Wiedzieliśmy, że musimy postępować rozważnie, aby nie posunąć się za daleko. Musieliśmy stworzyć przestrzeń do rozmów, dociskać drugą stronę, ale z umiarem, aby nie zapędzić władzy w kąt, z którego nie będzie się mogła ruszyć, bo wówczas zostanie jej tylko agresja – mówi nam Bogdan Borusewicz, uczestnik Porozumień Sierpniowych, główny inicjator strajku, legenda “Solidarności”, dziś senator PO. Pytamy o przebieg tamtych wydarzeń, ale też o to, co dzieje się dzisiaj, i czy dostał zaproszenie na oficjalne obchody z udziałem prezydenta. – Nie dostałem, być może zaproszenie leży w Warszawie, ja jestem w Gdańsku, ale nie sądzę. Zresztą nie wydaje mi się, abym był tam oczekiwany – dodaje.
JUSTYNA KOĆ: 38 lat temu zostały podpisane Porozumienia Sierpniowe, pamięta pan tamten dzień?
BOGDAN BORUSEWICZ: Oczywiście, pamiętam bardzo dobrze. To był ciepły dzień, ale chyba nikt na to nie zwracał uwagi, bo byliśmy bardzo zmęczeni po wielodniowych strajkach, które miały okresy mniej, ale i bardziej dramatyczne. W ostatnich dniach byliśmy dodatkowo zaniepokojeni podpisaniem porozumień w Szczecinie, bo umówieni byliśmy, że wszyscy tego samego dnia podpiszemy porozumienie. Umowa nie została dotrzymana i były obawy, że delegacja rządowa z Warszawy nie wróci do Gdańska. Powiedzą, że przecież porozumienie już zostało podpisane w Szczecinie. Dla nas były najważniejsze dwie kwestie, które nie zostały załatwione w Szczecinie: zgodna na wolne związki zawodowe i zwolnienie kolegów zatrzymanych w czasie strajku. Oprócz kilku z nas, którzy byli na terenie Stoczni, jak Konrad Bieliński, Ewa Milewicz z KOR-u czy ja, cały “młody” KOR siedział.
Kiedy delegacja z wicepremierem na czele wróciła do Gdańska, poczuliśmy ulgę, bo wiadomo było, że wróciła po to, aby podpisać z nami porozumienie. Zdawaliśmy sobie sprawę, że szybko trzeba je podpisać i zakończyć strajk, bo ludzi nie można dłużej trzymać w zakładach pracy.
Był plan, co wtedy zrobicie, jak nie podpiszą?
Ja miałem koncepcję, że wówczas należy przeprowadzić wybory do struktur związku i wtedy dopiero zakończyć strajk.
Czy wiedzieliście wtedy, jak ważny to moment w historii Polski, że 9 lat później odbędą się pierwsze częściowo wolne wybory, potem runie Mur Berliński, upadnie ZSRR, Tadeusz Mazowiecki zostanie premierem?
Wtedy nie rozmawialiśmy na ten temat. Chcieliśmy po prostu wygrać i na to byliśmy ukierunkowani. Natomiast jeżeli pani pyta o mnie i moją ocenę, to uważałem wtedy, że zmieni się kształt Polski, że sam fakt, że władza nie rozjechała nas czołgami, tylko podpisała z nami porozumienie, oznaczało uznanie strajku i jego kierownictwa.
Proszę pamiętać, że ówczesna propaganda wmawiała, że strajk został wywołany przez nie wiadomo jakie siły zewnętrzne. Uznanie, że strajk był wywołany przez autentyczny ruch społeczny, było bardzo istotne. To także utrudniało późniejsze represje.
Sukces Porozumień Sierpniowych był ogromny. Zdawałem sobie wówczas sprawę, że osobiście już nic większego w życiu nie osiągnę jak udział w tym strajku; przygotowanie go, odpalenie i udział.
Sukcesu Porozumień Sierpniowych można dopatrywać się także w sojuszu robotnika z inteligentem. Wcześniej, jak protestowali studenci, to klasa robotnicza nosiła sztandary “studenci do nauki”, z kolei jak protestowali robotnicy, to inteligencja nie stawała po ich stronie. Tu mieliśmy do czynienia z sojuszem. Dzisiaj tej jedności już nie ma?
Dzisiaj nie mamy konfliktu na tle klasowym, on ma w tej chwili inny charakter. Porozumienia nie ma, dlatego że wtedy po drugiej stronie była władza totalitarna, w tej chwili jesteśmy w zupełnie innej sytuacji. Od 30 lat jesteśmy państwem demokratycznym, niepodległym i nikt nam nie narzuca rozwiązań. To sami wyborcy ustalają, kto rządzi, oddając głosy na tę czy inną partię polityczną.
Ale od 3 lat dryfujemy w kierunku władzy autorytarnej.
To prawda, ale Sierpnia ’80 nie można porównywać do sytuacji, jaką mamy dzisiaj. Proszę pamiętać, że
wówczas była poważna obawa użycia siły przez ZSRR. To miało ogromne znaczenie, bo zdawałem sobie sprawę, że gramy nie tylko z Warszawą, ale i z Moskwą. Tego nie można było bagatelizować, ani o tym zapominać.
Rozmawiało się o tym podczas strajków?
