Szefowa Kancelarii Sejmu odmawia wykonania orzeczenia sądowego w sprawie list poparcia do neo-KRS, mamy ministra sprawiedliwości, który odmawia uznania uchwały Sądu Najwyższego. To są sytuacje, które w państwie prawa są absolutnie niedopuszczalne – mówi nam prof. Marcin Matczak, prawnik z Uniwersytetu Warszawskiego. – Fakt, że sędziowie Izby Dyscyplinarnej okupują wciąż swoje miejsca i chcą nadal wydawać decyzje, pokazuje, że to oni nawołują do anarchii i niszczą państwo prawa – podkreśla, komentując uchwałę Sądu Najwyższego
JUSTYNA KOĆ: Od czwartku znajdujemy się w dwóch rzeczywistościach prawnych. Która jest prawdziwa, a która oszustwem?
MARCIN MATCZAK: Nie mam wątpliwości, że rzeczywiście w takich dwóch rzeczywistościach jesteśmy. Obrazem pierwszej jest 60 sędziów Sądu Najwyższego – najlepszych prawników, najbardziej doświadczonych, stojących ramię w ramię na straży praworządności, a drugim obrazem jest czterech panów z Ministerstwa Sprawiedliwości, którzy uzurpują sobie prawo do oceny tej decyzji. To sytuacja, kiedy prawo spotyka politykę i ci, którzy są politykami i powinni podlegać decyzjom sądowym, w rzeczywistości stawiają się ponad prawem. Drugą dualnością jest fakt, że podczas czytania uchwały SN parlament uchwala ustawę represyjną. Także w tym przypadku ufam bardziej SN, bo próbuje rozwiązać problem, daje konkretną receptę, podczas gdy parlament uchwala ustawę kneblującą sędziów i wierzy w to, że jeżeli nie pozwoli się mówić o problemie, to problem się rozwiąże. Niestety tak nie będzie. W obu przypadkach to zderzenie rozsądku z brutalną siłą polityczną.
Co mówi uchwała SN?
Po pierwsze trzeba pamiętać, że jest to decyzja SN wydana w wykonaniu wyroku TSUE. To bardzo ważne, bo to nie jest tak, że polski SN się zebrał i zadecydował ot tak sobie, tylko zdecydował tak w wykonaniu wyroku najważniejszego unijnego sądu. Mówię to dlatego, że
atakowanie SN jest tu jednocześnie atakowaniem TSUE. Decyzje polityków, które mają zakwestionować uchwałę SN, nie mają tylko znaczenia lokalnego, ale unijny.
Ta uchwała daje sądom wyraźną receptę, co mają robić w odniesieniu do tego problemu, na który wskazał w swoim wyroku TSUE. Ten problem to neo-KRS, która ze względu na swoją wadliwość instytucjonalną powołuje wadliwie umocowanych sędziów, a oni wydają wadliwe wyroki. SN w swojej uchwale wyraźnie powiedział, że sędziowie powołani przez nową KRS nie mogą tworzyć legalnie działającego sądu. Jeżeli taki sędzia jest w składzie orzekającym, to taki sąd nie jest sądem. To bardzo ważne, bo to pokazuje, na czym polega istota tego problemu. Nielegalna KRS powołuje ludzi, którzy nie mogą sądzić, zatem nie mogą dostarczać obywatelom ważnych, skutecznych wyroków. Jednocześnie SN podszedł do sprawy z pewną delikatnością, bo mógł pójść dalej. Mógł np. stwierdzić, że mamy do czynienia z sytuacją, gdzie wszystkie orzeczenia wydane przez sędziów powołanych przez neo-KRS są nieważne. Nic takiego nie zrobił, co więcej, pozwolił, aby nadal toczyły się pewne postępowania, mimo że ci sędziowie zasiadają w składach. SN mógł ewidentnie pójść dalej i moim zdaniem taką wstrzemięźliwość trzeba docenić. To próba ugodowego załatwienia sprawy. Warto to podkreślić. Podsumowując,
uchwała SN to wykonanie wyroku TSUE i danie rządowi szansy naprawienia tego, co zostało źle zrobione. Niedobrze, że rząd nie chce się cofnąć i uzdrowić systemu.
