PiS oprócz oczekiwanych transferów społecznych przyniósł jeszcze inne rzeczy, które dużej części wyborców się nie podobają. To są kwestie praw, demokracji, pozycji Polski w UE, klerykalizm, brutalny nacjonalizm prezentowany przez część polityków rządzących czy wreszcie także chamskość reprezentowaną przez takie osoby, jak Krystyna Pawłowicz czy pan Tarczyński. Jeżeli opozycja to dobrze zrozumie i nie pójdzie do wyborów tylko z hasłem przeciwko transferom społecznym, tylko da to, co PiS, plus coś więcej, np. pewną symbolikę, przestrzeganie demokracji, odbudowę pozycji Polski na arenie międzynarodowej, to może odnieść sukces w wyborach – mówi w rozmowie z nami dr hab. Marek Migalski, politolog.

JUSTYNA KOĆ: Beata Szydło mówi o “prezencie od Jarosława Kaczyńskiego”, sam prezes przyznaje, że obietnice spełni w tym roku, a może też w następnym. To przekupstwo wyborcze?

MAREK MIGALSKI: Nikt nie ma wątpliwości, że to jest prezent dla wyborców w roku wyborczym. O ile 500 Plus w obietnicach PiS-u ma pozostać na zawsze, to trzynastka dla emerytów już niekoniecznie.

Na pewno trzeba to rozpatrywać w kategoriach pozyskiwania wyborców.

W samym fakcie nie ma nic złego, rząd ma prawo robić tego typu ruchy, a opozycja ma prawo obiecywać tego typu kwestie. Pytanie, jakie są tego konsekwencje budżetowe dla wszystkich, bo my wszyscy żyjemy z budżetu – ale to bardziej pytanie dla ekonomistów. Drugą kwestią jest sprawa wiarygodności. Tu wynik jest ze wskazaniem na PiS, bo oni po trzech latach rządzenia pokazali, że to, co obiecują, robią, nawet z nawiązką, bo robią też rzeczy, których nie obiecywali, i wolelibyśmy, aby ich nie robili.

Reklama

Rzeczywiście w sprawach socjalnych, czy to było obniżenie wieku emerytalnego, czy 500 Plus, to zrobili to i mogą liczyć na to, że wyborcy uwierzą także w te obietnice. To jest bardzo poważny problem dla opozycji, tym bardziej, że jest w tej kwestii podzielona. Część z niej powiedziała, że to jest ich program i się cieszą z tych propozycji, a część, że nie, bo to rozdawnictwo, które rozbije budżet państwa, może nas to pogrążyć na wiele dziesięcioleci. Wyborcy słyszą ten wielogłos ze strony opozycji.

Gdzie jest granica tego rozdawnictwa i kupowania wyborców za wszelką cenę? W końcu dojdzie do obietnic, że wszyscy będą piękni, szczupli i jeździć ferrari…
Z jednej strony rzeczywiście trzeba przyznać, że te socjalne transfery PiS-u nie zniszczyły budżetu państwa, nie pogrążyły nas w kryzysie, a nawet odwrotnie, wszystkie wskaźniki ekonomiczne są dla PiS-u korzystne. Oczywiście, że jest to wynik koniunktury gospodarczej na całym świecie, oczywiste też jest, że każdy gospodarz powinien myśleć, co będzie, gdy ta koniunktura się skończy.

Część państw zachodnich wyciągnęła wnioski i wie, że dziś jest dobry czas, ale nie tylko na rozdawnictwo i popuszczanie pasa, ale też na to, aby zdyscyplinować finanse publiczne.

W środę doszło do kuriozum. W TVN24 minister Dera – na wątpliwości pytającego, że jednak część państw w Europie nie ma deficytu, a nadwyżkę budżetową – odpowiedział, że nie zna takiego kraju. Przypomnę, że takich krajów jest w UE 13! To oznacza, że w prawie połowie państw unijnych nie ma deficytu, my mamy go w dalszym ciągu, bo PiS nie wykorzystuje koniunktury do tego, aby naprawić finanse publiczne, ale poprawić swoje notowania polityczne. Oczywiście można się na to zżymać, pytanie tylko, czy inny rząd postąpiłby inaczej. Przypominam, że główna partia opozycyjna twierdzi, że 500 Plus na pierwsze dziecko jest jej programem, podobnie jak trzynasta emerytura, i gdy dojdzie do władzy, to nie będzie obniżać wieku emerytalnego.

