Ta kampania będzie prowadzona na najniższych instynktach, będziemy szczuci na siebie nawzajem jako elektorat. PiS opanował to do perfekcji: ma uśmiechniętą twarz, a z tyłu wielki młotek – mówi nam o rozpoczętej kampanii samorządowej dr Mirosław Oczkoś, ekspert od wizerunku i marketingu politycznego. – Jeżeli chcesz wygrać z chuliganem, musisz grać według jego zasad. Ja rozumiem, że to ludzi mierzi, ale taka jest prawda o współczesnej polityce. Okazało się, że Polacy wcale nie chcą debaty w bibliotekach czy na uniwersytetach, tylko łańcuchy i kastety. Przykładu nie trzeba szukać daleko: w Sandomierzu uśmiechnięty premier mówi w otoczeniu uśmiechniętych zwolenników, a po zejściu z mównicy jego szef kampanii pan Poręba popycha dziennikarza – dodaje.
JUSTYNA KOĆ: Na początek zagadka: wiwatujący tłum z flagami w tle, przemawia energetyczny polityk w białej koszuli z podwiniętymi rękawami, gestykulując umiejętnie, ręce rozłożone szeroko, czasem dłonie składa, ale tylko po to, aby dotknąć je czubkami palców. Kto to taki?
MIROSŁAW OCZKOŚ: Oczywiście to klasyczna ustawka premiera Morawieckiego. To nie było trudne, tym bardziej, że kilka dni temu mieliśmy do czynienia z teatrem zrobionym przez sztabowców PiS, którzy nie pozwalali sobie na najmniejszy błąd, jak chociażby wpuszczenie kogokolwiek, kto miałby inne zdanie. Biorący udział w wiecu prawdopodobnie ćwiczyli nawet okrzyki.
Trzeba pochylić głowę przed PiS-em, że potrafi już manipulować w sposób prawie perfekcyjny.
Możemy powiedzieć, że osiągnął stopień mistrza we wciskaniu nam nawet największego kitu?
Na pewno jest to partia, która na to postawiała. PiS, gdy był w opozycji bardzo długo, przynajmniej ścisłe kierownictwo partii ćwiczyło techniki retoryczne, czasem erystyczne. Na początku to nie wychodziło i prezes Kaczyński irytował się, że to nie wchodzi do głowy, ale byli twardzi i wytrwali. 6-7 lat trwało to szkolenie. Teraz widzimy, że to zaczęło funkcjonować, bo jak mówią fachowcy, skoro nawet Mariusz Błaszczak nauczył się pewnych technik retorycznych, a był on najsłabszy w tej grupie, to każdy może się nauczyć. Mówiąc zupełnie serio, to zaczęło dawać efekt w mediach i politycy tej partii zaczęli wygrywać starcia.
Podobno jak Joachim Brudziński wygrał po raz pierwszy starcie z Moniką Olejnik w “Kropce nad i”, to na Nowogrodzkiej dostał szampana i kwiaty.
W tej chwili jesteśmy w innym miejscu. PiS posiada telewizję, która nie jest już telewizją publiczną, tylko ewidentnie partyjną i chyba wszyscy to wiedzą. Ma duży wpływ na media prywatne poprzez różne naciski; widać to ewidentnie na przykładzie Polsatu. Osiągnęli stan, który w demokracjach rzadko jest osiągany, bo w zasadzie wówczas nie jest to już demokracja.
To już nie jest mijanie się z prawdą czy niedopowiedzenia, ale jawne, ordynarne kłamstwo w stronę kamery bez mrugnięcia oka.
Ponieważ żyjemy w epoce fake newsów, to przeciętny wyborca nie jest w stanie rozróżnić informacji, w związku z czym sztabowcy PiS-u prawdopodobnie założyli, że trzeba dużo mówić na własną korzyść, bo i tak nikt tego nie zweryfikuje. To było widać chociażby w wystąpieniu Mateusza Morawieckiego. Premier zbiera teraz cięgi za przypisanie sobie wejścia Polski do UE, ale tam było wiele innych kuriozalnych wypowiedzi, np. damy dwa razy więcej na drogi albo jeszcze więcej. W myśl zasady: powiem wszystko, co chcecie usłyszeć. Zresztą prawdopodobnie to spotkanie w Sandomierzu było zrobione na potrzeby kampanii wyborczej i produkcji klipów. Ja nawet
kiedyś analizowałem to, czym PiS posługuje się w przestrzeni publicznej – nieprawdą, fałszem, maskowaniem, kłamstwem, opowiadaniem bajek, samookłamywaniem się także przez działaczy PiS-u, manipulacją, oszustwem.