Neo-KRS zapowiedziała, że złoży wniosek do TK w tej sprawie, to samo zapowiedział premier Morawiecki – chodzi o zbadanie przepisów, na mocy których 3 Izby SN podjęły uchwałę. To zasadne działanie?
Moim zdaniem to nie jest zasadne działanie, ale wytłumaczenie wymaga dość długiego wywodu prawnego. W skrócie: jak wiadomo, TK jest powołany do tego, aby orzekał zgodność z konstytucją aktów normatywnych, takich jak ustawy, rozporządzenia, czyli akty wydawane przez władzę legislacyjną, ewentualnie inne organy państwa. Oczywiście zdarzało się tak w przeszłości, zanim zaczęły się ataki na sądy, że TK wydawał tzw. wyroki zakresowe, gdzie mówił, że dany przepis rozumiany w taki sposób jest niezgodny z konstytucją lub z nią zgodny.
Natomiast ta praktyka, która się ostatnio wytworzyła, od kiedy obecna władza przejęła TK, idzie w innym kierunku, moim zdaniem niedopuszczalnym. Nie skarży się aktu prawnego i jego konstytucyjności, tylko atakuje się konkretną decyzję sądu. Kiedyś TK oceniał zgodność z konstytucją normy, która się wytworzyła w długofalowej praktyce sądowej. Teraz wystarczy jedno orzeczenie, które nie podoba się politykom, i TK na ich polecenie atakuje to orzeczenie. To działanie nieuprawnione, to czynienie z TK supersądu, kolejnej instancji po Sądzie Najwyższym. W efekcie zamiast badać zgodność aktów prawnych z konstytucją TK kontroluje poszczególne decyzje SN, które nie podobają się władzy. Przypomnę, że już tak było w przypadku np. ułaskawienia przez prezydenta pana Kamińskiego. To są bardzo konkretne decyzje, które są atakowane przez władzę za pośrednictwem posłusznego TK. Moim zdaniem zatem
ten wniosek jest nieuzasadniony, bo nie kwestionuje konstytucyjności jakiegoś aktu prawnego, tylko dopuszczalność wydania decyzji sądowej, a do tego TK nie jest powołany.
Rzecznik KE ocenił, że TK nie może wydać obiektywnej oceny, zatem Europa doskonale wie, co się dzieje w Polsce. Jakie mogą nas czekać konsekwencję?
Nasza pozycja w UE już się drastycznie osłabiła przez ostatnie lata. Polska nie zajmuje się naprawdę ważnymi problemami na poziomie UE, nie broni polskiego rolnictwa, nie zajmuje się polskim rybołówstwem i innymi ważnymi sprawami, tylko koncentruje się na walce o sądy, która jest walką o stołki kilkudziesięciu osób. Po drugie utrzymujący się konflikt z UE może się skończyć dla nas wymiernymi szkodami, jak pozbawienie funduszy, a w długofalowej perspektywie to może się skończyć tak dużym zniechęceniem Polaków do UE, że być może za parę lat zdecydujemy o jej opuszczeniu. Proszę zwrócić uwagę, jak wielką mamy kampanię zniechęcania do Unii, doświadczamy ciągle podejmowania decyzji, które nas z Unią konfliktują. Premier z jednej strony mówi, że Unia jest ważna, a gdy SN wykonuje decyzję unijnego trybunału, to natychmiast tę decyzję kwestionuje.
Co do TK, jest jeszcze jeden aspekt, na który warto zwrócić uwagę. TK jakby na siłę usiłuje się wtrącić w tę dyskusję, która ma charakter europejski. To może doprowadzić, i to wybrzmiewa w ustach rzecznika KE, że podobnie jak wtedy, gdy TSUE oceniał to, czy taki podmiot jak Izba Dyscyplinarna jest sądem, czy nie, tak samo
być może zajdzie potrzeba, żeby ocenić, czy TK może robić to, co robi. W końcu być może zostanie zadane pytanie prejudycjalne, czy TK ma prawo w sprawę wykonania wyroku TSUE ingerować, czy jego skład, który został w wątpliwy prawnie sposób ukształtowany, na to pozwala.
W pewnym sensie można powiedzieć, że TK w obecnym składzie prosi się o to, aby został wciągnięty w tę dyskusję europejską.
