Ten strajk jest w jakimś sensie wołaniem o to, jaką przyszłość kraju chcemy wybrać – mówi nam prof. Łukasz Turski, fizyk i popularyzator nauki. – To nie nauczyciele, młodzież szkolna, ale społeczeństwo w Polsce przystąpiło do niezwykle ważnego egzaminu. To egzamin z tego, czy społeczeństwo w Polsce, po iluś latach przemian cywilizacyjnych od 1989 roku, rozumie, czym jest przyszłość kraju – dodaje. Rozmawiamy nie tylko o strajku nauczycieli, ale o nauce i reformie edukacji. – Pytanie podstawowe brzmi: po co nam szkoła? Czy po to, aby jak w XIX wieku w Prusach wyhodować karnych posłusznych wykonawców poleceń struktury administracyjnej, zwanej państwem, która jest nadrzędna nad społeczeństwem i ludźmi, czy chcemy, żeby szkoły były miejscem, gdzie naturalne i wrodzone talenty każdego dziecka zostaną rozwinięte, a potem abyśmy umieli wykorzystać te talenty dla wspólnego dobra – podkreśla nasz rozmówca.
JUSTYNA KOĆ: Jest pan zaskoczony, że doszło do strajku nauczycieli?
ŁUKASZ TURSKI: Nie jestem zaskoczony. Mam wręcz wrażenie, że ten strajk odgrywa jakąś rolę w planach politycznych obecnie kandydujących do Parlamentu Europejskiego. Przyznam jednak, szczerze mówiąc, że nie za bardzo mnie to interesuje. Uważam, że w poniedziałek o 8.00 rano to nie nauczyciele, młodzież szkolna, ale społeczeństwo w Polsce przystąpiło do niezwykle ważnego egzaminu. Jest on znacznie ważniejszy, niż ten, który miał się zacząć za kilka dni na odpowiednim poziomie szkoły. To egzamin z tego, czy społeczeństwo w Polsce, po iluś latach przemian cywilizacyjnych od 1989 roku, rozumie, czym jest przyszłość kraju. Nauczycielski zryw, którego tematyka ma powód finansowy, jest związany z tym, że regulacje prawne ograniczają możliwość strajkowania, np. dlatego, że są złe programy szkolne. Trudno sobie wyobrazić podniesienie strajku dlatego, że w programie fizyki dla szkół podstawowych nie ma praw Keplera. Ale my
w tej chwili mamy postawione ważne pytanie: czy społeczeństwo w Polsce chce mieć dobrą szkołę i czy rozumie, czym we współczesnym świecie szkoła jest? Bardzo bym chciał, abyśmy tego testu nie oblali.
Czyli wspiera Pan nauczycieli w proteście?
Niezależnie od wyniku strajku powinniśmy rozpocząć ogólnonarodową debatę na temat tego, co zrobić ze szkolnictwem powszechnym. Może w końcu zaczniemy dyskutować nad sensem robienia fragmentarycznych przemian w przedszkolach, szkołach, w szkolnictwie wyższym, zamiast zorientowanej na postęp jednolitej struktury edukacyjnej, która zaczyna się, gdy się rodzimy, a kończy, gdy wyłączą nam respirator. To jest pytanie, którego w ogóle w dyskusji przed tym strajkiem nie postawiono.
Wygodniej było sprowadzić dyskusję do tego, czy dać nauczycielom 1000 zł, czy 30 proc., czy 15 proc., ile godzin mają pracować, czy szkoła ma mieć gimnazja, czy nie. To są drugorzędne rzeczy. Pytanie podstawowe brzmi: po co nam szkoła? Czy po to, aby jak w XIX wieku w Prusach wyhodować karnych, posłusznych wykonawców poleceń struktury administracyjnej, zwanej państwem, która jest nadrzędna nad społeczeństwem i ludźmi, czy chcemy, żeby szkoły były miejscem, gdzie naturalne i wrodzone talenty każdego dziecka zostaną rozwinięte, a potem abyśmy umieli wykorzystać te talenty dla wspólnego dobra.