Niestety, jesteśmy tu bezradni, zresztą to nie jest tylko tendencja polska. Proszę zwrócić uwagę, co robi Donald Trump z mediami, które i tak są dużo mocniejsze od naszych, ale nie przeszkadza mu to w oskarżaniu mediów, że są antyamerykańskie, co jest kuriozalne.
Można powiedzieć wszystko?
PiS zobaczył, że to przynosi efekt, że ludzie nie weryfikują tego, co mówią politycy. To stara metoda chleba i igrzysk. Chleb to 500 Plus, 300 Plus itp. To są rzeczy sprawdzalne i na tym oparta jest w dużej mierze ich narracja, ale są i niesprawdzalne kwestie, jak chociażby to, że opozycja chce zabrać 500 Plus. Nieważne, że nikt z opozycji tak nie powiedział, a wręcz przeciwnie, wielokrotnie to zostało dementowane, ale ponieważ trzeba wzbudzić w wyborcy strach, to mówią, że zabiorą, ta lotka chodzi i nie można już tego od opozycji odkleić. Tak samo jak nie można odkleić “ośmiorniczek” od PO, co jest kuriozalne, bo
w porównaniu do tego, co robi PiS, ośmiorniczki były małym wybrykiem. Ostatnio “Puls Biznesu” zestawił wydatki i widać wyraźnie, że PO to przy PiS-ie amatorzy.
To są ciężkie czasy dla odbiorców, bo z każdej strony są bombardowani nieprawdą.
Czy to jest domena populistów, czy tak w dzisiejszych czasach wygląda demokracja i uprawia się politykę, tylko nie wszyscy są tak bezczelni w tym kłamstwie?
Odpowiedź na to pytanie jest skomplikowana. W demokracji na przestrzeni dziejów, niezależnie od kiedy byśmy liczyli, nawet od czasów greckich, wszyscy kłamali. Polityk ma to wpisane w zawód, to nie jest dobre, ale trzeba się z tym pogodzić. Zresztą mówi się, że są trzy najstarsze zawody świata: złodziej, pani lekkich obyczajów i polityk. Niektórzy mówią, że ten ostatni ma trochę z obydwu poprzednich. Ponieważ dziś technologia i media są tak szybkie, to te kłamstwa trudniej jest obnażać. Kiedyś wypuszczone kłamstwo ewoluowało, było sprawdzane, a ludzie mieli czas na jego sprawdzenie. Dziś nie mamy żadnego czasu na “przetrawienie” informacji, mało tego, szkoły nie dostosowały się do obecnych czasów, bo szkoły nie uczą młodych ludzi tego, jak weryfikować informacje. Mamy do czynienia z wszechogarniającą papką, a większość ludzi się na to zamyka. Dlatego też mamy podział na wyznawców i przeciwników.
Partia PiS osiągnęła stan, gdzie możemy mówić o sekcie. To dotyczy też partii Orbána, czyli Fideszu, czy Trumpa. Mówimy o takim zjawisku, kiedy liczba wyznawców przekracza liczbę zwolenników.
Polacy bardzo mocno wzorują się na Orbánie, zresztą Kaczyński mówił otwarcie, że zrobi z Warszawy drugi Budapeszt. Kaczyński wiele ze swoich ruchów wzoruje na działaniach Orbána, który jest lepszym graczem niż Kaczyński, bo potrafi lepiej zagrać z UE. Premier Morawiecki próbuje doszlusować do mistrzów i też wypowiada różne zdania mniej lub bardziej mądre.
Premier Morawiecki, gdy przejmował stery po Beacie Szydło, jawił się jako ten bardziej europejski, wykształcony, ułożony światowiec. Gdy dziś na niego patrzę, mam wrażenie, że pobił Beatę Szydło, która zaledwie krzyczała: dokąd zmierzasz Europo, powstań z kolan i obudź się z letargu, bo w przeciwnym razie codziennie będziesz opłakiwała swoje dzieci!
Dotykamy tu spraw, które są predyspozycjami indywidualnymi. Beata Szydło grała bardzo mocno, ale powyżej swoich możliwości, i nie ma w tym nic złego, ale kosztowało ją to bardzo dużo. Mateusz Morawiecki, który ma wykształcenie, ma wbrew pozorom dużo gorzej, bo ma lepsze zdolności, lepszy background, natomiast dziś w polityce takie rzeczy nie mają znaczenia, niestety.
