To spór, który, poza kilkoma minipaństwami, wszędzie w Europie został rozstrzygnięty na rzecz liberalnych rozwiązań, z reguły w powojennym półwieczu – komentuje dla nas sprawę aborcji i zaostrzonych właśnie przepisów prof. Uniwersytetu Warszawskiego, politolog dr hab. Rafał Chwedoruk. I dodaje: – W długoterminowej perspektywie, ze względu na cywilizacyjne przemiany, można się tylko zastanawiać nad tym, kiedy i w jakim politycznym kontekście dojdzie do liberalizacji – dodaje. Pytamy też, dlaczego rządzącej większości nie spada poparcie, a także czy ruch Szymona Hołowni wywróci polską scenę polityczną. – Szymon Hołownia nie jest drugim Macronem i nie będzie pozyskiwał wyborców w poprzek głównych elektoratów. W jego programie prezydenckim niewiele w istocie było oferowane wyborcom bardziej socjalnym, a także bardziej konserwatywnym światopoglądowo, a cały jego wizerunek ukształtowany w kampanii wyborczej czyni go atrakcyjnym dla młodych wyborców o często nieokreślonych w poglądach – mówi nasz rozmówca
JUSTYNA KOĆ: Wróciła sprawa zakazu aborcji. W wielu miastach znowu zawrzało. Dlaczego teraz?
RAFAŁ CHWEDORUK: Ten temat tworzy wspólny mianownik dla różnych grup społecznych, różnych pokoleń, tworzy czytelną linię podziału politycznego. Wreszcie także jest to spór, który, poza kilkoma minipaństwami, wszędzie w Europie został rozstrzygnięty na rzecz liberalnych rozwiązań, z reguły w powojennym półwieczu.
W długoterminowej perspektywie, ze względu na cywilizacyjne przemiany, utrzymanie nie tylko właśnie zaostrzanych przepisów, ale też tzw. kompromisu aborcyjnego, czyli efektu zgody ówczesnej prawicy z częścią liberałów w latach 90., będzie niemożliwe w Polsce, można się tylko zastanawiać nad tym, kiedy i w jakim politycznym kontekście dojdzie do liberalizacji.
Według jednego z ostatnich sondaży wybory wygrałoby Prawo i Sprawiedliwość z poparciem 32,5 proc. Koalicja Obywatelska ma 21 proc., a Polska 2050 16,2. Rozumiem, że nie jest pan zaskoczony takimi wynikami?
Takie wyniki nie są niczym szczególnym i pokazują coś, z czego nie zdajemy sobie sprawy, a mianowicie, że żyjemy w jednym z najstabilniejszych systemów partyjnych już nie tylko w regonie, ale i w całej Europie. W wielu krajach mamy tektoniczne wstrząsy; Włochy, Hiszpania, Portugalia, Niemcy, niektóre z państw nordyckich – widać, że dochodzi tam do przetasowań na historyczną skalę. U nas od ukształtowania się podziału 2+2+1, czyli dwie wielkie partie, dwie średnie w postaci PSL i SLD i jedna mała, z reguły populistyczna, niewiele się zmienia.
Aż chciałoby się powiedzieć, że tak wyczekiwana przez polski naród mieszczańska nuda świata zachodniego, jeżeli chodzi o politykę, zaistniała na dobre.
W ostatnich miesiącach wszyscy zwracali uwagę na spadek PiS-u w sondażach, dziś największe zainteresowanie wzbudza wewnętrzny mecz w PO, w którym dla niepoznaki jeden z graczy występuje pod innymi barwami, mam oczywiście na myśli rywalizację między ruchem Hołowni a PO.
Skąd ta stabilność? Mamy ogromny skok śmiertelności, ciągnącą się już rok pandemię, protesty, bunt przedsiębiorców plus klasyczny nepotyzm, jak historia z zaszczepieniem posła Girzyńskiego czy narty posłanki Emilewicz.
Sama pandemia raczej konserwuje podziały, nieco ogranicza możliwości oddziaływania polityków, kieruje debatę w stronę jednego tematu. Mógł się zdarzyć zryw w postaci kwestii przerywania ciąży, ale miało to miejsce w zasadzie jeszcze w interludium między głównymi falami pandemii.
Prawdziwe wstrząsy tektoniczne mogą się zdarzyć, kiedy wszyscy będziemy sobie zdawać sprawę, że pandemia się kończy, bo w takich sytuacjach uruchamia się lawina społecznych rewindykacji. Powszechne stają się wtedy oczekiwania czegoś na kształt rekompensaty za czas wyrzeczeń, nawet jeżeli nie uznajemy, że było to winą rządzących, to od nich oczekujemy np. podwyżki pensji, lepszych warunków zatrudnienia, inwestycji itd. Wiele rządów tego doświadczyło, poniekąd rząd PO-PSL po światowym kryzysie nie zrozumiał rosnących aspiracji i podniósł wiek emerytalny. Zapłacił za to wysoką cenę.
