W cieniu koronawirusa Kaczyński buduje wenezuelską parodię putinowskiej „suwerennej demokracji” – pisze Cezary Michalski

Jarosław Kaczyński przez ponad cztery lata swoich niepodzielnych rządów nie przygotował Polski na ten kryzys. Na żaden kryzys jej nie przygotował, bo przez cały ten czas zajmował się wyłącznie umacnianiem swojej osobistej władzy i władzy swojej partii. Bez żadnego myślenia o przyszłości polskiego państwa i polskiej wspólnoty. Przeznaczając wszystkie rezerwy i zasoby budowanego przez 30 lat państwa na polityczną korupcję w interesie PiS. Niszcząc zbudowane przez 30 lat instytucje, prawa i normy stabilizujące polską demokrację. Prowadząc politykę całkowicie doraźną, a nie nastawioną na przyszłość.

Epidemia koronawirusa obnażyła wszystkie wady modelu rządzenia, który od czterech lat realizuje Jarosław Kaczyński.

Dzięki samej tylko manipulacji regułą wydatkową (utrudniającą nadmierne zadłużanie państwa) kolejne rządy PiS roztrwoniły od 2015 roku 70 miliardów złotych. Te pieniądze pozwoliłyby dzisiaj wspomóc polskich pracowników i przedsiębiorców realnymi pieniędzmi, a nie pustą złotówką, którą już zaczął produkować Narodowy Bank Polski (rozpoczynając od masowego wykupu obligacji rządowych ze „zrepolonizowanych banków” mających teraz sfinansować kolejne miliardy nowego długu polskiego państwa, który to dług – jak kiedyś my dług Gierkowski – będą spłacały nasze dzieci przez pół swego życia).

Nawet odczuwane już dziś spowolnienie w polskiej gospodarce zaczęło się jeszcze przed wybuchem epidemii koronawirusa.

Reklama

PiS-owskie państwo, w konsekwencji nieodpowiedzialnej budżetowej polityki, wchodziło w to spowolnienie bez finansowych rezerw, na samej tylko kreatywnej księgowości Mateusza Morawieckiego.

Rzekomy „zrównoważony budżet” premiera na rok 2020 miał w rzeczywistości ukryty deficyt (potrzebny do sfinansowania kolejnych „darów” mających zagwarantować drugą kadencję Andrzejowi Dudzie) sięgający ponad 2 proc. PKB. Częściowo pokrywany z jednorazowych dochodów budżetu, takich jak likwidacja OFE (odroczona teraz z powodu epidemii), kryzysowa sprzedaż praw do emisji CO2 (rząd Morawieckiego przeznaczył te pieniądze na łatanie budżetowej dziury, podczas gdy miały sfinansować „zieloną modernizację” polskiej energetyki i całej gospodarki), a wreszcie z jawnego okradania samorządów, które nie otrzymały od państwa wszystkich środków potrzebnych na realizację przekazanych im przez to państwo zadań (edukacyjnych, inwestycyjnych, także w obszarze ochrony zdrowia).

Przez cztery lata swoich rządów Kaczyński, zamiast wzmacniać Unię Europejską jako instytucję zapewniającą Polsce w momentach kryzysów większe bezpieczeństwo ekonomiczne i geopolityczne, przyłączył się do tych wszystkich, którzy ją niszczyli – do Putina, AfD, Die Linke, Salviniego, Voxu, w końcu do Trumpa.

Także dzisiaj w walce toczonej przez państwa i instytucje Unii Europejskiej z koronawirusem Kaczyński widzi wyłącznie kolejną okazję – osłabiającą kontrolne i normatywne oddziaływanie Unii, rozwiązującą mu ręce w trakcie budowania zamordyzmu w Polsce.

Przez cztery lata swoich rządów Kaczyński, zamiast budować i wzmacniać narodową wspólnotę, także po to, aby mogła skuteczniej zmierzyć się z ewentualnymi kryzysami i zagrożeniami, świadomie, celowo, cynicznie dzielił ją coraz bardziej radykalnym konfliktem i upaństwowionym hejtem na „swoich” i „obcych”, „lepszy i gorszy sort”. Zamiast wzmacniać instytucje państwa skupiał się na ich przejmowaniu, a te, których nie potrafił przejąć (jak samorządy, sądy czy część edukacji) osłabiał, dezorganizował i niszczył.

Zamiast przekierować rezerwy finansowe państwa na wzmocnienie służby zdrowia i podniesieni pensji lekarzom oraz pielęgniarkom, na zatrzymanie ich w Polsce (mamy największą w regionie emigrację lekarzy i pielęgniarek, a także jeden z najgorszych w Europie wskaźników liczby lekarzy i pielęgniarek na 1000 mieszkańców), jeszcze na parę tygodni przed epidemią Kaczyński zdecydował o przeznaczeniu setek milionów złotych na podwyżkę pensji dla górników zatrudnionych w będącej totalnym bankrutem Polskiej Grupy Górniczej.