Skoro już ten strajk się wydarzył i w sposób oczywisty, jak każdy strajk, wywołuje pewne komplikacje, nie ma co udawać, że jest inaczej, ale to moment, abyśmy się zastanowili nad tym, co ważne. Bo tak naprawdę nie jest istotne to, czy i ile sprzedamy malin, kto pozbiera jabłka i czy na tucznika należy dać 100 zł, co już jest kuriozalne. Mówienie takich słów na kilkadziesiąt godzin przed strajkiem nauczycieli jest niczym kabaret.
Pana zdaniem nauczyciele powinni zarabiać 1000 zł więcej?
Zawód nauczyciela ulega gigantycznej przemianie. Nie ma drugiego takiego zawodu, który uległby takiej zmianie. Mamy sporo zawodów, które zniknęły, ale drugiego takiego, który tak bardzo się zmienił, nie ma. Ta przemiana jest niezwykle trudna, a my jako społeczeństwo im tego nie ułatwiamy, podobnie media, które głównie zajmowały się tą merkantylną stroną zagadnienia. Ten strajk jest w jakimś sensie wołaniem o to, jaką przyszłość kraju chcemy wybrać.
Z raportu przygotowanego przez minister przedsiębiorczości i technologii Jadwigę Emilewicz wynika, że po zmianach programowych minister Anny Zalewskiej szkoła uczy jeszcze gorzej, stawia na wykutą wiedzę i posłuszeństwo zamiast na kreatywność i współpracę.
Poprzednia reforma związana z nazwiskiem pana prof. Mirosława Handkego była reformą, która niewątpliwie nie była wprowadzona całkiem dobrze, ale miała jasno postawiony cel i podjęto próbę zrealizowania go. Tylko to był cel postawiony w XX w., w XXI w. wszystko się zmieniło, a świat podległ ogromnej przemianie.
Reforma, programy i sposób uczenia, który był wprowadzony przez minister Zalewską, odbiega totalnie od rzeczywistości. W ogóle reformowanie szkoły to niezwykle trudne zagadnienie, i na pewno nie chodzi o kwestię administracyjną –
tu nie chodzi o to, ile klas na jakim poziomie, tylko czy mamy szkolić, czy edukować.
Reforma pani Zalewskiej nawet nie dostrzega problemów, które powstały w XX wieku. To próba powrotu do szkoły, nawet nie z XX wielu, ponieważ uczy dzieci w archaiczny sposób werbalnych rzeczy, nie ucząc tego wszystkiego, co dziś jest potrzebne: zespołowej pracy, rozwiązywania problemów społecznych, tolerancji. Kiedy ujawniono nową podstawę programową, wiele osób, w tym ja, napisaliśmy negatywne recenzje tych programów i nikt się tym nie przejął, co w pewien sposób oczywiste, bo autorzy tej reformy nie mieli na celu postępu społeczeństwa. Mieli inny cel i szczerze powiem, że nie jestem sobie w stanie ułożyć w głowie, co tym celem było.
Co w takim razie powinno się stać albo co powinniśmy zrobić my jako społeczeństwo?
W różnych miejscach w Polsce odbywają się obecnie takie spotkania “NOE”, gdzie odbywają się dyskusje o edukacji, które są organizowane lokalnie przez nauczycieli. To są drobne spotkania, gdzie ludzie dyskutują o edukacji. To pomysł m.in. pana Jakuba Wygnańskiego. Uważam, że to wspaniały ruch i daje możliwość zastanowić się, jak nasza szkoła powinna wyglądać.