Skoro system partyjny jest stabilny, tzn. że podziały wśród obywateli także są trwałe, czyli podziały partyjne zaczęły się pokrywać z różnicami interesów wielkich grup społecznych.
Przypomnę tylko, że podział PO i PiS zaczął się od niewinnej wojny domowej dwóch postsolidarnościowych partii, które były w zasadzie już w koalicji. Być może to wszystko wymknęło się później spod kontroli i okazało się, że dzielimy się rzeczywiście na liberałów i konserwatystów, na Polskę solidarną i liberalną, na Polskę wielkich miast i prowincji itd.
Dowiedzieliśmy się w ten sposób sporo o sobie jako o społeczeństwie, a nakładanie się na siebie kolejnych osi konfliktów tylko umocniło konflikt. Potem to już same główne partie miały interes, żeby tak pozostało, bo w ten sposób mogły blokować konkurencję.
Szczepienie posła Girzyńskiego nie będzie symboliczną ośmiorniczką PiS-u?
Skoro powyższy podział społeczeństwa jest tak trwały, to znaczy, że większość konsumentów polityki od razu przyjmie za prawdę to, co mówi ugrupowanie, na które głosuje. Narracja drugiej strony jest a priori odrzucana i w tej sytuacji jeden epizod z posłem, jeszcze w sytuacji, kiedy PiS od razu go zawiesił, nie mógł zadziałać.
Oczywiście on sygnalizuje główny problem PiS-u, z którego zresztą opozycja nie potrafi skorzystać, czyli kłopoty kadrowe. Ta kwestia cały czas będzie ciążyć rządzącej partii, która, z wielu powodów, nie może sobie pozwolić na tak elastyczne reagowanie, na jakie mogą sobie pozwolić partie opozycyjne.
W tym kontekście opozycja przez kilka ostatnich lat popełniała błąd, próbując przedstawić jako ofiarę rządów PiS-u przedstawicieli elit społecznych. To w olbrzymim stopniu znieczuliło tę część opinii publicznej, która mogłaby się zawahać w swoich preferencjach i w innej sytuacji stwierdzić, że politycy PiS-u też stali się elitą oderwaną od rzeczywistości.
Stąd kiedy zdarza się taka sytuacja, jak z panią Emilewicz czy z panem Girzyńskim, to nie będzie efektów sondażowych i wszyscy pozostaną na tych samych pozycjach.
Czy bunt przedsiębiorców może zagrozić stabilności rządów PiS-u, tym bardziej, że buntują się regiony, które w wyborach popierały prawicę, jak Małopolska czy Podkarpacie?
Mamy w Polsce tendencję do zaliczania do przedsiębiorców różnych grup społecznych. Przedsiębiorcą jest zarówno wielki biznesmen kontrolujący bank, jak i właściciel warzywniaka czy ktoś zmuszony do samozatrudnienia. Nie sądzę wobec tego, aby obecny „bunt przedsiębiorców” to było coś bardzo istotnego.
Po pierwsze szeroko pojęci przedsiębiorcy zawsze byli grupą niedoreprezentowaną wśród wyborców PiS-u. Zatem w olbrzymim stopniu ci, którzy zdecydują się na jakąś formę protestu, już wcześniej statystycznie częściej należeli do tych, którzy głosowali na PO. Co do czynnika geograficznego, to można powiedzieć, że zarówno PO, jak i PiS to takie polskie Volksparteien, jak to nazywają Niemcy, czyli wielkie partie, które mają poparcie we wszystkich regionach, we wszystkich grupach, oczywiście nie symetrycznie.
Wiadomo, że np. SPD będzie zawsze potężna w Bremie, a słaba w Badenii-Wirtembergii, a CDU na odwrót. Tak też jest w Polsce, są regiony, gdzie większe poparcie ma PO, swoje regiony ma PiS, ale przecież jak spojrzymy np. na bastion prawicy w Polsce, jakim jest Podhale, gdzie PiS osiąga niebotyczne wyniki, to zauważymy też, że w samym Zakopanem są one wyraźnie niższe. Zatem
protesty właścicieli lokalnych firm nie oznaczają, że od rządzącej partii odwraca się większość jej miejscowego elektoratu. Ten protest, póki co, obejmuje w sensie makroekonomicznym niezbyt duży segment gospodarki i nie zanosi się na jego geometryczny rozwój.
Dla PiS problemem będzie raczej wspomniany moment, w którym to, co najgorsze, zacznie przemijać, bo wtedy PiS zderzy się nie tylko z oczekiwaniami tych grup, które najczęściej głosują na drugą stronę – np. pracowników służby zdrowia, nauczycieli, części biznesu, ale i niektórych kręgów wyborców z własnego elektoratu, a spełnienie narastających oczekiwań może być, ze względów ekonomicznych, trudne.
Czyli to nie jest wina opozycji, „która zajmuje się sobą”?
