Mamy do czynienia z bardzo niedobrym rozwojem sytuacji międzynarodowej, następuje powrót do czegoś, co w teorii stosunków międzynarodowych nazywamy power politics, czyli do polityki siły. To niekoniecznie musi się przejawiać w agresywnych działaniach, ale w brutalizacji życia międzynarodowego, w zachowaniach coraz bardziej egoistycznych i jednostronnych. Wtedy oczywiście wygrywają zawodnicy wagi ciężkiej, kraje które potrafią grać ostro, mają potencjał i kulturę strategiczną, także pewną niewrażliwość na działania innych uczestników gry – mówi nam prof. Roman Kuźniar w rozmowie o stosunkach międzynarodowych, konflikcie Rosja-Ukraina, abdykacji Ameryki z roli światowego żandarma. Pytamy też o rolę, jaką Polska jest w stanie odgrywać. – Polska jest obecnie osamotniona, co dodatkowo potęguje problem. Jesteśmy osamotnieni, żeby nie powiedzieć sierotowaci w naszej polityce zagranicznej. W związku z tym słabo możemy liczyć na wsparcie naszych sojuszników zachodnioeuropejskich – dodaje politolog z Uniwersytetu Warszawskiego i były doradca prezydenta Bronisława Komorowskiego.
JUSTYNA KOĆ: USA zapowiedziały, że wycofują się z traktatu INF, zawartego jeszcze w 1987 roku, i dały Rosji 60 dni. Co to oznacza dla Europy i czym jest ten traktat?
PROF. ROMAN KUŹNIAR: To jeden z najważniejszych traktatów, jeśli chodzi o historię kontroli zbrojeń, kontroli systemu broni bardzo niebezpiecznej dla Europy. Te systemy pojawiły się już pod koniec lat 70. Po stronie sowieckiej chodziło o dyslokację rakiet zwanych w skrócie rakietami SS-20 i jej pochodnych. Celem tej dyslokacji było rozerwanie związku bezpieczeństwa amerykańskiego od zachodnio-europejskiego. Odpowiedzią Sojuszu Północnoatlantyckiego była podwójna decyzja o dyslokacji tzw. eurorakiet, czyli rakiet średniego zasięgu rozmieszczonych w Europie, aby zrównoważyć te sowieckie. To przybrało bardzo niebezpieczny obrót. Zresztą ta dyslokacja po jednej, jak i po drugiej stronie była jednym ze źródeł powrotu do ostrej fazy zimnej wojny od początku lat 80. Na szczęście obie strony poszły po rozum do głowy, zwłaszcza kiedy doszedł do władzy Gorbaczow.
Reagan z Gorbaczowem porozumieli się w tej kwestii stosunkowo szybko i w końcu 87 roku udało się ten traktat przyjąć. Doprowadził on do eliminacji tych systemów z europejskiej części bloku sowieckiego i państw Europy Zachodniej. Uruchomiło to zresztą potężne środki weryfikacji, czego wcześniej nie praktykowano.
Czyli ten traktat zabezpieczał Europę?
Zdecydowanie tak, chociaż oczywiście był też korzystny dla obu stron. Sowieci prowadzili przecież potężną kampanię przeciwko dyslokacji rakiet Pershing i Tomahawk, ponieważ Amerykanie zyskiwali dzięki nim możliwość szybkiego reagowania. Niemniej Europa zostałaby zniszczona, gdyby doszło do użycia takich rakiet. Po podpisaniu traktatu Europa przestała być potencjalnym teatrem użycia tej broni, które prawdopodobnie spowodowałoby zagładę kontynentu, gdyby doszło do wojny z ich użyciem.
To co teraz? Wracamy do czasów zimnej wojny?
Bez przesady, ale
rzeczywiście od pewnego czasu pojawiły się informacje, że Rosjanie zaczynają rozmieszczać na obszarze europejskim Rosji tego rodzaju rakiety o zasięgu 500-4500 km. Twardych dowodów czy opracowań co do tego nie mamy, ale jeżeli nie tylko Amerykanie o tym mówili, to musi być coś na rzeczy.
O nieprzestrzeganiu przez Rosję traktatu mówił także sekretarz generalny NATO Jens Stoltenberg.
Tak, a skoro Sojusz Północnoatlantycki też formułował takie zastrzeżenia, to znaczy, że są podstawy do takich przypuszczeń. Jednak niezależnie od powodów, zawsze kiedy Amerykanie wycofują się z jakichś traktatów czy porozumień, jestem zaniepokojony. Przypomnijmy, że już wycofali się z różnych międzynarodowych ustaleń, czasem nawet tych, które sami negocjowali. To traktaty dobrze służące bezpieczeństwu międzynarodowemu, jak JCPOA, czyli porozumienie z Iranem o ograniczaniu programu nuklearnego przez ten kraj, czy nieuczestniczenie w międzynarodowym Trybunale Karnym. To przecież Ameryka wniosła walny wkład w utworzenie go. Później nie przyłączyła się do traktatu o utworzeniu międzynarodowego Trybunału Karnego. Tak więc widać, że
Amerykanie często grają jednostronnie, co nie służy bezpieczeństwu międzynarodowemu.
