Uważam, że te wybory powinny zostać przez opozycję zbojkotowane, bo w takich warunkach legitymizacja uzyskana przez potencjalnie zwycięskiego Andrzeja Dudę będzie znacznie osłabiona – mówi nam filozof i socjolog kultury prof. Janusz A. Majcherek. – W obliczu zagrożenia pandemią mamy do czynienia z paralelnym do niego ogromnym zagrożeniem autorytarnym. To podsycanie antyliberalnych emocji i nastrojów, zarówno ze strony skrajnej lewicy, jak i skrajnej prawicy. Złudzenie lewicy polega dodatkowo na rachubach, że to będzie silne państwo socjalne, tymczasem wszystko wskazuje na to, że to będzie silne państwo narodowo-katolickie, przynajmniej w polskich warunkach – dodaje nasz rozmówca
JUSTYNA KOĆ: PiS rośnie, opozycja słabnie. Dlatego PiS dąży do wyborów 10 maja, a Jarosław Kaczyński przekonywał, że nie ma przesłanek do przesunięcia wyborów?
JANUSZ A. MAJCHEREK: Mamy do czynienia z mechanizmem, który znany jest socjologom i psychologom społecznym od dawna. W obliczu zagrożenia zewnętrznego następuje konsolidacja wewnątrz wspólnoty i jej samoorganizacja wokół aktualnych przywódców. Od początku pojawienia się doniesień na temat zagrożenia koronawirusem, które jest w sposób ewidentny interpretowane jako zagrożenie płynące z zewnątrz, przewidywano, że obóz rządzący, prezydent i osoby pełniące funkcje publiczne będą wyżej cenione i poparcie oraz zaufanie dla nich będzie rosło.
To jest jeden z powodów, dla których obóz rządzący prze do wyborów w planowanym terminie, ponieważ spodziewa się wysokiego poparcia dla obecnego prezydenta.
Kiedy to poparcie się załamie?
Ten mechanizm załamuje się w sytuacji, kiedy zaufanie wobec rządzących i skłonność do powierzenia im troski w obliczu zewnętrznego zagrożenia zderza się z niemocą albo fiaskiem działań przez tych ludzi podejmowanych. To jest niezależne od tego, czy są one mniej lub bardziej kompetentne, udolne czy nie. Po prostu zagrożenie zewnętrzne, siła oddziaływania tego destrukcyjnego czynnika może okazać się tak dramatyczna, że doprowadzi do załamania poparcia dla rządzących.
Gdyby się okazało, że nie dają sobie rady z tym zagrożeniem, wówczas niewykluczony byłby spadek poparcia i zaufania; ale po pierwsze dlatego PiS śpieszy się, aby nie doczekać takiego momentu lub wyprzedzić bieg niekorzystnych wydarzeń, a po drugie stosuje za pośrednictwem usłużnych mediów propagandę, która ma nie dopuścić w ogóle do takiego poczucia, że coś się źle dzieje.
Lukrowanie rzeczywistości, chwalenie się rzekomymi dokonaniami przybiera postać niekiedy wręcz karykaturalną, kiedy na pasku TVP – podobno – ukazał się napis, że świat zazdrości Polakom tak sprawnego rządu. To ociera się o groteskę, a zważywszy na okoliczności można powiedzieć, że wręcz o tragifarsę, ale wiele wskazuje na to, że jest to propaganda jednak przyjmowana przez większość społeczeństwa bez większych zastrzeżeń.
Ta część społeczeństwa ocenia działania rządu w ramach walki z koronawirusem jako właściwe i skuteczne.
A po drugiej stronie mamy szpitale, które nie mają podstawowego sprzętu i środków ochrony i apelują, aby przynieść nawet jedną maseczkę czy rękawiczki, jeżeli ktoś ma, bo ich sytuacja jest tragiczna.
Ale trzeba wziąć pod uwagę kontekst międzynarodowy. Doniesienia praktycznie ze wszystkich krajów są dramatyczne, a w wielu – jak Włochy, Hiszpania czy nawet Francja, więc bogatszych i wydawałoby się lepiej zorganizowanych niż nasz – przebieg zmagań z koronawirusem jest dramatyczny, zaś liczba ofiar o wiele większa. Część Polaków postrzega więc sytuację w kraju jako relatywnie nie najgorszą, zwłaszcza gdy z jednej strony są karmieni doniesieniami o dramatyzmie tej sytuacji za granicą, a z drugiej jawną i otwartą propagandą w mediach publicznych, gdzie przedstawia się działania innych rządów i władz publicznych jako bezskuteczne i chybione.
