Putin ma przekonanie, że jest niczym na rowerze, czyli albo musi jechać naprzód, albo spadnie, przewróci się. To stara rosyjska ideologia imperialna, według której imperium albo może się rozszerzać, albo popadnie w zanik. Ukraina jednak nie dała się zdestabilizować wewnętrznie i wariant krymski, ługański czy doniecki okazał się niemożliwy do zrealizowania – mówi nam Janusz Onyszkiewicz, były szef MON. I dodaje: – Na razie jedyne, na co można liczyć, to na rzeczywiste uruchomienie rozmaitych korytarzy humanitarnych i ułatwienia dla ludności cywilnej, by wydostała się z miejsc, gdzie toczą się najsilniejsze walki. Podejrzewam, że strona rosyjska ciągle liczy, że nastąpi przełom wojskowy na ich korzyść i że Ukraina będzie zmuszona poprzez korzystny rozwój wydarzeń dla strony rosyjskiej do wyjścia z jakąś propozycją
Na jakim etapie konfliktu jesteśmy? Pan kilka dni temu napisał, że przewiduje jeden z 3 scenariuszy – Węgry 56, Vichy 1940 i Finlandia 1939. Czy dziś możemy przewidzieć, który jest najbardziej prawdopodobny?
JANUSZ ONYSZKIEWICZ: Myślę, że w tej chwili możemy powiedzieć, że jesteśmy bliżsi scenariuszowi fińskiemu. Proszę pamiętać, że to są wszystko warianty pesymistyczne, a jest też scenariusz optymistyczny, który zakłada powrót do sytuacji sprzed agresji, ale niestety ten wariant jest nierealny.
Sądzę, że możemy dziś zastanawiać się nad wariantem fińskim, ponieważ wyraźnie widać, że ofensywa rosyjska ugrzęzła, a przekonanie prezydenta Putina, że ta cała operacja będzie szybka i nie pociągnie za sobą specjalnych kosztów, rozwiało się.
Już w retoryce rosyjskiej nie mówi się o denazyfikacji Ukrainy i wyzwoleniu jej spod jarzma faszystów i bandytów, mówi się o ewentualnym porozumieniu, którego elementami byłoby uznanie przez Ukrainę aneksji Krymu, a także całkowitej niepodległości republik donieckiej i ługańskiej, choć nie jest powiedziane, jak miałyby wyglądać granice republiki, oraz wyrzeczenie się dążeń do członkostwa w NATO i UE.
Doszło do spotkania ministrów spraw zagranicznych obu państw, Ławrowa i Kułeby. Ławrow stwierdził, że nie ma szans na jakiekolwiek porozumienie, dopóki Ukraina się nie podda. To teatr dyplomacji czy realna groźba?
Wydaje się, że strona ukraińska dobrze oceniła pozycję ministra Ławrowa, że wszystko wskazuje na to, że nie przyjechał po to, aby negocjować, tylko wysłuchać strony ukraińskiej w nadziei, że ta przedstawi Rosji jakieś kompromisowe propozycje. Natomiast mimo że w dalszym ciągu minister Ławrow twierdzi, że nie ma żadnej wojny, to
w kontrolowanych przez reżim środkach przekazu już nie mówi się o operacji interwencyjnej, a o operacji wojennej.
Mamy coraz więcej dyplomacji i spotkań, czy to oznacza, że idziemy w kierunku jakiegoś przełomu w tym kryzysie?
Myślę, że jeszcze nie, na razie jedyne, na co można liczyć, to na rzeczywiste uruchomienie rozmaitych korytarzy humanitarnych i ułatwienia dla ludności cywilnej, by wydostała się z miejsc, gdzie toczą się najsilniejsze walki. Podejrzewam, że strona rosyjska ciągle liczy, że nastąpi przełom wojskowy na ich korzyść i że Ukraina będzie zmuszona poprzez korzystny rozwój wydarzeń dla strony rosyjskiej do wyjścia z jakąś propozycją. Na razie tego przełomu nie widać, jednocześnie wygląda na to, że strona rosyjska zaniechała desantów na większą skalę w rejonie Odessy. Okręty wojskowe wróciły do Sewastopola, zatem jeżeli to przesilenie wojskowe miałoby gdzieś nastąpić, to raczej w okolicy Kijowa.
Po co Rosji ten konflikt, bo wszystko wskazuje na to, że to początek końca silnej Rosji, jak i samego Putina?