Izba Dyscyplinarna chce dalej orzekać i tłumaczy, że odsunięcie sędziów od orzekania może nastąpić wyłącznie w przypadkach wskazanych w konstytucji, a te nie wystąpiły. Jak pan to ocenia?
Nie ma powodów, aby słuchać tego, co mówią sędziowie Izby Dyscyplinarnej, czy nawet komentować ich słów, bo trudno ich działania brać za obiektywne, skoro bronią siebie i wypowiadają się w swojej sprawie. Polski sędzia jest sędzią europejskim, a prawo polskie jest częścią europejskiego. Nie ma żadnego postanowienia konstytucji, które zwalnia sędziów ID z tego, żeby stosowali prawo europejskie. To oni sami się zwalniają z tego obowiązku. Skoro są prawdziwymi sędziami – jak twierdzą – to po wyroku TSUE i decyzji SN powinni opuścić miejsca, gdzie zasiadają, zabrać swoje rzeczy i wrócić do poprzednich zajęć. Fakt, że okupują wciąż te miejsca i chcą nadal wydawać swoje decyzje, pokazuje, że to oni nawołują do anarchii i niszczą państwo prawa.
Zwolennicy rzeczywistości PiS-owskiej przekonują, że sędziowie są nieusuwalni. Jak jest w świetle uchwały SN?
Sytuacja, z którą mamy do czynienia, jest następująca. Konstytucja jest najwyższym prawem i nie ulega to wątpliwości.
Sąd Najwyższy nie usunął sędziów, tylko powiedział, że nie mogą tworzyć legalnych składów sądowych.
To sytuacja, kiedy organy państwa, czyli parlament, powinny podjąć decyzję o tym, aby cofnąć zmiany, które miały miejsce, czyli usunąć sędziów z zajmowanych stanowisk. To powinna zrobić władza ustawodawcza działająca w wykonaniu decyzji władzy sądowniczej. Ten przepis o nieusuwalności sędziów musi być rozumiany jako gwarancja nieingerowanie władzy ustawodawczej i wykonawczej we władze sądowniczą. Tutaj mamy do czynienia z sytuacją, kiedy sama władza sądownicza – TSUE i SN – rozstrzygnęła problem jej dotyczący i uznała, że ci sędziowie zostali powołani wadliwie.
Czy za te słowa, które powiedział Zbigniew Ziobro, że nie uznaje tego, co orzekł SN, powinien stanąć przed Trybunałem Stanu?
Sądzę, że tak, bo działania, które podejmuje pan minister, i osoby z jego otoczenia wyraźnie wskazują, że nie wypełniają swoich obowiązków albo je przekraczają. Obowiązkiem każdej osoby w kraju – i nie ma znaczenia, czy jest to minister sprawiedliwości, czy zwykły Kowalski – jest podporządkowanie się wyrokom sądowym, bo nikt nie może postawić się ponad prawem. Jeżeli ktoś mówi, że orzeczenie sądowe go nie dotyczy, to odmawia wypełnienia swojego obowiązku. Niedopełnienie swojego obowiązku albo przekroczenie uprawnień przez urzędnika państwowego może być przestępstwem. Za to odpowiada się albo przed sądem, albo przed Trybunałem Stanu.
Oczywiście nie mogę rozstrzygnąć tej kwestii, bo to może zrobić tylko sąd lub TS, ale jest dla mnie jasne, że sytuacja, kiedy urzędnik państwowy odmawia wykonania orzeczenia sądowego, jest bulwersująca i powinna być we właściwej procedurze dogłębnie zbadane. Nieuznawanie orzeczeń sądowych atakuje podstawy systemu prawnego.
Jeżeli ktokolwiek ma wykonać orzeczenie, a mówi, że tego nie zrobi, to oznacza, że ta choroba, którą zapoczątkowała premier Szydło odmawiając podporządkowania się orzeczeniu TK, się rozprzestrzenia.
Dziś szefowa Kancelarii Sejmu odmawia wykonania orzeczenia sądowego w sprawie list poparcia do neo-KRS, mamy ministra sprawiedliwości, który odmawia uznania uchwały SN. To są sytuacje, które w państwie prawa są absolutnie niedopuszczalne ale niestety jest ich coraz więcej.
Zdjęcie główne: Marcin Matczak, Fot. Adrian Grycuk, licencja Creative Commons