Jak to możliwe, że ten obraz się skleja? Z jednej strony minister zdrowia mówi, że trzeba zaostrzyć środki, bo sytuacja jest bardzo poważana, a premier obok dodaje, że nie ma powodów, aby przełożyć wybory.
Mechanizmy propagandy stosowane od 5 lat doprowadziły do wytworzenia się takich systemów skojarzeń i takich
kompleksów interpretacyjnych w głowach wielu Polaków,
że właściwie nie ma w nich ani elementarnych praw logiki, opartej na zasadzie sprzeczności, ani żadnych konsekwentnych reguł wnioskowania. Po prostu wszystko może się skleić ze wszystkim, niezależnie od tego, że może być sprzeczne zewnętrznie czy prowadzące do absurdalnych wniosków. Reforma czy bardziej destrukcja systemu sprawiedliwości, która zresztą wobec koronawirusa zeszła na plan dalszy, doprowadziła do wydłużenia i przewlekłości procesów sądowych, a podstawowym argumentem stosowanym w propagandzie skierowanej do obywateli było przekonywanie ich, że doprowadzi do skrócenia procesów i poprawy efektywności pracy sądów. Tzw. reforma systemu oświaty w istocie doprowadziła do chaosu i efektów destrukcyjnych dla systemu, ale strajk nauczycieli czy sprzeciw wobec poczynań władzy w tym obszarze nie wywołały społecznej reakcji czy nawet większego zrozumienia.
Premier Morawiecki też opowiadał niestworzone historie o powrocie wielkiego przemysłu stoczniowego, o milionie aut elektrycznych itd. I to wszystko mogłoby się wydawać postronnemu obserwatorowi kompromitacją. Tymczasem okazuje się, że to nie przeszkadza obywatelom w postrzeganiu tej władzy jako wiarygodnej w tym, co mówi, i skutecznej w tym, co robi.
A pan pójdzie na wybory 10 maja?
Uważam, że te wybory powinny zostać przez opozycję zbojkotowane, bo w takich warunkach legitymizacja uzyskana przez potencjalnie zwycięskiego Andrzeja Dudę będzie znacznie osłabiona. I tak frekwencja będzie niższa, a należy się spodziewać, że wyborcy Dudy będą bardziej zdeterminowani, aby wziąć w głosowaniu udział. Natomiast bojkot tych wyborów i radykalne obniżenie frekwencji może mocno osłabić legitymizację władzy. Optuję więc za bojkotem, a jeżeli to się nie uda, to bardzo bym się zastanowił, czy iść, zważywszy na to, że osoby powyżej 60 roku życia są w grupie szczególnego ryzyka. Mocno bym się zastanowił, czy narażać siebie i przede wszystkim swoich bliskich.
Dr Jacek Kucharczyk powiedział nam w rozmowie, że parcie do przeprowadzenia wyborów to epidemiologiczny zamach stanu. Zgadza się pan z tym?
W obliczu zagrożenia pandemią mamy do czynienia z paralelnym do niego ogromnym zagrożeniem autorytarnym. To się przejawia na różne sposoby. Po pierwsze, podziwu dla Chin i Chińczyków za sprawność, z jaką poradzili sobie z koronawirusem, co jest łączone bezpośrednio z autorytarnym systemem tam panującym. Wniosek – liberalna demokracja nie radzi sobie tak dobrze w warunkach silnego zagrożenia. Po drugie, te
warunki silnego zagrożenia pandemią w poszczególnych krajach prowadzą do przyjmowania ustawodawstwa nadzwyczajnego, dającego władzom szczególne uprawnienia, charakterystyczne dla sytuacji nadzwyczajnej. Pytanie, czy nie zostanie to wykorzystane w niektórych krajach do utrwalenia tego rodzaju nadzwyczajnych, quasi-autorytarnych czy wprost autorytarnych metod zarządzania także w czasach, które nastąpią po ustąpieniu pandemii.
