Przemysław Czarnek jako minister edukacji najpierw wziął się za uczniów, a najwyraźniejszej ma na oku dziennikarzy. Na czwartkowej konferencji polityk PiS pouczał m.in. reporterkę TVN24.
Dziennikarze denerwują Czarnka
Przemysław Czarnek czuje się wyjątkowo pewnie i jak się na niego patrzy, można odnieść wrażenie, że jeszcze trochę, a pęknie z dumy. Buta i bezczelność to pierwsze słowa, która przychodzą nam na myśl, gdy myślimy o gościu, który odpowiada za edukację. No, ale kiedy jest się pupilem samego Tadeusza Rydzyka, to można się poczuć jak gość. Nieco inny pogląd na pomysły ministra mają rodzice i uczniowie, ale kogo by to obchodziło.
Tym razem Czarnek dał popis arogancji na czwartkowej konferencji prasowej, która odbyła się w związku z coraz mocniej zapowiadanymi strajkami nauczycieli. Sam minister problemu nie widzi. — Dlaczego słyszę w niektórych mediach o jakiejś zapaści kadrowej, o jakimś szczególnym roku? — dopytywał. — Dlaczego państwo kłamiecie w mediach? — zarzucał dziennikarzom.
Czarnek kontra reporterka TVN24
W pewnym momencie Adrianna Otręba z TVN24 zapytała Czarnka o wynagrodzenia dla początkujących nauczycieli. — Chce pani powiedzieć, że nauczyciel języka polskiego w małej miejscowości, który ma w klasie pięcioro uczniów zarabia tyle samo co nauczyciel języka polskiego w szkole podstawowej w centrum Warszawy? Więcej, bo dostaje jeszcze dodatek wiejski. Jak pani myśli, kto ma trudniejszą pracę? — dopytywał dziennikarkę.
Następnym tematem, który się pojawił były wakaty w szkołach. — Jeśli pani twierdzi, że dyrekcja mówi, że to jest niedoszacowane, to znaczy, że sam wprowadził nieprawidłowe dane. No niech pani się zastanowi nad tym, co pani mówi — powiedział do dziennikarki, a ta doprecyzowała, że pyta o dane zbierane ze stron kuratoriów, dotyczące ofert pracy. — Ale pani nie rozumie tego, co do pani mówię, kto te dane wprowadza do systemu? No jakby pani się douczyła, to by pani wiedziała, że to jest dyrektor szkoły – uciął Czarnek.
Z kolei reporterka z redakcji RMF FM przypomniała słowa ministra, który mówił, że jeśli w szkole pracuje 50 nauczycieli i jednego brakuje, to nie jest to żaden problem. — Czy pani myśli, że w szkole, która zatrudnia 50 nauczycieli, czyli musi być w niej mniej więcej ok. 500 uczniów, bo to jest wielka szkoła, jest tylko jeden nauczyciel języka polskiego? — zapytał. — Państwo mówicie w mediach o dramacie kadrowym, o zapaści kadrowej, przecież to słyszę w mediach, a ja pokazuję, jakie są szacunki – stwierdził.
Źródło: Onet