Tak, o tym rozmawialiśmy. Wiedzieliśmy, że musimy postępować rozważnie, aby nie posunąć się za daleko. Wiedzieliśmy, że ten strajk musimy samoograniczać, aby nie stanął cały kraj. Była dyskusja na ten temat między mną a Andrzejem Kołodziejem, który uważał, że należy wezwać do strajku generalnego. Ja uważałem, że strajk generalny doprowadzi do użycia siły w ciągu 2-3 dni. Musieliśmy stworzyć przestrzeń do rozmów, dociskać drugą stronę, ale z umiarem, aby nie zapędzić władzy w kąt, z którego nie będzie się mogła ruszyć, bo wówczas zostanie jej tylko agresja. To była również sprawa postulatów. Proszę zwrócić uwagę, że one zostały ułożone według gradacji. Na pierwszym miejscu postulat o wolnych związkach zawodowych, bo dla nas to było najważniejsze. Wolne związki zawodowe oznaczały niezależną strukturę od partii i władzy.
To rozwalało cały system scentralizowany i kontrolowany przez jeden ośrodek władzy, który kontrolował wszystko; prasę, telewizję, sądownictwo, prokuraturę. Ten związek zawodowy niekontrolowany przez władzę był bardzo ważny. Dla mnie to było jasne, że to maksimum, co możemy osiągnąć.
Nie kusiło, żeby sięgnąć jednak po więcej? Po władzę?
Gdy pojawiały się sugestie idące dalej, były szybko wygaszane. Ja skreśliłem z postulatów punkt dotyczący wolnych wyborów, bo wiedziałem, że na taki postulat władza nie pójdzie. Żądanie wolnych wyborów oznaczało żądanie: oddajcie władzę teraz, natychmiast. Na to wtedy nie było szans, dlatego świadomie się ograniczaliśmy i wywalczyliśmy o to, co było do osiągnięcia. Proszę też zwrócić uwagę, że wśród postulatów nie ma zniesienia cenzury, tylko jej ograniczenie. To też było świadome. Długo analizowaliśmy doświadczenia czeskie, węgierskie.
W Czechosłowacji punktem zapalnym był postulat zniesienia cenzury, stąd u nas było tylko ograniczenie. Zresztą w Polsce też mieliśmy swoje doświadczenia. To wszystko było analizowane wcześniej, przecież nie w czasie samego strajku. Byliśmy grupą, która dobrze się znała, często dyskutowaliśmy, wiedzieliśmy, czego chcemy.
Od początku wiedzieliście, że będziecie się samoograniczać?
Oczywiście, od początku mieliśmy świadomość, że ludzie powinni pozostać w zakładach pracy, a nie wychodzić na ulice. Pamiętaliśmy, co stało się w grudniu 1970 roku, kiedy ludzie wyszli, były starcia, strzały do robotników. Wszystko mieliśmy wcześniej przemyślane i przedyskutowane. Ja akurat skreśliłem postulat o wolnych wyborach; jeden z kolegów z ROPCiO Tadeusz Szczudłowski dopisał, zresztą samowolnie. Pamiętam, że kazałem wtedy zniszczyć kilkaset ulotek z tym postulatem. Zresztą parę dni później w rządowej prasie ukazał się artykuł polemizujący z tym, co oznacza, że bezpieka o nim wiedziała.
Panie marszałku, tegoroczne obchody znowu podzielone, z jednej strony Lech Wałęsa i KOD, z drugiej prezydent Duda i “Solidarność”. Pan z kim będzie obchodził rocznicę?
Oczywiście z Lechem Wałęsą i z KOD-em.
Nie zamierzałem brać udziału w tych rządowych obchodach.
Władza dziś próbuje część tej historii zawłaszczyć, część zdezawuować, jak np. obrady Okrągłego Stołu?
Władza prowadzi własną politykę historyczną, która nie jest historią, tylko dobieraniem faktów według profilu potrzeby politycznej. To nie jest już historia, tylko manipulacja. Zresztą nie tylko w historii, ale i w polityce powinny obowiązywać pewne standardy. Tutaj one nic nie znaczą. Pewnych ludzi się eksponuje, innych ukrywa. Problemem jest to, że po stronie dzisiejszej władzy praktycznie nie ma znaczących postaci z tamtego okresu, którzy brali udział w tych wydarzeniach.
No jak to, przecież Lech i Jarosław Kaczyńscy, jak miała głosić tablica, “przebywali na terenie hali nr 26 w czasie strajku w 1988 roku”.
Na szczęście ktoś rozsądny się z tego wycofał.
A dostał pan oficjalne zaproszenie na obchody od “Solidarności” albo prezydenta?
Nie dostałem, być może leży w Warszawie, ja jestem w Gdańsku, ale nie sądzę. Zresztą nie wydaje mi się, abym był tam oczekiwany.
Przykro panu, że tak to teraz wygląda?
Przyzwyczaiłem się. Wiem, jaka jest obecnie sytuacja i jakie są stosowane metody.
Władysław Frasyniuk usiadł ponownie na ławie oskarżonych za “wprowadzenie w błąd policji”. Chodzi o podanie nieprawdziwych danych podczas zatrzymania manifestacji Obywateli RP. Sąd ostatecznie Frasyniuka uniewinnił, ale władza tłumaczy całe zajście tym, że nikt nie może być bezkarny, nawet legenda “Solidarności”. Rozumie pan tę argumentację?
To jest kompromitacja władzy PIS-u.
Doprowadzili do sytuacji, że Władysław Frasyniuk siedział na ławie oskarżonych. Natychmiast nasuwają się tu analogie. Władek jest bardzo dzielnym człowiekiem. W stanie wojennym był szczególnie prześladowany, siedział kilka lat w więzieniu.
To niestety też świadczy o naszej policji, skoro, jak twierdzą, nie byli w stanie zidentyfikować człowieka, który jest bohaterem i który jest powszechnie znany.
Zdjęcie główne: Bogdan Borusewicz, Fot. Flickr/Katarzyna Czerwińska/Kancelaria Senatu, licencja Creative Commons