Najważniejsze klubowe rozgrywki są już na półmetku fazy grupowej. Niektórzy są zdania, że prawdziwa gra rozpocznie się od 1/8 finału, ale i mecze grupowe potrafią dostarczyć wiele emocji i niespodzianek. To czas, gdy mniejsze kluby mogą napisać swoje piękne historie i skomplikować życie faworytom. Oto kilka obserwacji po trzech kolejkach tegorocznej edycji Ligi Mistrzów.

Męczarnie Królewskich

Czy Real Madryt wciąż straszy choćby nazwą? Królewscy zajmują w grupie A miejsce premiowane awansem, są też wiceliderem w La Liga, ale nie można dać zwieść się tabelkom. Coś jest nie tak – letnia próba rewolucji w składzie Realu nie przynosi póki co rezultatu, druga kadencja Zinedine’a Zidane’a nie zapowiada się tak świetliście, jak poprzednia. O Realu mówiło się, że to drużyna sytych kotów, spełnionych zawodników. Zidane, trener również spełniony, znany jest zaś z przywiązania do nazwisk. Z drugiej strony znów okazuje się, że prawdziwa piłka to nie gra w FIFA – Eden Hazard nie przypomina błyskotliwego dryblera z Premier League, Luka Jović potrzebuje chyba znanej w Ekstraklasie „aklimatyzacji”, nawet Thibaut Courtois nie jest tym samym błyskotliwym bramkarzem. Real się męczy – 2:2 z Club Brugge, 1:0 z Galatasaray, wysoka porażka, aż 0:3, z PSG – i awans z grupy wymęczy, ale co z tym projektem na wiosnę? Nie zdziwi, jeżeli wkrótce znów powrócą plotki o transferze Roberta Lewandowskiego.

Niezniszczalny Lewandowski

Wieści o kolejnych bramkach Roberta Lewandowskiego przestają robić już wrażenie. To jednak niesprawiedliwa reakcja – Polak wykręca niesamowite liczby, w tym roku jest popisuje się rewelacyjną skutecznością – zdobył dla Bayernu 36 bramek, tylko w tym sezonie w 13 meczach aż 18 razy wpisał się na listę strzelców. W tym momencie to on jest polisą ubezpieczeniową trenera Bawarczyków, Niko Kovaca. Bayern często nie zachwyca, a gole Lewandowskiego ratują wynik. Tak samo było we wtorek w Pireusie – kapitan reprezentacji Polski zdobył dwie bramki i zapewnił swojemu zespołowi wymęczone zwycięstwo nad Olympiakosem. Dzięki temu Bayern może spokojnie przystępować do rewanżów, a kibice liczą, że będą świadkami tak spektakularnych spotkań, jak przeciwko Tottenhamowi na Wembley (Koguty przegrały 2:7). Sam Lewandowski może wyprzedzić Karima Benzemę na liście najskuteczniejszych graczy Ligi Mistrzów. Polak ma już 58 goli, do Francuza brakuje mu zaledwie dwóch trafień. Być może rewelacyjna jesień pomoże też w osiągnięciu innego celu: podium w plebiscycie Złotej Piłki.

Co ciekawe, Robert Lewandowski, choć ma wielkie szanse, by zostać królem strzelców tej edycji Ligi Mistrzów, wcale nie przewodzi w tym momencie w klasyfikacji. Wyprzedza go pewien młodzian, który dopiero teraz przedstawił się szerszej publiczności.

Wyskok Halanda

Erling Braut Haland – to nazwisko znane jest już wszystkim kibicom piłkarskim w Europie. 19-letni Norweg z Red Bull Salzburg zaskoczył już w swoim debiucie w Champions League, gdy ustrzelił hat-tricka przeciwko KRC Genk (6:2). Potem wpisał się na listę strzelców w meczu z Liverpoolem (3:4) i dwa razy z Napoli (2:3). W historii rozgrywek nie było skuteczniejszego debiutanta, a osiągnięcie imponuje tym bardziej, że grał przeciwko wymagającym rywalom.

Reklama

Emocje Salzburga

Red Bull Salzburg doskonale bawi się w tej edycji Ligi Mistrzów. Mecze z udziałem Austriaków obfitują w bramki i emocje. Zaczęło się od rozbicia belgijskiego Genk aż 6:2. Następnie zafundowali kibicom thriller na Anfield – wyrównali straty przy stanie 0:3, ostatecznie przegrali 3:4. W środę, w meczu z Napoli, dwa razy odrabiali straty, by przegrać 2:3.

Niepowodzenia Salzburga w eliminacjach do Ligi Mistrzów stały się niemal legendarne. Zespół, wspomagany milionami euro przez koncern spod znaku czerwonego byka, odpadał aż 11 razy, m.in. z Hapoelem Tel Awiw i Dudelange. Do 12 razy sztuka? Niekoniecznie – po prostu w tym roku mistrz Austrii kwalifikował się do rozgrywek automatycznie. Salzburg wykorzystuje szansę – w Lidze Mistrzów bawi się doskonale, podobnie jak pewien kopciuszek.

Wyrzut sumienia

Prezesi klubów z Ekstraklasy z zazdrością patrzą w stronę Pragi. Oczywiście, za tamtejszą Slavią stoi chiński kapitał, lecz nie taki, który szasta bezmyślnie milionami euro. Zespół oparty jest o Czechów i bez kompleksów gra przeciwko Barcelonie. W środowym meczu Slavia przegrała 1:2, ale oddała aż 23 strzały, o 10 więcej niż rywale! Mistrz Czech trafił do grupy śmierci z Barceloną, Borussią i Interem i wciąga z tej przygody maksimum. Cóż, trzeba korzystać z szansy, póki jest możliwość – wrota Ligi Mistrzów są przecież regularnie coraz szczelniej zamykane przed maluczkimi. Tylko żal, że zamiast do Polski, największe kluby przylatują do Pragi czy Belgradu. Slavia i Crvena Zvezda to największe nasze wyrzuty sumienia.


Zdjęcie główne: Przed meczem Ligi Mistrzów, Fot: El Ronzo, licencja Creative Commons

Reklama