Mamy tu klasyczny przykład starego powiedzenia “jeśli wejdziesz między wrony, musisz krakać tak jak one”. Wrażenie jest takie, że premier próbuje pokazać twardemu elektoratowi i ludziom w PiS-ie, że on też jest PiS-owski. Bądźmy szczerzy, jego wiarygodność w przestrzeni publicznej jest żadna.
Skoro był doradcą Donalda Tuska, to według kryteriów Jarosława Kaczyńskiego powinien zostać rozstrzelany, bo zadanie się z Tuskiem jest najcięższą zbrodnią. Tymczasem Morawiecki gra w pierwszej lidze i wmawia, że tak naprawdę to on u Tuska był kimś w rodzaju Konrada Wallenroda. To jest dla mnie osobiście duży fenomen: jak to możliwe, że elektorat PiS-u tego nie widzi, a przynajmniej nie widać tego w sondażach? Premier Morawiecki jest obcym ciałem, które próbuje się adaptować na organizmie PiS-u, aby nie zostać odrzuconym. Tak jak przy przeszczepach, które czasem przecież mogą się nie przyjąć. Pytanie, które od razu się nasuwa, to czy ten przeszczep się przyjmie i czy w razie komplikacji zostanie usunięty.
Wszystko będzie zależało od tego, jak pójdą najbliższe wybory. Jeżeli nie pójdą po myśli PiS-u, to moim zdaniem ten przeszczep zostanie odcięty.
Czyli jeżeli w wyborach samorządowych PiS nie osiągnie satysfakcjonującego Kaczyńskiego wyniku, to będzie rekonstrukcja rządu?
Już od dawna przewiduję rekonstrukcję rządu, natomiast myślę, że choroba prezesa zaważyła na tym wszystkim. Myślę, że dobrze by było, żeby w 100-lecie niepodległości Polski premierem został wreszcie najważniejszy polityk w stuleciu. Mówiąc poważnie, wybory samorządowe są o tyle specyficzne, że tu zawsze można ogłosić sukces, ale gdyby PiS poniósł klęskę, to przed wyborami do PE, a na pewno przed parlamentarnymi nastąpi rekonstrukcja rządu i zapewne też zmiana premiera. Widać już, że niektórzy ministrowie sobie nie radzą. Dodatkowo mamy do czynienia też z syndromem zmęczenia władzy. To, co PO osiągnęła po siedmiu latach, PiS ma po trzech.
Widać, że to małżeństwo z rozsądku między Kaczyńskim, Ziobrą a Gowinem przechodzi kryzys i widać, że przestali się lubić. Mało tego, widać też syndrom chęci ucieczki do znienawidzonego PE, gdzie można zarobić trochę euro. Dodatkowo ludzie zaczęli patrzeć na ręce radnym w spółkach Skarbu Państwa, gdzie na niespotykaną skalę trwa drenowanie państwa.
Można powiedzieć, że to wcielenie w życie słów Bogusława Schaeffera: nie patrz w dal, wal po szmal, jakby głównym hasłem PiS-owskim było “musimy się ustawić”, jakby ideologia została zjedzona przez pieniądze.
Czy zatem wyborcy można wmówić wszystko, a elektorat PiS-u jest impregnowany? Mieliśmy “zdradzieckie mordy”, nagrody i wreszcie słowa, że “nagrody się należały”, jest zamach na sądy, psucie stosunków międzynarodowych… I nic.
Jeżeli elektorat PiS-u zaakceptował koalicję z Andrzejem Lepperem 10 lat temu, to wiadomo, że dźwignie wszystko. To jest tak oczywiste, że nie ma co się nad tym zastanawiać. Zresztą moim zdaniem Jarosław Kaczyński nie myśli już o swoim elektoracie.
Partia PiS kombinuje w tej chwili, jak pozyskać tych ludzi, którzy nie są twardym elektoratem PiS-u, a nie chcą głosować na PO. PiS wie, że ich twardy elektorat zje wszystko, bo dostali 500 Plus i bodźce patriotyczne, ale tym elektoratem nie zdobędzie większości konstytucyjnej, a o tym przecież marzy Jarosław Kaczyński.
Jaka czeka nas kampania?
