Mniej więcej w tym samym czasie, kiedy Kaczyński stwierdził, że po blisko sześciu latach jego rządów w Polsce na polskich uczelniach ciągle rządzi PO, superminister wyznaczony przez niego do pacyfikowania nauczycieli oraz inteligencji akademickiej Przemysław Czarnek zadecydował o zmianach na liście czasopism. Wzięcie przez rządzącą partię pod pełną kontrolę obiegu pieniędzy na naukę i kulturę, a także upartyjnienie kryteriów zawodowego awansu w najważniejszych inteligenckich profesjach jest bronią bardzo niebezpieczną – pisze Cezary Michalski
Jarosław Kaczyński zadeklarował niedawno w rozmowie z Michałem Karnowskim (jeden z redaktorów finansowanego przez PiS z budżetów reklamowych spółek Skarbu Państwa tygodnika „Sieci”, który jak zwykle w rozmowie z ludźmi sponsorującej go władzy nie pełnił roli dziennikarza, ale mikrofonu przystawionego do ust prezesa PiS): „Platforma Obywatelska ma w Polsce znaczną część władzy. Już nie mówię o jej wpływie na władzę sądowniczą, mówię o samorządach, ale także o samorządach korporacyjnych, w szczególności samorządach uczelni”.
To swoją drogą największy komplement dla Donalda Tuska, kiedy blisko 6 lat po odebraniu mu władzy rzekomo silny i rzekomo wszechmocny Kaczyński twierdzi, że to dawna partia Tuska wciąż sprawuje władzę, która Kaczyńskiemu wciąż się wymyka.
Czyżby jednak PiS-owski „Naczelnik” był nieudacznikiem?
O tym przekonamy się za parę lat, kiedy rządzącej dzisiaj Polską prawicy albo uda się jej projekt całkowitego przebudowania struktury społecznej (drugi tak ambitny po stalinizmie, co tłumaczy obsesyjne przywiązanie Kaczyńskiego, Glińskiego i Czarnka do kategorii „marksizmu kulturowego”), albo też Polacy zrzucą z siebie tę władzę.
Na razie stosowana przez Kaczyńskiego świadomie i konsekwentnie klasyczna stalinowska metoda „zaostrzania walki klasowej w miarę budowania społeczeństwa socjalistycznego” ma budować legitymizację jego rządów, chronić go przed krytykami, blokować dostęp informacji o zepsuciu własnego obozu do elektoratu prawicy – a wszystko to poprzez stałe wyzbywanie się odpowiedzialności za własne niedokonania i błędy. Zrzucanie jej na „wciąż potężnych wrogów wewnętrznych”, czyli opozycję i nadal nie do końca spacyfikowane społeczne elity.
Nowy panteon nauki polskiej
Mniej więcej w tym samym czasie, kiedy Kaczyński stwierdził, że po blisko sześciu latach jego rządów w Polsce na polskich uczelniach ciągle rządzi PO, superminister wyznaczony przez niego do pacyfikowania nauczycieli oraz inteligencji akademickiej Przemysław Czarnek zadecydował o zmianach na liście czasopism, w których publikacja daje pracownikowi akademickiemu punkty potrzebne do zawodowego awansu.
Na listę trafiły – lub zostały na niej przesunięte w górę, co sprawia, że publikacja w nich daje autorowi skokowo więcej punktów przekładających się na jego awans zawodowy i wysokość pensji – po pierwsze czasopisma związane z Katolickim Uniwersytetem Lubelskim (bo sam Czarnek jest z KUL-u),
po drugie czasopismo wydawane przez ojca Rydzyka i jego uczelnię, po trzecie inne czasopisma, których wydawcami lub szefami są ludzie związani z obecną władzą.
I tak np. wysoko punktowana będzie publikacja tekstu na łamach biuletynu „Nieruchomości@” wydawanego przez Ministerstwo Sprawiedliwości. Decyzję o jego stworzeniu podjął w 2019 roku Patryk Jaki, a szefem jego Rady Naukowej jest sędzia Kamil Zaradkiewicz, oportunista, którego rękami Ziobro i Jaki zaczęli przejmowanie Sądu Najwyższego.
Aby pokazać mechanizm tworzenia przez rządzącą prawicę nowych „instytucji naukowych”, pozwolę sobie zacytować informację o stworzeniu „Nieruchomości@” upowszechnianą przez samo ministerstwo: „bezpośrednią inspiracją zainicjowania projektu naukowego była problematyka dotycząca reprywatyzacji nieruchomości, która pojawiła się w trakcie prac Komisji do spraw reprywatyzacji nieruchomości warszawskich. Dlatego Sekretarz Stanu w Ministerstwie Sprawiedliwości Patryk Jaki zainicjował jego powstanie w styczniu (…). Czasopismo nieodpłatnie w formie elektronicznej lub papierowej będzie dostarczane do sądów, prokuratur, jednostek samorządu terytorialnego, przedstawicieli zawodów prawniczych czy bibliotek uczelni wyższych. Wkrótce też zostanie uruchomiona strona www.nieruchomosci.ms.gov.pl.”.