Może warto by się zastanowić w takim razie nad jakością demokracji?
I wyborców. Radosław Sikorski na jeden z moich tweetów o rozdawnictwie zareagował, że tego typu polityka to czysty peronizm, który doprowadził do ruiny argentyńskie finanse, tylko że wygląda na to, że przynajmniej połowa Polaków to Argentyńczycy, którzy chcą słyszeć te rzeczy. Gdybyśmy mieli innych wyborców, myślących w kategoriach dyscypliny finansów publicznych, oszczędności, ostrożności w szafowaniu obietnicami wyborczymi, to pewnie wygrywałyby takie partie, jak Korwin czy Nowoczesna, a Leszek Balcerowicz byłby prezydentem. Tak nie jest, a my mamy takich wyborców, jakich mamy, i jeśli w Polsce chce się wygrywać wybory, to być może nie da się inaczej. W moim głosie w odpowiedzi na pierwsze pytanie słyszała pani nutkę krytycyzmu wobec Platformy, ale to jest krytycyzm wyniosłego moralisty.

Jako politolog muszę powiedzieć, że może nie da się z PiS-em inaczej wygrać, niż poprzez udawanie, że jest się w rozdawaniu lepszym PiS-em.

Czyli PiS kupuje wyborców, co jest niemoralne, ale skuteczne?
Pytanie, którego ze sprzedawców wybiorą wyborcy i uznają za bardziej wiarygodnego. W tym wyścigu PiS wygląda lepiej, też dlatego, że zmienił reguły gry. Zanim przyszedł PiS partie w kampanii mówiły jedno, a po kampanii mówili otwarcie, że to, co w kampanii, to jedno, a życie to drugie. To odczuł boleśnie na sobie Rafał Trzaskowski w przypadku bonifikaty 98 proc., że wyborcy zaczęli się przyzwyczajać, że jak obiecaliście, to musicie to zrobić. Trzaskowski szybko to zrozumiał i wycofał się z tego. Podobnie będzie tutaj. Zatem w sprawie wiarygodności, bo do tego wracamy, PiS wygląda lepiej niż opozycja. Ale jest tu jeszcze druga kwestia. PiS oprócz oczekiwanych transferów społecznych przyniósł jeszcze inne rzeczy, które dużej części wyborców się nie podobają. To są kwestie praw, demokracji, pozycji Polski w UE, klerykalizm, brutalny nacjonalizm prezentowany przez część polityków rządzących czy wreszcie także chamskość reprezentowaną przez takie osoby, jak Krystyna Pawłowicz czy pan Tarczyński. Zatem podsumowując, być może PiS jest bardziej wiarygodny w zapewnianiu transferów społecznych, ale być może wyborcom chodzi nie tylko o to. Jeżeli opozycja to dobrze zrozumie i nie pójdzie do wyborów tylko z hasłem przeciwko transferom społecznym, tylko da to, co PiS, plus coś więcej, np. pewną symbolikę, przestrzeganie demokracji, odbudowę pozycji Polski na arenie międzynarodowej, to może odnieść sukces w wyborach.

Wśród obietnic wyborczych PiS-u nie było słowa o służbie zdrowia, edukacji czy chociażby o niepełnosprawnych. To dla wyborców nie ma znaczenia?
Pewnie ma i

to wyczuła opozycja, skoro mówi, że jeśli są pieniądze dla emerytów i na pierwsze dziecko, to dlaczego nie ma pieniędzy na niepełnosprawnych, nauczycieli, pielęgniarki, lekarzy itd. To jest rzeczywiście problem PiS-u, bo nie da się dać wszystkim. Myślę, że PiS zidentyfikowało, gdzie opłaca mu się sypnąć kasą.

Dofinansowanie 600 tys. nauczycieli się nie opłaca, bo po pierwsze to jest za duża grupa, a po drugie ona jest już sprofilowana politycznie. Tam się dużo wyborców nie da pozyskać, bo tam są ludzie z wyższym wykształceniem i trudno ich kupić. Podobnie z frankowiczami – po co załatwiać ich sprawy kredytów, skoro nie odwdzięczą się aktem wyborczym. Natomiast z emerytami jest inaczej i tu można zaskarbić sobie ich sympatię. Być może jest też szansa na pozostanie młodych rodziców. Ja nie znam tych badań, ale domyślam się, że stratedzy PiS-u dobrze wiedzą, gdzie mogą dać te kilkadziesiąt miliardów, aby to się opłaciło politycznie. Transfer tych pieniędzy do służby zdrowia po prostu by się nie opłacił, bo lekarze i tak na PiS nie zagłosują, a pacjenci nie do końca to odczują. Zatem to byłby ogromny transfer bez wdzięczności wyborczej.