Ta decyzja nie służy Europie?
To bardzo zła decyzja dla krajów Europy Środkowej, zarówno z jednej, jak i z drugiej strony byłej żelaznej kurtyny. To by oznaczało, że znowu zostalibyśmy objęci zasięgiem tych rakiet, bo z pewnością byłaby odpowiedź po stronie przeciwnej. To wywoła dodatkowe napięcie. Myślę, że Rosjanie mają świadomość, że każdy wyścig zbrojeń, który sprowokują, muszą przegrać, bo nie mają zdolności finansowych, niemniej na pewno dla krajów graniczących z Rosją to nie jest dobry scenariusz.
Czyli dla Polski.
Przede wszystkim dla Polski jako dużego kraju leżącego w tej części Europy.
Polska jest jedną z pierwszych potencjalnych ofiar. Nie mówię tu o użyciu rakiet, bo to oznaczałoby zagładę, ale właśnie o napięciu, które już dziś jest wysokie. Wiadomo, że ono jest szkodliwe dla Europy i dla nas, szczególnie po agresji Rosji na Ukrainie.
Polska jest obecnie osamotniona, co dodatkowo potęguje problem. Jesteśmy osamotnieni, żeby nie powiedzieć sierotowaci w naszej polityce zagranicznej. W związku z tym słabo możemy liczyć na wsparcie naszych sojuszników zachodnioeuropejskich. Ameryka jest daleko i oczywiście w takich hiperstrategicznych sprawach możemy na nią liczyć, ale w sprawach mniej kluczowych najważniejsze jest to, aby móc zapewnić sobie solidarność krajów sąsiadujących, w tym dużych krajów Europy Zachodniej, wspólne z nimi ścisłe współdziałanie i reagowanie.
Polska długo była pomostem Ukrainy z UE czy innymi strukturami międzynarodowymi, rozumiejąc że przyciągając Ukrainę do Zachodu podnosi jednocześnie swoje bezpieczeństwo. Tę politykę realizowało wiele rządów. Jak obecny rząd radzi sobie w sytuacji na Ukrainie?
Dziś nie mamy takiej zdolności. Owszem, w warstwie deklaratywnej ta polityka była w ostatnich tygodniach (kryzys na Morzu Azowskim) bez zarzutu, ale jeśli chodzi już o działania, to te są zerowe i Polska sama się tu wyzerowała.
W takich sytuacjach pojedyncze oracje czy wezwania niczemu nie służą, poza pokazaniem Polski jako kraju chorobliwie rusofobicznego. W takich sytuacjach trzeba mieć zdolność do działania zespołowego, a Polska się tej zdolności pozbawiła. Jeśli już płacić cenę, to za jakiś polityczny efekt. Teraz go nie ma.
Mieliśmy do czynienia w Europie z reakcją rozsypaną, niejednoznaczną, słabą. Rosjanie mają tego świadomość: zarówno gdzie jest Polska, jak i Unia Europejska, gdzie też Polska dołożyła swoje trzy grosze pokazując, że kraje Unii nie muszą być solidarne. To się teraz mści, bo Rosjanie wiedzą, że mogą pozwolić sobie na więcej, a ich agresywne działanie w sąsiedztwie, niedotyczące nawet bezpośrednio krajów Sojuszu czy UE, nie spotkają się z jednoznaczną postawą i nie zostaną skarcone przez Zachód w należyty sposób, ponieważ
Zachód jest w rozsypce. Sojusz Północnoatlantycki głównie za sprawą polityki USA, a UE za sprawą takich krajów jak Polska. Rosjanie potrafią to wykorzystać.
Czy zatem czeka nas wojna, a może już jest? Oczywiście nie w takim wymiarze, jak myślimy o niej w Polsce, doświadczeni tak mocno dwoma wojnami światowymi.
W tej chwili nie wydaje mi się, bo nie widzę zainteresowanych. Aby była wojna, to muszą być kraje zainteresowane konfliktem. W naszej części świata tego nie widzę. Dziwią mnie ostatnie wypowiedzi generałów na ten temat, bo są, moim zdaniem, nieodpowiedzialne. Natomiast mamy do czynienia z bardzo niedobrym rozwojem sytuacji międzynarodowej, która polega na tym, że następuje powrót do czegoś, co w teorii stosunków międzynarodowych nazywamy power politics, czyli do polityki siły. To niekoniecznie musi się przejawiać w agresywnych działaniach, ale w brutalizacji życia międzynarodowego, w zachowaniach coraz bardziej egoistycznych i jednostronnych. Wtedy oczywiście wygrywają zawodnicy wagi ciężkiej, kraje które potrafią grać ostro, mają potencjał i kulturę strategiczną, także pewną niewrażliwość na działania innych uczestników gry. To niewątpliwie ma miejsce.
