony to nie jest epidemia eboli, z drugiej strony nie możemy zakładać, że epidemia się skończyła. Warto obserwować sytuację.
Jeżeli liczba przypadków będzie rosła, warto się trochę samemu zdyscyplinować. Jeżeli możemy trzymać dystans od innych, to trzymajmy, unikajmy niepotrzebnych zgromadzeń itd. Nie dajmy się zwariować, ale zachowajmy zdrowy rozsądek.
A testować powinniśmy nadal?
Tak, ale mądrze. Potrzeba dobrej strategii na to, jak testować społeczeństwo, bo nie przetestujemy kilkudziesięciu milionów osób. Moim zdaniem kluczowa będzie identyfikacja miejsc, w których tworzą się ogniska epidemiczne. Jeżeli nam się to uda w miarę wcześnie, to będziemy w stanie je kontrolować.
Zdjęcie główne: Mateusz Morawiecki ogłosił zniesienie większości obostrzeń, Fot. Flickr/KPRM/Adam Guz, licencja Creative Commons