11 listopada 2017. Utrudzony obcokrajowiec siedzi na Dworcu Centralnym. Czekając na sprawdzone połączenie, czyta książki i nurza się w nieodległej przeszłości Europy, co jakiś czas zerkając na rzeczywistość.
4 marca 1933. Doktor Joseph Goebbels (lat 36, minister propagandy i oświecenia publicznego, jedna noga krótsza, w łeb strzeli sobie 1 maja 1945) zapisuje: “SA maszeruje w długich kolumnach przez Berlin. Kampania osiągnęła punkt kulminacyjny. (…) Nastał wielki »Dzień Przebudzenia Narodowego«. Ostatnie przygotowania do wieczornej manifestacji są na ukończeniu. Pójdzie jak po sznurku. We wstępnym raporcie przedstawiam bogaty w wydarzenia obraz dnia oraz oczekiwanych efektów z jego przebiegu. Führer krzesze w swojej mowie ostatnie iskry żaru i oddania. (…) W Berlinie panuje nieopisany entuzjazm. Całe miasto powstało. Ulicami ciągną kolumny śpiewających ludzi. SA maszeruje z muzyką przez Bramę Brandenburską. (…) Wszędzie w kraju na wzgórzach płoną ognie wolności. Całe Niemcy przypominają jedną wielką, płonącą pochodnię. Rzeczywiście, tak jak tego chcieliśmy, nastał »Dzień Przebudzenia Narodowego«. Powstanie narodu!”.
Podróżny nie jest pewny, gdzie wylądował. Zerka za okno – rzeczywiście: miasto przypomina jedną wielką, płonącą pochodnię. Maszerujący tłum wygląda tak wściekle, jakby chciał komuś spuścić tęgi łomot, a przynajmniej – nawrzucać mu, ile wlezie. “Hm, i ten dzień jest dla tej nacji powodem do radości? To, jak okazują emocje w smutne dni?” – zastanawia się podróżnik i wsłuchuje się w przemówienie nadawane z Krakowa przez wszystkie stacje telewizyjne. Tu mały człowieczek skanduje ze swadą:
“By Polacy poczuli się dumnie ze swojej historii, ale także z tego wszystkiego, co czynimy dziś, z tego, co będzie naszą przyszłością, piękną przyszłością. Bo odrzucamy w tej chwili ten ciężki worek kamieni, który nosiliśmy jako naród po roku 1989. (…) Francuzom zapłacono, Żydom zapłacono za straty, które ponieśli w czasie drugiej wojny światowej, Polakom – nie”.
W tym samym czasie zza szyb dochodzą śliczny ryk: “Żydzi, precz z Polski!”. Zagubiony podróżny wraca do lektury.
12 lutego 1937. Inżynier Alfred Rosenberg (lat 44, redaktor “Völkischer Beobachter”, główny teoretyk supremacji rasy białej, antysemita, skazany na śmierć w Norymberdze w 1946) zapisuje: “Kilka dni temu odwiedził mnie profesor Cogni z Mediolanu, który napisał świetną książkę o kwestii rasowej. Według niego, Mussolini pojmuje już wagę całego tego problemu i stwierdził, że północnych i środkowych Włoszech prawie 50 procent dzieci jest jasnych. Odparłem, że każdy naród potrzebuje ekstremalnych przypadków, by dostrzec głębię problemu: my mamy Żydów, a Włosi Abisyńczyków” (“Dzienniki” 1934-44).
Podróżnik odrywa się od lektury, zerka za okno i widzi wielki transparent: “Europa będzie biała lub niezamieszkała”. Chciałby czytać dalej, ale widzi, że gdzieś z boku marszu kilkunastu protestujących przeciwko pochodniom dostaje tęgi łomot ze strony młodzieńców z pozakrywanymi twarzami. Policja stoi obok i nie reaguje. A na konferencji prasowej minister od policji mówi: “Dziękuję policjantom, strażakom, ratownikom medycznym i służbom ochrony organizatora Marszu Niepodległości. Dzięki Waszej służbie Polacy mogli bezpiecznie świętować odzyskanie niepodległości”.
“Widać w tym kraju łamiesz prawo, gdy się buntujesz przeciwko łamaniu prawa! Cóż – co kraj, to obyczaj”. Przybysza utwierdza w tym debata w liberalnej telewizji, gdzie dziennikarze w studio mądrze zauważają: “Nawet jeśli większość maszerujących wyznaje nacjonalistyczne czy nawet ksenofobiczne poglądy, co samo w sobie jest okropne, to nie czyni ich to nazistami”. Dziwi się stropiony obcokrajowiec: “Więc tu, nad Vistula River, jest taka tradycja, że się idzie w marszu z tymi, którzy wznoszą hasła nienawiści, dlatego że się z nimi nie zgadza? A po czym poznać, że się nie zgadza? Eureka! Po zaprzeczeniach rządowych dwa dni później!”.