To oznacza, że za 5-10 lat czeka nas zapaść państwa.
Tego nie wiem, bo nie jestem ekonomistą, ale jak czytam ekspertów, to wszystko na to wskazuje.

Skoro jesteśmy przy pieniądzach – NBP ujawnił zarobki swoich pracowników i wiemy, że pani Martyna Wojciechowska zarabia 49 563 zł. To kłopot dla PiS-u?
Moim zdaniem tak, tym bardziej, że to wysokość podstawowej pensji, bez dodatków, bonusów i premii. Nie wiem jeszcze, jak ta informacja zaszkodzi, ale nie mam wątpliwości, że ten kłopot idzie na konto partii rządzącej.

Dla wyborcy Glapiński nie jest niezależnym bankowcem, a człowiekiem Kaczyńskiego, a pani Martyna jest osobą powiązaną z władzą, z Glapińskim, a więc z Kaczyńskim. Dla wyborców 40 mld to abstrakcja, ale 40 tys. to bardzo duży konkret, który potrafią sobie przeliczyć w taki sposób, że pani Martyna zarabia w ciągu miesiąca tyle, ile oni w ciągu roku bądź dwóch.

To jest niszczące dla PiS-u, bo przekładalne na emocje społeczne. Jeżeli Grzegorz Schetyna powie przykładowo, że za 6 lat przekroczony zostanie alarmowy poziom deficytu, to dla wyborcy jest to pewien abstrakt, ale jak wyborca słyszy, że pani, która nie posiada praktycznie żadnych przymiotów merytorycznych, zarabia najwięcej w banku oprócz prezesa, więcej niż wszyscy fachowcy ze stopniami naukowymi po zagranicznych uczelniach, to jest to absolutnie bulwersujące. Rozumiem, że opozycja robi z tego aferę, bo to jest przemawiające. Ludzie myślą obrazami i emocjami, a tu mamy i jedno, i drugie.

Swoją drogą, ta sprawa pokazuje też, że Kaczyński nie ma ręki do ludzi, bo Glapiński, jak widać, mu się nie udał, bo nie reaguje na pomruki Nowogrodzkiej w tej sprawie, prezesem Srebrnej okazał się ubek, a trzecim najważniejszym udziałowcem Srebrnej okazał się ksiądz-czarodziej, który potrafi znikać. To pokazuje, że

to towarzystwo nie jest jednak tak kryształowe jak się wydawało.

No właśnie, do tego jeszcze to wszystko jest okraszone taśmami Kaczyńskiego, gdzie zobaczyliśmy nową twarz prezesa-rekina finansjery. I nic. Słupki poparcia stoją. Dlaczego?
Bo jedno jest powiązane z drugim, tzn. rekompensowane drugim. Wszystko ma wpływ na wyborców i na pewno część wyborców odpłynęłaby z PiS-u, słysząc taśmy i widząc, co wyrabia prezes Glapiński, czy obserwując to, na co pozwalają sobie politycy PiS-u w terenie. Tylko z drugiej strony ten rząd zapewnia im poczucie podmiotowości czy godności, bo mówi im się, że jesteśmy potęga światową, która będzie współorganizować ład na Bliskim Wschodzie, zapewnia się transfery społeczne i obsługuje się ich emocje pozytywne i negatywne. To jest konglomerat, a poparcie dla PiS-u jest wynikiem tych wszystkich działań. W polityce wygrywa ten, kto popełni mniej błędów.

Jarosław Zieliński ministrem edukacji zamiast Anny Zalewskiej. To żart?
Ja się już bardzo cieszę na szkolne akademie, które będą. Nie wiem, jakim będzie ministrem edukacji, ale akademie za jego czasów na pewno zachwycą cały świat. Zapewne będzie dużo konfetti.


Zdjęcie główne: Marek Migalski, Fot. Wikimedia Commons, licencja Creative Commons

Reklama