Jego priorytetem do ostatniej chwili przed wybuchem kryzysu nie było wzmocnienie polskiej edukacji czy służby zdrowia, bo nauczycieli i lekarzy uznał za „łże-elity” nie wierząc, że te grupy społeczne kiedykolwiek poprą PiS.

Tuż przed wybuchem epidemii Kaczyński (a w ślad za nim Morawiecki i Duda) zdecydował o przeznaczeniu dwóch miliardów złotych na dalszą produkcję hejtu w TVP SA, zamiast na wzmocnienie służby zdrowia (czy TVP przekaże teraz choćby część tych środków na walkę z koronawirusem?).

Ponieważ Kaczyński i Morawiecki przez cztery lata roztrwonili wszystkie rezerwy finansowe polskiego państwa, po wybuchu epidemii kazali NBP (Adam Glapiński chętnie to polecenie wypełnił) drukować pusty pieniądz miliardami i rozdawać ten pusty pieniądz ludziom tysiącami, pozwalając dystrybuującym te pieniądze ludziom PiS pobierać „rentę władzy” idącą w miliony (miliony, nawet wypłacane w coraz bardziej pustej walucie, dają możliwość realnego uwłaszczenia).

Dodruk dolara przez Trumpa i FED różni się od dodruku złotówki przez Kaczyńskiego i Glapińskiego, ponieważ złotówka w przeciwieństwie do dolara nie jest walutą rezerwową świata, nie stoi za nią autorytet supermocarstwa i siła największej gospodarki świata. Złotówka jest jedną z najsłabszych peryferyjnych walut spekulacyjnych.

Już pierwsze wykupy obligacji skarbu państwa przez NBP doprowadziły do spadku wartości złotówki o 10 procent. Następne dodruki uczynią złotówkę papierem toaletowym (co może mieć sens w warunkach niedoborów tego strategicznego materiału).

Epidemia jako cyniczna okazja

Teraz jednak Kaczyński postanowił odebrać swoją polityczną nagrodę, wykorzystać kryzys. Mając koronawirusa za sojusznika przyspieszył budowę czegoś, co on sam uważa za kopię putinowskiej „suwerennej demokracji”, a co w rzeczywistości jest zaledwie wenezuelską parodią putinizmu. Kolejne kroki na drodze zbliżającej standardy PiS-owskiego państwa do Rosji i Wenezueli to wyprodukowanie przez PiS (za pomocą poparcia podpisów zbieranych przez struktury Prawa i Sprawiedliwości) fikcyjnego kandydata do prezydentury Marka Jakubiaka. Po to, by sparaliżować ewentualne wycofanie się wszystkich kandydatów opozycji z wyborów prezydenckich 10 maja, które mogłoby uniemożliwić te przeprowadzane wedle absolutnie niedemokratycznych standardów wybory.

A także zmiana kodeksu wyborczego na niewiele ponad miesiąc przed wyborami (w Polsce wciąż obowiązuje orzeczenie Trybunału Konstytucyjnego przestrzegające przed dokonywaniem takich zmian krócej, niż na pół roku przed wyborami), wprowadzenie głosowania korespondencyjnego dla osób poddanych kwarantannie i starszych mające być alibi do przeprowadzenia przez PiS wyborów prezydenckich w apogeum epidemii koronawirusa. W sytuacji, gdy tylko Andrzej Duda może prowadzić kampanię w terenie, z udziałem państwowych mediów, podczas gdy działania innych kandydatów są sparaliżowane.

Ponieważ przepisy mające przeciwdziałać epidemii uniemożliwiają manifestacje przeciwko tym zmianom, Kaczyński czuje się zupełnie bezkarny.

Co nam zostało z polityki

Co można w tej sytuacji zrobić? Nie jestem jednym z wszystkowiedzących komentatorów, celebrytów, gwiazd Facebooka i Twittera, którzy (i które) każdego ranka po zjedzeniu grzanki i jajeczka mówią światu, jak jest i co stało się „trendy”. A potem rozliczają politycznych liderów opozycji z tego, czy z właściwą wrażliwością reagują na ich widzimisię i fochy. Uważam, że tak jak chory powinien iść do lekarza, zamiast leczyć się w Internecie, tak jak człowiek domagający się sprawiedliwości powinien iść do sędziego, zamiast skrzykiwać tłumek przyjaciół i krewnych do linczu, tak jak

dziecko powinno uczyć się w szkole dorobku nauki, a nie poznawać na swoim smartfonie teorie spiskowe z ostatniego poranka wyprodukowane dla niego przez kremlowskie trolle albo przez zwyczajnych idiotów,

tak samo ja w obszarze polityki kieruję się do ekspertów, za których uważam politycznych liderów najbliższej mi ideowo partii, koalicji, ugrupowania.