Po trzecie, to podsycanie antyliberalnych emocji i nastrojów, zarówno ze strony skrajnej lewicy, jak i skrajnej prawicy wewnątrz każdego kraju. Zarówno jedni, jak i drudzy powtarzają, że trzeba silniejszego państwa.
Silne państwo w różnych głowach oznacza różne rzeczy, ale w niektórych oznacza państwo autorytarne, restrykcyjne, nieliczące się z prawami człowieka, prawami obywatelskimi. Liczne są przesłanki do obaw, że wraz z koronawirusem zawitało do nas niebezpieczeństwo autorytaryzmu jako systemu, który rzekomo lepiej sobie z takimi niebezpieczeństwami radzi. Raz wprowadzone pod tym pretekstem zmiany mogą pozostać niestety z nami dłużej, a może nawet na stałe.
Jacy będziemy, gdy epidemia minie, i czy minie w ogóle?
To, czy minie, jest pytaniem do epidemiologów. Historycznie rzecz ujmując wszelkie epidemie się w końcu kończyły, ale i z regularnością mniejszą lub większą wracały – zwłaszcza gdy mówimy o erze przedszczepionkowej.
Przypuśćmy, że zostaną opracowane skuteczne metody przeciwdziałania nawrotowi tej epidemii. Niektórzy głoszą tezę, że zmiany społeczne, polityczne, kulturowe, jakie zostaną wywołane tą nadzwyczajną sytuacją sprawią, że będziemy żyć już po ustąpieniu pandemii w zupełnie innym świecie.
Niektórzy przyjmują to ze strachem i rozpaczą, ale inni z nadzieją. Jest całkiem liczna grupa przedstawicieli zarówno skrajnej lewicy, jak i prawicy, którzy robią sobie nadzieję, że pandemia zmieni dotychczasowe relacje, stosunki, struktury władzy, systemy społeczno-polityczne itd. W obu przypadkach są to nadzieje na wymiecenie liberalizmu. Liberalna demokracja zostanie wyeliminowana jako skompromitowana w walce z koronawirusem, zastąpiona przez inne mechanizmy władzy, które w okresie pandemii się lepiej sprawdzą. Z jednej strony prawica ma nadzieję, że umocni się państwo narodowe, wraz z oczekiwaniem czy nadzieją, że Unia Europejska, jako ich zdaniem bezradna i bezwładna, zostanie wyraźnie osłabiona. Silna władza skonsolidowana z narodem pokieruje skutecznie walką przeciwko wszelkim zagrożeniom.
Z drugiej strony jest lewica, która snuje dywagacje o tym, że skończył się liberalny konsensus, rola państwa musi wzrosnąć, przestaniemy ufać wolnorynkowym mechanizmom, bo one w obliczy pandemii są nieskuteczne, a wrócą regulacje państwowe.
Złudzenie lewicy polega dodatkowo na rachubach, że to będzie silne państwo socjalne, tymczasem wszystko wskazuje na to, że to będzie silne państwo narodowo-katolickie, przynajmniej w polskich warunkach.
Nieuchronnie w warunkach separacji i izolacji, dystansu społecznego, na który zostaliśmy dziś skazani, pojawi się tęsknota za większą dozą wspólnotowości. Po prostu zatęsknimy za innymi ludźmi, za kontaktami z nimi, bo niedługo zacznie nam po prostu doskwierać ich brak.
Dążenie do większej wspólnotowości jest więc nieuchronne, ale czy to ma oznaczać wspólnotę narodowo-katolicką pod autorytarnymi rządami silnego państwa, czy to ma oznaczać przymusową wspólnotowość narzuconą odgórnymi zarządzeniami i nadzwyczajnymi środkami – mam nadzieję, że nie, ale widzę takie niebezpieczeństwo.
Orbán już zagwarantował sobie praktycznie bezterminowy stan nadzwyczajny. Zachwyt w niektórych kręgach nad skutecznością Chińczyków czy innych autorytarnych reżimów w radzeniu sobie z wirusem nie wróży dobrze.
Zdjęcie główne: Janusz A. Majcherek, Fot. Adam Walanus