Większość liderów i polityków polskich ugrupowań opozycyjnych zachowuje się tak, jak hazardziści: czekają, aż kolejne rozdanie sondażowe da im takie atuty, że będą mogli się odegrać, a może nawet wygrać. Ryzykują wynik, jakim kończą się takie kalkulacje w prawie wszystkich hazardowych grach: utratę wszystkiego – pisze Janusz A. Majcherek
Najbardziej ryzykownie gra Kosiniak-Kamysz, który przewodzi partii balansującej na progu wyborczym. I mimo tego ubzdurał sobie, że stanie na czele jednego z dwóch bloków opozycyjnych, gdy drugi zawiąże się wokół PO. Samo zrównywanie pozycji PSL i partii Tuska, mającej wielokrotnie wyższe poparcie, świadczy o megalomanii i utracie kontaktu z rzeczywistością. Używanie nazwy Koalicja Polska nie ma zaś żadnego odniesienia do realiów. Kosiniak-Kamysz jednak otrzymał aprobatę członków stronnictwa i został ponownie wybrany na jego szefa.
Najwyraźniej hazardowa gra „tygryska” ma akceptację ludowców.
Są oni od dawna przekonani, że sondaże zaniżają ich społeczne poparcie, bo ankieterzy nie docierają za wiejskie opłotki, gdzie żyje ich elektorat. Takie niedoszacowanie rzeczywiście w przeszłości występowało, ale w 2015 r. PSL dosłownie przepełzło przez wyborczy próg ułamkiem procenta. 4 lata później sojusz z dogorywającym ruchem Kukiza podniósł wynik o 3,5 procenta, ale zakończył się kompromitacją i skandalami, których zwieńczeniem jest wprowadzenie do Sejmu niejakiego Mejzy.
Żaden polityczny plankton już podobnego wsparcia ludowcom nie da. Liczą oni na sojusz z Hołownią, który miałby współtworzyć ów opozycyjny blok. Jakiż on jednak miałby interes, aby sprzymierzać się z partią kilkakrotnie słabszą i mającą dwuznaczną reputację, gdy on epatuje świeżością? A jeśli już, to na warunkach podyktowanych przez siebie, a nie Kosiniaka.
Bo Hołownia też czeka na następne rozdanie i poprawę sondażowych notowań, aby w ewentualne negocjacje koalicyjne wchodzić z mocniejszymi kartami w ręku.
W jego przypadku pragnienie odegrania się jest tym silniejsze, że miał już atuty i wyniki znacznie lepsze. Lecz i on ryzykuje dużo, bo dotychczasowe losy partii powstających wokół podobnie efemerycznych przywódców (Palikot, Petru, Kukiz, Biedroń) pokazywały stopniową utratę pozycji, aż do zaniku. Jeśli więc kalkuluje, że trzeba poczekać na zwyżkę poparcia, to może się jej nie doczekać, a zamiast negocjować z Tuskiem jak równy z równym, może być zmuszonym prosić o zgodę na przyłączenie się do silniejszego.
A sondaże zdają się sugerować, że gdyby hołowniarze poszli do wyborów wspólnie z platformiarzami, mogliby przebić wynik PiS i wyeliminować z gry zarówno PSL, jak lewicę: ludowców zepchnąć pod próg wyborczy i dodatkowo wzmocnić się poprzez zabranie (jako najsilniejsza koalicja wyborcza) większości mandatów poselskich przez PSL zmarnowanych, lewicę zaś wypchnąć na margines, z jednocyfrowym wynikiem, bliższym raczej 5, niż 10 procent.
Czarzasty z Zandbergiem też jednak czekają na zwyżkę notowań.
Powtarzanie przez tego pierwszego, że na uzgadnianie wspólnych list będzie czas pół roku przed wyborami, w istocie wyraża nadzieję, że wówczas będzie miał silniejszą pozycję, bo sondażowe notowania wzrosną. Ogłoszenie przymierza Hołowni z Tuskiem prawdopodobnie przyniosłoby wszakże lewicy zniżkę, bo ma ona elektorat bardzo antypisowski, którego niemała część przerzuciłaby swój głos na najsilniejsze ugrupowanie mogące PiS odsunąć od władzy.
Niedawny rozłam w lewicy i odejście kilkorga parlamentarzystów przybliża realizację takiego biegu wydarzeń. Secesjoniści deklarują chęć współdziałania z resztą opozycji, co część lewicowych wyborców wesprze. A w przypadku obecnej sytuacji lewicy 2-3 procent utraconego poparcia to zwiastun klęski.
Najmniej ryzykuje Tusk. Po jego powrocie do gry utrzymuje się na pozycji prowadzącego i utrwala wpływy. Bez niego i PO jakiekolwiek rachuby na pokonanie PiS są mrzonką,
z czego zdaje sobie sprawę większość antypisowskiego elektoratu i na pewno weźmie to pod uwagę w swoich decyzjach. Tusk mógłby więc spokojnie czekać, aż część tego elektoratu zniechęci się do prowadzących swoje gry hołowniarzy, ludowców i lewicowców, przekierowując poparcie dla dominatora opozycji. Mimo tego lider PO zaprasza ich do rozmów i współpracy.
Wygląda na to, że on akurat nie chce ryzykować. Choć ma najsilniejsze karty w ręku i dobrą passę, proponuje rozmowy na partnerskich warunkach. Na razie potencjalni partnerzy wciąż czekają na korzystniejsze dla nich rozdanie. Jak to hazardziści.
Szkoda jedynie, że w tej grze ryzyko przegranej ponoszą nie tylko oni, a
stawka jest znacznie wyższa, niż ich własne powyborcze samopoczucie i przyszłość polityczna.
Wpadanie w patetyczne tony zwykle szkodzi politycznym analizom, ale tu naprawdę w grę wchodzą imponderabilia, pryncypia, fundamentalne wartości. I przyszłość znacznie ważniejszej wspólnoty, niż jakakolwiek partia polityczna.
Zdjęcie główne: Władysław Kosiniak-Kamysz, Fot. Flickr/PO