Wybierani przeze mnie politycy mogą popełniać błędy tak, jak popełniają je czasem lekarze, sędziowie i naukowcy, ale wolę ekspertów (także w dziedzinie polityki) od idiotów i cynicznych manipulatorów, którzy dziś ramię w ramię niszczą Oświecenie i Chrześcijaństwo – to ostatnie będące religią racjonalną (patrz encyklika Jana Pawła II  „Wiara i rozum”) i uniwersalną („nie ma Żyda ani Greka, nie ma niewolnika ani wolnego, nie ma mężczyzny ani kobiety; wszyscy bowiem jedno jesteście w Chrystusie Jezusie”, patrz Święty Paweł, List do Galatów) – przerabiając je w plemienne, magiczne i autorytarne kulty Rydzyka, Jędraszewskiego, Bashobory i Kaczyńskiego.

Zdając się zatem na autorytet ekspertów z politycznej, partyjnej opozycji – jeśli zarządzą bojkot wyborów 10 maja, zbojkotuję, jeśli zaproponują udział w głosowaniu na wspólnego kandydata lub  opozycji – pójdę na niego lub na nią zagłosować, jeśli nie uda się ani bojkot, ani uzgodnienie wspólnego kandydata – zagłosuję na kandydatkę PO i KO (bo to jest najbliższa mi partia i koalicja).

Mogę tylko ze smutkiem zauważyć, że rozbicie wyborczego sojuszu całej antypisowskiej opozycji najpierw przez Biedronia w wyborach europejskich, a po wyborach europejskich przez słabość Kosiniaka-Kamysza (który dał się zaszantażować Pawlakowi i Sawickiemu działającym już wówczas pod kontrolą Kaczyńskiego), przez co później doszło do rozbicia koalicji PO i SLD (tu przyczyny były już nieco bardziej złożone, a wina bardziej podzielona) – wszystko to ma dziś swoje złe konsekwencje.

PSL i Lewica skupiają się nie na walce z PiS-em, ale na atakowaniu PO i KO. Mając zapewne nadzieję, że nieco skorzystają na rozebraniu elektoratu centrum, a w PiS-wskiej Polsce zmieszczą się jako nowe „stronnictwa sojusznicze”.

O ile Czarzasty i Kosiniak-Kamysz robią to przynajmniej cynicznie, będąc w każdej chwili gotowymi do dealu z PO, to Zandberg jak zwykle atakuje Platformę i Małgorzatę Kidawę-Błońską z autentyczną zajadłością. On naprawdę woli populizm, nawet populizm prawicy uważa za mniejszego wroga, niż „liberałów”. A skoro on tak uważa, to także jego wyznawcy w mainstreamowych mediach robią szum, żeby go w tej polityce wspierać lub choćby dezorientować centrowych wyborców.

Tak więc niezbyt wesoło to widzę, ale w cieniu koronawirusa czy nie w cieniu koronawirusa, wspierając mniej lub bardziej charyzmatycznych liderów opozycji i jej kandydatów, trzeba iść na ten bój. Choćby dlatego, że

Kaczyński, który sądzi, że buduje putinowską Polskę, buduje Polskę wenezuelską.

Opartą na rozdawnictwie coraz bardziej pustego pieniądza i na budowaniu elity władzy wyposażonej w coraz brutalniejsze narzędzia kontroli, deprawowania, rozbijania społecznej solidarności i łamania oporu. Maduro w Wenezueli wciąż dysponuje swoją odmianą PiS-owskiego „twardego elektoratu”, która wyposażona w pałki i karabiny utrzymuje go przy władzy w totalnie zbankrutowanym i zniszczonym kraju. Jak zatem widać, z takiej wenezuelskiej Polski, kiedy już powstanie, trudno się będzie wydostać nam i naszym dzieciom. Dlatego dziś musimy zrobić naprawdę wszystko (we współpracy z naszymi „ekspertami”, czyli politykami i liderami parlamentarnej opozycji), aby uniemożliwiać lub choćby utrudniać budowanie przez Kaczyńskiego już nie Budapesztu, ale Caracas w Warszawie.

I tylko cholernie mi szkoda, że moje pokolenie (urodzone w latach 60., obdarzone nadzieją „karnawału” pierwszej „Solidarności”, stwardniałe w stanie wojennym, znów obdarzone nadzieją w latach 90., a także w roku 2004, kiedy wchodziliśmy do Unii) wraca w ten sposób do smutnej rzeczywistości późnego PRL-u.

Ale widać nie było nam pisane konsumowanie w tym życiu fukuyamowskiego raju stabilnej liberalnej demokracji. Przyszliśmy na świat w zrujnowanym kraju, przeznaczeni do walki. I walcząc będziemy z tego świata odchodzić.

Cezary Michalski
Autor jest publicystą tygodnika „Newsweek”


Zdjęcie główne: Ryszard Terlecki, Jarosław Kaczyński, Jarosław Gowin, Fot. Flickr/Kancelaria Sejmu/Łukasz Błasikiewicz, licencja Creative Commons

Reklama