Ponieważ Ziobro i Jaki (przy niewielkiej pomocy Jana Śpiewaka i innych „chłopców z prawicowych nagonek” występujących pod szyldem populistycznej lewicy) uczynili z kwestii warszawskiej reprywatyzacji główne narzędzie walki z opozycją i własnej politycznej autopromocji, stworzyli zatem za publiczne pieniądze instytucję, która ma produkować argumenty i być narzędziem propagandowym ich akcji.
Teraz Czarnek uczynił z niej „czasopismo naukowe”, w którym publikacja zapewnia autorom punkty wspomagające ich dalszą karierę zawodową na uczelniach lub w instytucjach prawniczych.
Komisja Ewaluacji Nauki, która jest ciałem złożonym z uczonych, a nie z partyjnych żołnierzy, po ujawnieniu „listy Czarnka” poinformowała środowisko akademickie i opinię publiczną, że na nowej liście dotowanych pism pojawiły się „73 czasopisma, które nie były procedowane ani rekomendowane przez KEN. Ponadto Komisja stwierdza, że w przypadku 237 czasopism pojawiła się podwyższona punktacja, która również nie była konsultowana z KEN. Komisja jest zdumiona faktem oraz skalą tego zjawiska i w żadnym dostępnym źródle nie znalazła merytorycznego uzasadnienia wprowadzonych zmian. Komisja stoi na stanowisku, iż zmiany nie służą wiarygodności procesu ewaluacji podmiotów w dyscyplinach nauki”.
W tym samym czasie, co Czarnek i jego superministerstwo, swoją listę czasopism dotowanych opublikowało także Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego Piotra Glińskiego.
Tu również nie ma nawet udawania, że „kulturą” jest dla ministerstwa cokolwiek innego, niż „prawicowa kultura”, a jeszcze bardziej kultura tworzona i zarządzana przez ludzi związanych z obecnym obozem władzy.
I tak rekordzistą w wielkości pobieranych dotacji (razem, w ramach różnych dotowanych projektów, jest to kilkaset tysięcy złotych) stało się środowisko „Teologii Politycznej”. Głównym „konkurencyjnym” atutem tego środowiska jest fakt, że jednym z jego szefów jest Dariusz Gawin, dawny doradca Jarosława Kaczyńskiego (z okresu pierwszych rządów PiS w latach 2006-2007), a prywatnie mąż obecnej wiceminister MKiDN Magdy Gawin, która w resorcie Glińskiego zajmuje się personalną czystką w polskich instytucjach kulturalnych.
Innym pismem na czele stawki jest „Kronos”, którego redaktorzy – Wawrzyniec Rymkiewicz i Piotr Nowak – przystąpili do PiS-owskiej prawicy jeszcze po Smoleńsku. Współpracownik i autor obu tych najobficiej dotowanych przez ministerstwo pism Mateusz Werner został właśnie nowym redaktorem naczelnym zasłużonego miesięcznika „Twórczość”. „Twórczość” także utrzymuje się przy życiu dzięki państwowym dotacjom, więc objęcie kierownictwa tego pisma przez namiętnego reprezentanta „dobrej zmiany” było – że się tak wyrażę – transakcją wiązaną. Do złudzenia przypominającą czasy, kiedy o przetrwaniu lub likwidacji jakiejś instytucji kultury decydowali odpowiednio wyspecjalizowani członkowie KC PZPR. I jak się nie miało w redakcji swojego Putramenta (Jerzy Putrament był członkiem KC PZPR, a jednocześnie redaktorem naczelnym tygodnika „Literatura”, członkiem redakcji „Miesięcznika Literackiego”, a także człowiekiem decydującym o państwowych dotacjach na kulturę), to można się było pożegnać i z dotacjami, i z czytelnikami.
Jak skorumpować inteligencję
Dlaczego to, co się stało z listą czasopism naukowych i kulturalnych w Polsce, jest takie ważne? Otóż uniwersytet, kultura… są w ogromnym stopniu zależne od państwa. Dzieje się tak nie tylko w Polsce, taki model dominuje w Niemczech, we Francji, w wielu innych krajach kontynentalnej Europy (dlatego zresztą kryteria przyznawania publicznych pieniędzy na naukę i kulturę są tam bardzo precyzyjne). Nieco inaczej jest w Wielkiej Brytanii, gdzie jednak decyzje polityczne również mają ogromny wpływ na model akademii i jej finansowanie. Jeszcze inaczej jest w USA, gdzie wiele najlepszych uniwersytetów i placówek kulturalnych jest finansowanych przez prywatnych sponsorów i prywatne fundacje.