Jedną z krytyk tego strajku jest pytanie, co rodzice mają zrobić z dziećmi. To także należy zmienić w kontekście współdziałania szkoły i rodzica. To
nie może być tak, że dzieci siedzą w szkole od 7.30 najlepiej do 19.30, bo rodzic chce jeszcze wyskoczyć na siłownię po pracy. Edukacja musi być wspólnym działaniem w ramach nowej organizacji społecznej, w której inna jest rola nauczycieli, inna rodzica, dziadków itp. To musi być nowa struktura społeczna, która powstanie i która będzie nas przygotowywać do tego, co w przyszłości, kiedy czekać nas będą gigantyczne wyzwania.
Nie wiem, czy w historii człowiek stał przed takimi wyzwaniami. Mamy problem energetyczny, związany z nim problem klimatu, wykańczania się zasobów naturalnych, i to nie tylko tych, o których mówimy od dawna, ale także tych związanych z tzw. zieloną energią, np. bardzo rzadkich pierwiastków, których mamy niewiele na kuli ziemskiej, bo tak ten wszechświat jest skonstruowany.
Panie profesorze, wróćmy do strajku nauczycieli i roli związków zawodowych, jaką odgrywają. Rozumie pan zachowanie “Solidarności”?
To bardzo przykre. Chcę podkreślić, że nigdy nie byłem działaczem związkowym. Natomiast jednym z efektów przemiany cywilizacyjnej, wracam do tego, bo to clou całej sprawy, jest to, że zniknęła wielkoprzemysłowa klasa robotnicza. Jak łatwo było w czasach “Solidarności”, aby strajkowały wielkie zakłady metalowe zamiast szpitali, dzisiaj tego nie ma, bo struktura pracy została zmieniona właśnie przez tę reformę cywilizacji. W związku z tym duże grupy zatrudnionych są w tzw. budżetówce: nauczyciele, lekarze, pracownicy sądów itp.
Rozumiem, że związki zawodowe nie potrafią odnaleźć się w tej roli, a związek “Solidarność” to chyba już tylko z nazwy jest związkiem zawodowym, który jest niezależny i niezawisły. Natomiast to polityczny aspekt tego strajku, a ja cały czas próbuję pokazać, jak ważne jest to, abyśmy stworzyli wielki społeczny ruch, który przemyśli, jak ma wyglądać nowa szkoła.
Mam tu niestety wątpliwości. Mówił pan m.in. o tolerancji. Jeżeli w Warszawie prezydent Trzaskowski chce wprowadzać lekcje o tolerancji i podpisuje deklarację LGBT, a przed ratuszem protestujący krzyczą “Stop seksualizacji dzieci”, to wątpię w szanse wypracowania nowoczesnej wizji edukacji.
Ale dlaczego się tak dzieje?! To wynika z tego, że ci ludzie nie wiedza, o czym mówią. Mamy strasznie źle wykształcone społeczeństwo. Zachłysnęliśmy się wskaźnikami skolaryzacji, tym, że wszyscy mają papiery, ale
to, że człowiek ma taki czy inny tytuł, wcale nie oznacza, że jest wykształcony.
W XIX wieku tę wiedzę przekazywali politycy, którzy pracowali nad edukacją naszego społeczeństwa. Proszę zwrócić uwagę, że dziś nikt nie chce już mówić czy nie pamięta o takich jak Limanowski czy partia socjalistyczna z lat sprzed odzyskania niepodległości w 1918 roku, która pracowała nad podniesieniem wykształcenia u ludzi. Dziś myśmy to odpuścili i dlatego jest sporo tych, którzy przychodzą przed ratusz i opowiadają banialuki, że wychowanie w tolerancji dla ludzi o innych poglądach, upodobaniach kulturalnych, estetycznych, seksualnych to jest seksualizacja. To jakiś absurd. Tych ludzi nikt nie nauczył, dano im tylko dyplomy, ale to nie oznacza wiedzy, a to po części wina naszego systemu edukacyjnego.
Zdjęcie główne: Łukasz Turski, Fot. YouTube/Uniwersytet Warszawski
Comments are closed.