To jest teatr polityczny, to znaczy, że są kulisy, jest reżyser, ktoś napisał scenariusz. W tym przypadku tę główną rolę jako aktor polityczny odgrywa prezydent – komentuje dla nas spotkanie u prezydenta w sprawie nowelizacji ordynacji wyborczej do Parlamentu Europejskiego dr hab. Ewa Marciniak, politolog, dyrektor Instytutu Nauk Politycznych UW. – Być może scenariusz napisał Jarosław Kaczyński, ale może on go tylko akceptował. Moim zdaniem scenariusz jest wynikiem przemyślanych przez różne grupy w obrębie Zjednoczonej Prawicy taktyk wyborczych.
JUSTYNA KOĆ: Prezydent spotyka się z sygnatariuszami listu z prośbą o weto, przedstawiciele Kancelarii w ostatnich dniach często podkreślają, że prezydent się waha. Po co to wszystko?
EWA MARCINIAK: Dla budowania dobrej atmosfery politycznej, dobrej w rozumieniu prezydenta. Te 3 lata, kiedy Andrzej Duda jest prezydentem, są naznaczone nietypowymi jak na tego prezydenta zachowaniami, czyli próbą działania w interesie szerszej publiczności politycznej niż tylko własnej. To spotkanie i dyskusję dotyczącą rozważania zawetowania ordynacji traktuję właśnie jako moment, w którym prezydent mówi do szerszej widowni politycznej niż tylko własnej: jestem prezydentem, który dba o interesy różnych sił politycznych.
Z takimi incydentami w tej prezydenturze mieliśmy już do czynienia, niestety były to tylko incydenty.
Prezydent chce pokazać się jako ojciec narodu?
Tak się utarło, że prezydent powinien występować w roli arbitra i “ojca narodu”, powinien być kimś w rodzaju negocjatora. Te role prezydenta są zróżnicowane i wynikają z kompetencji konstytucyjnych, ale sposób pełnienia tej roli powinien uwzględniać fakt, że są różne interesy polityczne, różne partie. Oczywiste jest, że te partie różnią się i konkurują, a czasami nawet walczą. Prezydent powinien spoglądać na to w szerszym horyzoncie właśnie jako arbiter czy negocjator. Prezydent Duda próbuje właśnie tak się zaprezentować.
Czy ktoś to jeszcze kupi? Prezydent nie miał żadnych oporów przed podpisaniem nowelizacji ustawy niszczącej Sąd Najwyższy i to w zaledwie 24 godziny po tym, jak PiS zablokował jego inicjatywę dotyczącą referendum.
Oczywiście, że będą odbiorcy czy kupcy tej idei. Częściową odpowiedź dają nam sondaże, gdzie prezydent osiąga najlepsze wyniki, jeśli chodzi o wskaźniki zaufania, ale również poparcia. To tymi wskaźnikami mierzy się popularność polityka. Mówiąc ogólnie,
kupią to wyborcy PiS, co jest oczywiste, i bez względu na to, czy to jest decyzja korzystna dla PiS-u, czy nie, to wyborcy tej partii powiedzą, że “należało tak zrobić”. Bardzo ważny jest mechanizm, który tu się ujawnia: mechanizm słuszności, który z grubsza polega na tym, że “wszystkie zachowania prezydenta są słuszne”.
Nie analizuje się tych działań ze względu na rację o charakterze merytorycznym, tylko ze względu na walory i przymioty osoby, która podejmuje decyzję. Ponieważ ma się zaufanie do tej osoby, to bez względu na działania na pierwszy plan wychodzi ten aspekt personalny, czyli kto podjął decyzję.
Co z resztą społeczeństwa, czyli tymi, którzy nie popierają prezydenta lub nie mają zdania, tu ogólnie możemy powiedzieć, że to są osoby, które bardziej rzeczowo analizują mechanizmy polityki, co nie znaczy, że się znają na polityce, ale próbują analizować merytoryczne argumenty. Takie osoby, moim zdaniem, będą patrzyły na tę decyzję w sposób sceptyczny, mówiąc delikatnie. Będą widziały tu decyzję ustaloną z góry z kierownictwem PiS-u i jego intencjami.
Podsumowując,
w interesie prezydenta jest, aby czasem coś zawetować i pokazać, że jest niezależny od partii.
Czyli dostajemy teatr?
To jest teatr polityczny i taka jest współczesna polityka, ale skoro to jest teatr, to znaczy, że są kulisy, jest reżyser, ktoś napisał scenariusz, w przypadku partii politycznych to długofalowa strategia. W tym przypadku tę główną rolę jako aktor polityczny odgrywa prezydent.
Kto napisał scenariusz? Jarosław Kaczyński?
Na to pytanie można w sposób oczywisty odpowiedzieć, że tak, chociaż to byłaby próba prostej odpowiedzi, bo popatrzmy też, co się dzieje w partii. PiS jest w koalicji z Solidarną Polską i Porozumieniem Jarosława Gowina. To nie jest monolit. Tam ścierają się różne poglądy na wiele kwestii, są grupy interesu, które przed wyborami mocno się ujawniają, bo miejsce na liście wyborczej jest atrakcyjne i pożądane. Być może scenariusz napisał Jarosław Kaczyński, ale może on go tylko akceptował. Moim zdaniem jest on wynikiem przemyślanych przez różne grupy w obrębie Zjednoczonej Prawicy taktyk wyborczych.
A może to przeciąganie weta i dyskusje o tym, co zrobi prezydent, mają przykryć sprawę Sądu Najwyższego?