W Polsce mamy niestety dodatkowo piekielną mieszankę upartyjnionego etatyzmu i biedy.
Inteligencja akademicka (ale także większość inteligencji twórczej) nie tylko zależy od państwa, ale jest raczej spauperyzowana, biedna. W tej sytuacji wzięcie przez rządzącą partię pod pełną kontrolę obiegu pieniędzy na naukę i kulturę, a także upartyjnienie kryteriów zawodowego awansu w najważniejszych inteligenckich profesjach jest bronią bardzo niebezpieczną. Tym bardziej, że zupełnie arbitralne przyznawanie punktów za publikacje w czasopismach to tylko jedno z narzędzi Czarnka.
Poza tym jest nadzorowanie systemu stypendialnego, grantowego, docelowe przejęcie przez najtwardszą frakcję PiS i ludzi tradycjonalistycznego Kościoła (Czarnek należy do obu tych środowisk jednocześnie) wszystkich instytucji, które rozstrzygają o dotacjach umożliwiających publikację naukowych czasopism i książek, przesądzają o rozwoju lub zamknięciu poszczególnych wydziałów, a nawet uczelni.
Państwo plemienne
Jeszcze ciekawszy od samego mechanizmu czystki jest sposób jej przyjęcia i komentowania w prawicowych mediach. Całkowita redukcja kultury do polityki i ideologii. Pełna radość z perspektywy „zniszczenia inteligenckich zdrajców i wrogów”. Powtarzające się argumenty „symetrystyczne”: „oni niszczyli naszych, teraz my zniszczymy ich”.
Jest to argumentacja całkowicie kłamliwa, gdyż począwszy od rządu koalicji AWS-UW, aż po okres rządów koalicji PO-PSL, dotacje trafiały do pism różnych ideowych odcieni, łącznie z „Frondą”, „Kronosem” czy „Teologią Polityczną”.
Aby nie być gołosłownym, w latach 1997-1999, w czasie pierwszych dwóch lat rządów koalicji AWS-UW, kiedy ministerstwo kultury było akurat kierowane przez Joannę Wnuk-Nazarową z Unii Wolności, ja sam (będąc wówczas politycznie zbliżony raczej do AWS, niż do UW) miałem zaszczyt być sekretarzem przyznającej dotacje wydawnicze Rady d.s. Inicjatyw Wydawniczych przy Ministerstwie Kultury. Jej Przewodniczącym był wybitny pisarz i tłumacz Paweł Hertz, zaproszeni do niej zostali ludzie z różnych stron sceny ideowej: od redaktorów i autorów związanych z „Res Publiką Nową”, „Czasem Kultury” czy „bruLionem”, po współpracownika „Twórczości”.
Przy formułowaniu dotacyjnych propozycji dla ministerstwa ten zespół kierował się dorobkiem danego pisma czy wydawnictwa, a nie zasadą politruka niszczącego wszystko, co „wrogie”. Dotacje trafiały wówczas do pism o profilu lewicowym, liberalnym, konserwatywnym, ale także do radykalnie prawicowych „Arcanów” i zdecydowanie fundamentalistycznej „Frondy”. Zaproszeni przez nas wówczas do udziału w Radzie Ryszard Legutko i redaktor „Arcanów” Andrzej Nowak zrezygnowali, bo towarzystwo było dla nich zbyt pluralistyczne (jednak „Arcana” przyznaną przez naszą Radę dotację jak najbardziej przyjęły).
Ludzie związani z konkretnymi czasopismami czy wydawnictwami nie uczestniczyli w ocenianiu i podejmowaniu decyzji w sprawie dotacji dla pism lub książek w jakikolwiek sposób z nimi związanych, aby nie pojawiał się oczywisty konflikt interesów.
O tym, że pewien typ prawicy od początku uważał pluralizm w kulturze za „liberalną herezję”, przekonałem się, kiedy ówczesny redaktor naczelny „Frondy” Grzegorz Górny, po przyznaniu przez naszą Radę jego pismu i jego wydawnictwu dotacji dość sporej, porównywalnej z innymi ważnymi pismami i wydawnictwami, próbował wymusić dla siebie – używając swoich kontaktów w rządzie AWS – prawie cały budżet dotacyjny ministerstwa. Uzasadniał to „argumentem”, że skoro rządzi prawica, my musimy się finansowo odkuć, bo w przyszłości nasze ideologiczne plemię może się znaleźć w sytuacji trudniejszej. Wtedy mu się nie udało, ale dziś ta logika święci tryumfy.
Cezary Michalski
Autor jest publicystą tygodnika „Newsweek”
Zdjęcie główne: Przemysław Czarnek, Fot. Flickr/Sejm RP/Andrzej Hrechorowicz, licencja Creative Commons