Ze strony opozycji nie doczekaliśmy się spójnej narracji w sprawie walki z pandemią, ponieważ z jednej strony pojawiają się zarzuty, że walka z pandemią jest słabo zorganizowana, a rządzący są niedostatecznie zdeterminowani, czyli poniekąd, że powinno się jeszcze bardziej rygorystycznie walczyć.
Z drugiej strony pojawiają się ukłony w stronę grup, które chcą łamać restrykcje. Te dwie narracje wzajemnie się wykluczają, bo nie można jednocześnie zarzucać rządzącym, że restrykcje są za małe i za duże, ale rozumiem, że stworzenie takiej spójnej narracji jest niezwykle trudne, choćby dlatego, że w liberalnym elektoracie jest obecnych wielu przedsiębiorców.
Dla PiS dużo groźniejsza byłaby konsekwentnie przedstawiana ta pierwsza sytuacja, w której obywatele uznaliby, że PiS sobie nie radzi i nie jest wystarczająco zdeterminowany, że w działania władzy wdarł się chaos, a polityka pełna jest partykularyzmów.
To wynika chociażby ze struktury wiekowej wyborców PiS-u, wśród których odnaleźć można liczne grono osób z grup najbardziej zagrożonych COVID-em.
Dlaczego ruchowi Szymona Hołowni rośnie poparcie?
Bo wszyscy pamiętają jeszcze wybory prezydenckie, a jego zaplecze z wielkim wysiłkiem i determinacją stara się podtrzymywać to zainteresowanie. Także dlatego, że dość trafnie wybrano moment ataku na PO tuż przed jej rocznicą. Wiadomo, że nie mogą istnieć obok siebie dwie, niemal takie same partie, tak samo jak było to z Nowoczesną i PO. Dodatkowo komplikuje sprawę fakt, że na zapleczu Szymona Hołowni mamy liczną reprezentacje osób bliskich Donaldowi Tuskowi.
Z tej sytuacji wynika, że Szymon Hołownia nie jest drugim Macronem i nie będzie pozyskiwał wyborców w poprzek głównych elektoratów. W jego programie prezydenckim niewiele w istocie było oferowane wyborcom bardziej socjalnym, a także bardziej konserwatywnym światopoglądowo, a cały jego wizerunek ukształtowany w kampanii wyborczej czyni go atrakcyjnym dla młodych wyborców o często nieokreślonych poglądach, choć raczej liberalnych niż konserwatywnych, oraz dla tradycyjnych liberalnych wyborców. Ten atak ma sens, bo
casus Kukiza i Palikota pokazały, że bez struktur lokalnych zdolnych do uczestniczenia w wyborach samorządowych żadna partia nie przetrwa, niezależnie od tego, jak bardzo popularnego będzie miała lidera.
Szymon Hołownia znajdując się pod presją czasu musi zdążyć z pozyskaniem takich struktur z innych partii, głównie z PO. Wreszcie poparcie dla tego polityka jest znaczące także dlatego, że PO reaguje zupełnie inaczej, niż reagowała w czasach Grzegorza Schetyny, gdy miała problem z Nowoczesną i z KOD-em. Wystarczyło kilka miesięcy i mogliśmy oglądać dwa spektakularne polityczne nokauty, a PO z 15-proc. sondaży awansowała na poziom ok. 25 procent poparcia. Choć dziś jest nieco słabsza, niż za czasów poprzedniego kierownictwa, to w PO nie widać jak dotąd poważniejszych prób wykorzystania swoich zasobów do politycznej walki z Szymonem Hołownią.
Jeśli kierownictwo PO w pełni kontroluje struktury partii i zdecyduje się na taką walkę, to będzie faworytem. Platforma ma wciąż potężne zasoby. Zwracam też uwagę na pewną sztuczność obecnej sytuacji i powszechności tezy o kryzysie Platformy. Notowania PO nie idą w górę, ale nie widać też strategicznego załamania. W ostatnich wyborach ta partia uzyskała paręset tysięcy nowych wyborców. W liczbie oddanych głosów to był najlepszy rezultat PO od 2011 roku. To znaczy, że jej logo już tak bardzo nie odstrasza.
Jeśli dobrze przecież przygotowany atak na PO jednak długofalowo się powiedzie, notowania Platformy zdecydowanie osłabną, to stworzy to nową sytuację wśród opozycji, zakłóci dotychczasowe hierarchie i aktualne stanie się pytanie o nowe przywództwo i nowe ośrodki decyzyjne w miejsce kierownictw głównych partii.
Osoby w otoczeniu Szymona Hołowni mogą być tu pewną podpowiedzią, kto stałby się beneficjentem takich zmian. Oczywiście tym staraniom będzie też przyklaskiwać ulica Nowogrodzka, dla której powrót Donalda Tuska byłby rozwiązaniem wielu dylematów i szansą powrotu na stare, wypróbowane tory, które doprowadziły PiS do władzy.
Zdjęcie główne: Rafał Chwedoruk, Fot. Uniwersytet Warszawski