“Symetryzm to bunt przeciw liberalno-konserwatywnej talibanizacji polskiego życia publicznego” – oświadczył na Twitterze Rafał Woś, publicysta “Polityki”, obrońca symetryzmu. Wcześniej podał jeszcze inną definicję: to “próba niefaworyzowania żadnej ze stron PO-PiS-owskiego duopolu”. W innym wpisie dodał, że z symteryzmem “najbardziej walczą liberałowie, którzy powinni być wszak zwolennikami pluralizmu”. W tej mgle półprawd i politycznych fantazji ginie istota sytuacji, w jakiej po wyborach 2015 roku znalazła się Polska. Opowiem o tym w kilku słowach.

Ale najpierw definicja.

Symetrystą jest ten, który uważa, że władza PiS jest tylko

kolejnym etapem demokracji,

zaś atrybuty tych rządów – łamanie konstytucji, zawłaszczanie państwa, inwigilacja opozycji, kruszenie fundamentów praworządności, likwidacja mediów publicznych, czystki, demoralizowanie społeczeństwa itd. – nie stanowią żadnego zagrożenia, wszak poprzednicy też tak robili, a poza tym dostajemy w prezencie socjalny program gospodarczy.

Symetrystą jest ten, który gotów jest stawiać

znak równości między obecnym stylem sprawowania władzy a tym, co działo się przed PiS-em,

bowiem wyobraźnia symetrysty nie sięga dalej niż do granic demokracji. A te – jak argumentują – nie zostały przecież przekroczone na tyle solidnie, by nie doceniać programu 500 Plus czy innych rzekomych dobrodziejstw.

Reklama

Symetrystą jest ten, który uważa, że PO czy inne partie opozycyjne są tylko rewersem PiS-u, ponieważ przez lata zbudowano w Polsce mityczny duopol, marginalizujący lewicę, względnie inne nieliberalne siły, a gdyby tego duopolu nie zbudowano, świat byłby pełen równości, wolności i braterstwa. Symptomatyczne, że

symetryści mówią o “duopolu”, czyli sytuują lewicę zawsze jako zależną od decyzji lub pozycji Innego,

nie zaś jako siłę niezależną, zdolną do samodzielnego, bez oglądania się na resztę, budowania czy wyrąbywania swojej pozycji i siły. Mówią: gdyby nie PO-PiS, lewica byłaby silniejsza. Nie mówią: gdybyśmy umieli i posiadali zdobyte własną atrakcyjnością poparcie społeczne, nie byłoby PO-PiS-u.

Symetrystą jest ten, który wierzy w PO-PiS, byt polityczny istniejący tylko jako fatamorgana. Używa się jej jako alibi dla własnej nieporadności względnie pięknoduchostwa, wszak wygodnie jest szastać w debacie publicznej argumentem cudzej winy. Symetrysta nie umie zrozumieć, że gdyby jego poglądy i propozycje były same w sobie atrakcyjne, z pewnością zyskałyby poklask w tak dobrze wciąż, jak sądzą, działającej demokracji.

Symetrystą jest wreszcie ten, który lubi marzyć o trzeciej sile, innym podejściu, nowych liderach, wspaniałych programach dla Polski, charyzmatycznych przywódcach, atrakcyjnych propozycjach, bowiem jego świat jest czarno-biały: jest PiS i liberałowie, którzy już byli, a przecież powinno być inaczej.

Nie akceptują surowej reguły rzeczywistości,

wedle której to nie wyobrażenia, lecz ciężka praca i pragmatyzm tworzą świat polityczny.

Symetrystą – w końcu – jest ten, który uważa, że tzw. totalna opozycja niczym się nie różni od totalnej władzy, bo używa tych samych argumentów: rzekomo poniża wyborców PiS, gardzi “prostym człowiekiem”, naśmiewa się z głupoty, jest niczym przeciwległe ostrze tej samej żyletki, a to jest, według symetrysty, przeciwskuteczne. Chciałby on być bezstronny, niezależny, tkwić obok sporu, krytykując to, co na krytykę zasługuje, wspierać to, co wsparcia wymaga, każdą “stronę” traktując symetrycznie. Tak, jakby w 2015 roku nic szczególnego się nie stało.

Zadałem pytanie redaktorowi Wosiowi – rzucając spór na mniej radykalne tło niż lata 30. w Niemczech – czy działania pierwszej “Solidarności” traktowałby tak samo jak działania PZPR. Bo zapytał mnie, “czy gdyby był Pan za utrzymaniem talibanatu, to czy nie argumentowałby Pan dokładnie w ten sposób”. A “ten sposób” brzmiał tak (że zacytuję sam siebie):

“Kiedy Pan zrozumie, że kategorie sprzed 2015 się zdezaktualizowały? Mamy tu dziś bowiem PiS, dresiarza z bejsbolem talibanu”.

I tu dochodzimy do konkluzji. Otóż uważam – a wielokrotnie tak bywało już w historii, nawet tej, której przywoływanie grozi anatemą – że zdobywszy demokratycznie większość, władza wykraczała (i czyni to nadal) poza wszelkie demokratyczne kategorie. Przełamywała granice konstytucji, przełamywała granice państwa prawa, przełamywała granice parlamentaryzmu. Ci, którzy zostali na polu demokracji, nie mogą udawać, że te granice nie istnieją, jak to czynią właśnie symetryści, którzy wyrzucają ręce w górę i krzyczą: nie wiemy, na co patrzymy! A patrzą na barbarzyńców, dla których nie liczą się nawet symetryści i ich mrzonki.

Po wyborach 2015 roku stało się jasne, że

jedyny podział, jaki istnieje, to PiS i anty-PiS.

Nie można szanować prawa, które powstało na bazie bezprawia, i udawać Godota, który wprawdzie nadchodzi, ale stoi w miejscu. Liberalizm, konserwatyzm, lewicowość straciły swoje znaczenie i siłę w obliczu wewnętrznego najeźdźcy. Albo więc stworzymy wspólnie ruch oporu, połykając na ten czas języki i parciane idee, albo rozwalą nam głowy bejsbolem, nie pytając, skąd przychodzimy i dokąd zmierzamy. Dopiero po zwycięstwie – że posłużę się metaforą znajomego lewicowca – możemy się rozejść w swoje strony, dalej tocząc spory o wyższości Świąt Wielkiej Nocy nad Świętami Bożego Narodzenia.

Nie wierzycie mi? Wrócimy do tego po drugiej kadencji PiS.

Przemysław Szubartowicz


Zdjęcie główne: Fot. Flickr/Bastetia, licencja Creative Commons

Reklama

Comments are closed.