Można to porównać do jeleni na rykowisku, które mierzą się na głosy, ale rzadko walczą, choć niektóre muszą ustąpić. Rzecz osobliwa, Polska przykłada się do tej tendencji, choć jej utrwalenie będzie ze szkodą dla nas.
Jak powinna zachować się opinia międzynarodowa, jeśli chodzi o konflikt Ukraina-Rosja? Mówi się, że należy pogłębić sankcje, tylko taki sposób nacisku chyba nie działa najlepiej, czego dowód widzieliśmy podczas wojny na Bałkanach.
Nie ma czegoś takiego dzisiaj jak opinia międzynarodowa. Jest opinia Zachodu, która jest słaba i podzielona. W skali międzynarodowej te podziały są jeszcze większe. Skoro Zachód nie jest w stanie wygenerować zaostrzenia sankcji, to o międzynarodowych reakcjach nie ma co marzyć. Zresztą trzeba powiedzieć, że pozostałe części świata zachowują się w sposób świadczący o niskiej gotowości i chęci wpływu na pozytywny rozwój stosunków międzynarodowych. Jeszcze czasami Zachód ma poczucie odpowiedzialności za losy świata czy porządek, inni zupełnie nie.
Proszę spojrzeć na Argentynę, gdzie mieliśmy słynne już high five, czyli “piątkę” przybitą przez przywódców dwóch krajów uchodzących zachowujących się jak jeszcze 20 lat temu “kraje zbójeckie”: Rosję i Arabię Saudyjską. Ta nonszalancja świadczy o tym, że mogą sobie na to pozwolić.
Proszę zwrócić uwagę, z jakim regresem moralności mamy obecnie do czynienia. To dzieje się głównie ze względu na abdykację Ameryki jako kraju, czasem ułomnego, jednak strażnika pewnych standardów, która kiedyś starała się karać kraje nazywane przez nią rogue states, czyli krajami zbójeckimi lub hultajskimi, jak tłumaczył to słowo Miłosz. Niemniej Ameryka starała się hamować zapędy krajów łamiących bezczelnie prawo, inicjować sankcje, zawiązywać koalicje. Dziś USA przyjaźni się z takimi krajami. Warto w tym kontekście zwrócić uwagę, ile wysiłku wkłada prezydent Trump w osłonę saudyjskiego księcia.
Tu nie chodzi tylko o odpowiedzialność księcia za niesłychany mord w konsulacie Arabii w Turcji, ale też zachowania destrukcyjne w regionie. To samo mamy po stronie rosyjskiej. Doskonale wiemy, jaką odpowiedzialność ponosi Putin za wydarzenia, jakie się działy w Rosji od II wojny czeczeńskiej, aż po agresję na Ukrainę.
Czy wobec tego Ukraina dla świata zachodniego jest już stracona?
To w dużym stopniu zależy od tego, jak sama Ukraina będzie się zachowywać, bo ten problem zależy od spraw wewnętrznych tego państwa. Można było oczekiwać od Ukrainy, że w obliczu agresji rosyjskiej będzie działać bardziej skutecznie jako państwo, które powinno się lepiej organizować w różnych wymiarach: zarówno jeśli chodzi o kulturę polityczną, świadomość zagrożenia i w związku z tym tego, co trzeba robić, także jeżeli chodzi o rozwój kontaktów z Zachodem. Ten kontakt z Zachodem wymaga jednak wyczyszczenia szeregu dziedzin życia wewnętrznego. Oligarchizacja gospodarki nie uległa zmniejszeniu, a to przeszkadza, tak samo jak problemy z praworządnością, wymiarem sprawiedliwości, w przyjmowaniu dobrych inwestycji z Zachodu.
Ukraina niestety zachowuje się w sposób niedojrzały politycznie, co czyni ją krajem mniej wiarygodnym jako partnera. Zresztą Rosjanie umiejętnie ten konflikt wewnętrzny podgrzewają.
Poroszenko też rozczarował i okazał się bardzo słabym prezydentem, a rysuje się coś jeszcze gorszego, bo dobre notowania ma pani Tymoszenko, która jest populistycznym demagogiem, była dwukrotnie premierem i niczego dobrego Ukrainie nie przyniosła. Gdyby ona miała zmienić Poroszenkę wiosną, to nie wróżę tu niczego dobrego.
Polska ma w tym swój udział. Kiedyś nasz kraj, także przez przykład przemian wewnętrznych, pozytywnie oddziaływał na Ukrainę i mógł także wywierać pewien wpływ na ukraińską politykę. Teraz tego nie ma.
Zdjęcie główne Roman Kuźniar, Fot. Flickr/MSZ, licencja Creative Commons
Comments are closed.