Zawsze jest tak w polityce, że jest szereg zdarzeń o charakterze decyzyjnym, trzeba uruchamiać proces legislacyjny albo kończyć, zawsze coś się dzieje. Elementem strategii komunikacyjnej jest coś nagłaśniać, a coś innego minimalizować. Partia musi wiedzieć, o czym mówić, a co wyciszać, co podnosi jej atrakcyjność, a co może odbić się negatywnie na słupkach poparcia.
Dla PiS oczywiste jest, że sprawę weta prezydenta trzeba nagłaśniać, bo jest to korzystniejsze i dla prezydenta, i całego obozu rządzącego, szczególnie przed nadchodzącymi wyborami. To budowanie wizerunku partii zdroworozsądkowej. Zresztą PiS często stosuje tę taktykę, mówimy wtedy potocznie, że PiS chowa kontrowersyjnych polityków, po to, żeby partia była ogólnie akceptowana, nie budząca kontrowersji.
Proszę zwrócić uwagę, że taka strategia się sprawdziła w 2015 roku zarówno w wyborach parlamentarnych, jak i prezydenckich. Przypomnę tylko słowa Andrzeja Dudy z kampanii, że nie będzie notariuszem, czy pani Agaty Dudy, że nie boi się prezesa Kaczyńskiego. To się świetnie sprawdziło.
Podczas ostatniej rekonstrukcji rządu schowany został Antoni Macierewicz, teraz okazuje się, że prezes powierzył mu specjalne zadanie; ma ocenić stan polskiej armii i sytuacji w resorcie obrony. Zaskakujące, biorąc pod uwagę, że jeszcze niedawno sam stał na jego czele.
To jest zastanawiający scenariusz, jednak nie sądzę, żeby Antoni Macierewicz wrócił do rządu, chyba że dostaniemy kolejny spektakl z komisją, w której pan Antoni będzie przewodniczył.
Nie wierzę jednak w scenariusz, że zostanie po raz drugi ministrem, nawet ministrem bez teki czy wiceministrem. Moment, w którym się znajdujemy, czyli na krótko przed wyborami, temu nie sprzyja.
Pani profesor, czy wyborcom można zatem wszystko wcisnąć?
To zależy, jakim wyborcom i w jakim momencie, ale generalnie można powiedzieć, że wyborcy lubią dostawać “nadzieje”, “ciekawe obietnice” i pieniądze. Jeśli rządzący oferują takie rozwiązania, zwłaszcza dla osób, które uważają, że budżet jest z gumy i że rząd wydaje swoje pieniądze, zapominając, że są one nasze wspólne, to taki wyborca nastawiony na branie chętnie wszystko kupi. Ci wyborcy lubią sformułowania dostaniesz, należy ci się, damy. To wspólny mianownik wszystkich kampanii i działań, którymi łatwo uwieść większość wyborców.
Na tym żerują populiści?
Tak niestety jest, ale to jest działanie na krótką metę. Cieszymy się, że teraz jest koniunktura, ale jak wiadomo, ona nie potrwa wiecznie, bo są cykle ekonomiczne.
Po dobrych czasach muszą przyjść zawirowania i trzeba być na to gotowym. Możemy podejrzewać, że wówczas rządzący nic nie dadzą – i co wtedy? Niestety, rządzący patrzą tylko na swój zysk polityczny.
PiS przekroczył granice zdrowego rozsądku?
Na pewno PiS powinien przeprowadzić remanent i przeanalizować zyski i straty, np. z programu 500 Plus. Czy i na ile udało się wyeliminować ubóstwo i jednocześnie ile kobiet porzuciło pracę, czyli jak duży mamy stopień dezaktywizacji zawodowej. Moim zdaniem w perspektywie kilkunastu lat to jednak zagraża rozwojowi społecznemu.
Dlatego warto dokonać dogłębnej analizy, jakie procesy społeczne zostały uruchomione przed program 500 Plus. Moim zdaniem takich kompleksowych badań nikt nie przeprowadził. Mamy soczewkowe badania, np. prof. Macieja Gduli z Miastka, które pokazują fragment naszej rzeczywistości. Pytanie, na ile one pokazują całość naszego społeczeństwa.
Jak opozycja powinna i może mierzyć się z populistycznym rządem? Widzimy na Węgrzech, że to jest bardzo trudne.
Bardzo trudno spierać się z populistami, ale z pewnością trzeba to robić. Adresatami tych komunikatów powinni być inni niż ci, którzy są podatni na hasła populistyczne. Dlatego
trzeba segmentować publiczność i dokładnie wiedzieć, do kogo się mówi. Moim zdaniem teraz opozycji przede wszystkim potrzeba jest energia, zarówno ta życiowa, jak i polityczna.
Opozycja sprawia wrażenie, jakby ciągle, mimo 3 lat, nie pozbierała się po przegranej. Warto pamiętać, że przegrana ma dwa końce. Z jednej strony można patrzyć na siebie jako na partię, która doświadczyła porażki, ale z drugiej strony trzeba się zastanowić i wydaje mi się, że tego właśnie zabrakło. Opozycja powinna zadać sobie pytanie, jakie szanse ma teraz będąc właśnie w opozycji; szanse, których nie było, gdy rządziła. Mam wrażenie, że do tej pory opozycja opracowała tylko strategię, jak reagować na różne zachowania rządzących, a na tym się daleko nie ujedzie.
Zdjęcie główne: Ewa Marciniak, Fot. Ośrodek Analiz Politycznych UW