Uspokojony wraca do lektury.
W lutym 1933 pisze dr Goebbels. “Göring oczyszcza z gnoju. Stopniowo zagnieżdżamy się w administracji. Jeden przychodzi za drugim. Tempa rewolucji nie można za bardzo przyśpieszać, gdyż w końcu wypadną nam cugle z rąk. Teraz mamy nowy instrument przeciwko prasie i mnożą się zakazy aż miło. Gazety, (…) te wszystkie żydowskie organy, które sprawiły nam tyle kłopotów i napsuły krwi, znikają za jednym zamachem z berlińskich ulic. To uspokaja i działa dobroczynnie na stan ducha. Wygląda zresztą na to, że w Niemczech nie rozeszła się jeszcze wieść o tym, iż rewolucja jest w toku. Naszą początkową tolerancję wzięto za słabość, sądząc, że można nam grać na nosie. Srodze się na tym zawiodą. (…) Nasza propaganda jest uznawana nie tylko przez krajową, ale również zagraniczną prasę za wzorcową i nigdy dotąd tak nieuprawianą. Zdobyliśmy w poprzednich kampaniach wyborczych tak rozległą wiedzę w tej dziedzinie, że już choćby na podstawie naszej rutyny będziemy mogli bez trudu zatriumfować nad wszystkimi przeciwnikami. Są oni zresztą tak zastraszeni, że nie śmią nawet pisnąć. Teraz im pokażemy, co można zdziałać za pomocą aparatu państwowego, jeśli się umie nim posługiwać!”.
Trudno jednak skupić się na lekturze, bo tymczasem w TV jeden z tzw. posłów tzw. opozycji zauważa, że negatywne zagraniczne komentarze o Marszu Niepodległości są pisane w Polsce.
Przybysz miasta stołecznego nie zna, ale zastanawia się logicznie: czy winnym smrodu jest ten, kto popuścił, czy ten, kto mówi, że śmierdzi? Więc racja – ataki na Polskę są celowo wykuwane w Polsce. Zaraz, jak się nazywa ta ulica, na której jest miejscowa władza absolutna? Nowogrodzka?
Podróżnik wraca do książki. Dr Goebbels 9 sierpnia 1932 zapisuje: “Omawiane są problemy przejęcia władzy. Musimy teraz być bardzo mądrzy. I w którymś momencie postawić wszystko na jedną kartę. Przedyskutowany cały problem wychowania narodu. Dostaję szkołę, uniwersytet, film, radio, teatr, propagandę. Szeroki zakres. Wypełni całe życie. Historyczne zadanie. Cieszę się. Zgadzam się we wszystkich najważniejszych punktach z Hitlerem. To jest główna sprawa. W moje ręce powierza się wychowanie narodowe Niemców. Już ja się tym zajmę”.
Tuż obok podróżnika staje przed ladą kawiarenki młoda mamusia z dwojgiem dziatków. Łakocie kupują. Chłopiec ma lat może pięć, dziewczynka ciut starsza. Ubrani są wszyscy po prostu ślicznie – tu ryngraf, ówdzie opaska biało-czerwona, wielkie sztandary (oczywiście zwinięte na czas spożywania posiłku). Chłopiec jednak zaczyna płakać:
– Mamusiu, ja nie chcę iść na ten marsz, bo się boję, że nam źli Polacy wszystko zabiorą.
– Jacy źli Polacy, synku ? – pyta patriotycznie nastawiona matka z portretem jakiegoś wyklętego na koszulce. – Wszyscy Polacy to jedna rodzina.
– Polacy-złodzieje.
– Jacy złodzieje?
– Komuniści i złodzieje…
Mamusia malca do łona przytula i mruczy: – Nie martw się, będziemy walczyć.
I łzę mu ociera.
Łzy nikt nie ociera podróżnikowi, który ze wzruszeniem patrzy na tę scenę.
“Oj, Goebbels, Goebbels. Ty to chyba z zazdrości aż w grobie się wywracasz, co?”.
Witold Bereś
Zdjęcie główne: Tzw. marsz niepodległości w Warszawie, Fot. Marta Bogdanowicz; zdjęcie w tekście: Fot. German Federal Archives, licencja Creative Commons
Comments are closed.