Putin ma przekonanie, że jest niczym na rowerze, czyli albo musi jechać naprzód, albo spadnie, przewróci się. To stara rosyjska ideologia imperialna, według której imperium albo może się rozszerzać, albo popadnie w zanik. To wygląda na realizację tego planu przez Putina. Ukraina jednak nie dała się zdestabilizować wewnętrznie i wariat krymski, ługański czy doniecki okazał się niemożliwy do zrealizowania.
Po trosze Putin też liczył, w czym umacnia go propaganda rosyjska, że Europa jest w stanie rozchwiania politycznego, w USA świeżo wybrany prezydent jest człowiekiem słabym,
poza tym ma stosunkowo słabe poparcie polityczne ze względu na ogromne rozłamy w Stanach Zjednoczonych, zatem to idealny czas, żeby rozwiązać kluczową dla Rosji sprawę – zwasalizować Ukrainę. Podobnego przekonania był niegdyś Chruszczow co do prezydenta Kennedy’ego, którego uważał za słabego, dodatkowo osłabionego porażką w próbie obalenia Fidela Castro w Zatoce Świń.
Biały Dom ostrzega, że Rosja może użyć w najbliższych dniach broni biologicznej i chemicznej. To realny scenariusz?
Niestety Putin jest zdolny do wszystkiego. Gdyby rozumować racjonalnie, to tego rodzaju scenariusz byłby wykluczony, ale racjonalność to nie jest podejście odpowiednie wobec Putina.
Pojawiło się trzech poważnych graczy na arenie międzynarodowej, którzy aspirują do odegrania roli negocjatorów pokoju – to Chiny, Izrael i Turcja. Czy któryś z nich ma na to szanse?
Nie widać na razie, aby Chiny próbowały odegrać rolę mediatora, raczej stoją z boku. Formalnie sympatyzują z Rosją, ale jak widać, ta sympatia jest mocno ograniczona. W końcu Chiny nie głosowały za odrzuceniem rezolucji potępiającej agresję rosyjską, a wstrzymały się od głosu. Teraz słyszymy, że nie dostarczą Rosji części do samolotów.
Większą rolę odgrywa Izrael, a przede wszystkim Turcja, bo tam odbywają się te rozmowy.
Turcja ma bliskie relacje z Rosją, ale jednak to nie są relacje oparte o wspólnotę interesów, bo jest wiele spraw, które ta dwa kraje różni.
Turcja jest bardzo zainteresowana, aby Rosja nie umacniała się nad Morzem Czarnym, ma własne zdanie w kwestii zajęcia Krymu ze względu na Tatarów krymskich, sprzedaje uzbrojenie Ukrainie, także Azerbejdżanowi, który jest w konflikcie z sojuszniczą dla Rosji Armenią, zatem Turcja to kraj, który może odegrać rolę jakiegoś pośrednika. Pytanie, czy dyplomacja turecka okaże się na tyle profesjonalna i wyrafinowana w działaniach, żeby poważną rolę tu odegrać. Na razie Turcja jest w grze i bardzo dobrze, to znacznie lepiej niż poprzednia mediacja ze strony Białorusi, która jest wasalem Rosji.
Na ile znacząca była wizyta wiceprezydent Kamali Harris w Polsce?
To kolejna demonstracja wsparcia poparcia dla Polski, wsparcia, które przecież przejawia się nie tylko w ponawianiu w sposób zdecydowany gwarancji bezpieczeństwa. USA udzielają też sporych środków na wsparcie, nie tylko zresztą polskich sił zbrojnych, ale także ze względu na ogromne koszty, jakie Polska ponosi przyjmując Ukraińców. Także koszty związane z efektem sankcji nałożonych na Rosję. To wsparcie jest dla nas bardzo istotne.
Mamy też dostać dwie baterie systemu patriot. To za mało, aby ochronić cały teren Polski. Na ile zatem to znaczące?
To jest oczywiście pewne wsparcie, ale na pewno nie rozwiązuje problemu naszej obrony powietrznej.
Trzeba wyrazić ogromne ubolewanie, że sprawa tworzenia naszej tarczy w tym zakresie ciągle wisi, lata płyną i nic się w tej sprawie nie dzieje.
Wynegocjowane jeszcze za poprzednich rządów kontrakty i zakup patriotów ciągle nie są realizowane, zatem dobrze, że będziemy mieli tego rodzaju wsparcie. Oczywiście te dwie baterie nie zagwarantują obrony całego obszaru powietrznego naszego kraju. Pamiętajmy, że to nie jest wydarzenie bez precedensu, bo rakiety patriot były w ramach działań NATO umieszczane zarówno w Izraelu, jak i w Turcji podczas działań wojskowych.
(INK)
Zdjęcie główne: Janusz Onyszkiewicz, Fot. Wikimedia Commons, licencja Creative Commons