Muszę panią zmartwić, ale to będzie jedna z najbrutalniejszych kampanii po 89 roku. I nie mówię tego, bo widziałem billboardy PO, które doskonale wstrzeliły się w tę kampanię, ale dlatego, że już w niedzielę premier Morawiecki na rynku w Sandomierzu pokazał, jak to będzie wyglądało, a Tomasz Poręba, szef sztabu i kampanii, już nawet się z tym nie kryje, popycha dziennikarza i nazywa go “szczylem”, słyszymy też o wykrzywionych mordach, bandytach itd. To jest nieszczęście tej kampanii samorządowej, że jest pierwsza, bo zazwyczaj ta rządzi się innymi prawami, a lokalne sprawy są ważniejsze niż te ogólnopolskie. Ponieważ są to pierwsze wybory od 3 lat, gdzie można albo potwierdzić, albo zaprzeczyć poparciu dla władzy, to wszyscy na nie czekają, a środki rzucone do walki będą nieadekwatne.
Znajduję tu taką analogię piłkarską: wybory samorządowe to mecz otwarcia, do PE to mecz o punkty, mecz o wszystko, czyli parlament krajowy, i mecz o honor, czyli wybory prezydenckie.
Ta kampania będzie prowadzona na najniższych instynktach, będziemy szczuci na siebie nawzajem jako elektorat. PiS opanował to do perfekcji: ma uśmiechniętą twarz, a z tyłu wielki młotek.
Skoro przy kampanii samorządowej jesteśmy, to jak pan ocenia kampanię w Warszawie: Jaki kontra Trzaskowski? Jak pan ocenia działania kandydatów?
Ta kampania ruszyła zanim została ogłoszona i myślę, że teraz widzimy trochę zmęczenia. Jeżeli Rafał Trzaskowski pozbędzie się myśli, że na pewno wygra te wybory i będzie robił coś więcej, to raczej wygra. Natomiast Patryk Jaki wygrywa już tę kampanię, bo niezależnie czy zostanie prezydentem, czy nie, to nikt nie przewidywał, że można osiągnąć aż taki efekt w sondażach.
Jaki to też dobry przykład w pigułce, jak wygląda strategia PiS: powiem i obiecam wszystko, co chcecie. Nazywam to syndromem nadgorliwego ucznia, którzy kłamie i opowiada bzdury, obiecuje mosty, metro, mieszkania, tylko pytanie, czy warszawiacy są na to odporni.
Prawdopodobnie założenie PO jest takie, że co by się nie działo, to warszawiacy na Patryka Jakiego nie zagłosują i to niestety może być dla Rafała Trzaskowskiego zgubne. Wielu widzi w Trzaskowskim i jego kampanii analogię z kampanią Bronisława Komorowskiego. Moim zdaniem nie mają racji, poza jednym, że sztab Komorowskiego uważał, że ten wygra w cuglach.
Sondaże również na to wskazywały.
Tak, ale trzeba uważać, jak się czyta sondaże, czy poparcie się przekłada na poparcie, a poparcie na głosy. Otóż nie przekłada się. Przekonał się o tym boleśnie śp. Jacek Kuroń, który był mistrzem popularności, a nie wszedł do drugiej tury wyborów prezydenckich.
Tu trzeba przyjąć prostą zasadę.
Jeżeli przeciwnik nie stosuje żadnych reguł i zadaje ciosy poniżej pasa, a my wyobrażamy sobie, że będzie obrzydliwie, to będzie dwa razy bardziej. Wtedy, jeżeli chce się wygrać, to niestety trzeba grać tak samo.
Jeżeli chcesz wygrać z chuliganem, musisz grać według jego zasad. Ja rozumiem, że to ludzi mierzi, ale taka jest prawda o współczesnej polityce.
Okazało się, że Polacy wcale nie chcą debaty w bibliotekach czy na uniwersytetach, tylko łańcuchy i kastety. Przykładu nie trzeba szukać daleko: w Sandomierzu uśmiechnięty premier mówi w otoczeniu uśmiechniętych zwolenników, a po zejściu z mównicy jego szef kampanii pan Poręba popycha dziennikarza. To jest to nieszczęście, że jeżeli ktoś gra według reguł, to z chuliganem przegrywa. Jeżeli ktoś na ulicy dostaje w twarz, to trudno wygrać, odpowiadając na to ciętą ripostą.
Czyli czekają nas igrzyska.
Zdecydowanie tak, bo chleb się kończy.
Zdjęcie główne: Mirosław Oczkoś, Fot. Flickr/Fryta 73, licencja Creative Commons
Comments are closed.