Doceniany i nienawidzony. Oklaskiwany i wyszydzany. Skuteczny i fatalny. Kwintesencja polskiej Ekstraklasy w jednej osobie. Michał Kucharczyk, legionista z piłkarskich antypodów opuszcza po dziewięciu latach Legię Warszawa.

Zwykle, kiedy jakiś gracz po niemal dekadzie opuszcza swój klub, żegnany jest w sposób szczególny. Zwykle, kiedy jakiś gracz po niemal dekadzie opuszcza swój klub, z którym zdobył pięć mistrzostw i sześć pucharów krajowych, jest żegnany z honorami. Zwykle, kiedy jakiś gracz po niemal dekadzie opuszcza swój klub, kibicom pękają serca i niejeden dorosły mężczyzna potrafi uronić łzę. Zwykle.

Ale nie w przypadku Michała Kucharczyka. Żaden piłkarz Legii, może nawet żaden piłkarz Ekstraklasy, przez całe lata nie potrafił tak bardzo dzielić kibiców na swoich sympatyków i przeciwników. A przecież mowa o zawodniku, który w barwach Legii rozegrał 349 oficjalnych meczów, w których zdobył 71 bramek i zaliczył 58 asyst. Ba! Kucharczyk, pochodzący z Nowego Dworu Mazowieckiego, musiał być traktowany jak “chłopak stąd”. A takich się ceni najbardziej. “Kuchy” był więc “swój”, został jednym z najbardziej utytułowanych legionistów w historii klubu, dołożył do tego przyzwoite statystyki.

Mało? Z powodzeniem grał z Legią w europejskich pucharach, wprowadzał warszawian po niemal 20 latach do Ligi Mistrzów (kto pamięta bramkę na 1:1 z Dundalk? (WIDEO 1), strzelił nawet w tamtej edycji gola, na stadionie Borussi Dortmund (WIDEO 2), w jednym z najbardziej szalonych meczów w całej historii tych rozgrywek. Potrafił wziąć na siebie odpowiedzialność i nieraz ratował Legię z opresji (kto pamięta jego dwa gole w Gdańsku, gdy wszedł z ławki? (WIDEO 3). Przez te wszystkie lata dał fanom Legii mnóstwo radości i emocji. Kiedy jednak kibic z Łazienkowskiej ma powiedzieć o Kucharczyku “legenda”, wcale nie przychodzi mu to łatwo.

Bo z jednej strony dla trybun to był “Kuchy King”, a z drugiej – ten “fatalny” Kucharczyk (WIDEO 4). Żaden inny piłkarz (może tylko Sławomir Peszko, ale z innych względów) nie wzbudzał takich emocji. Kucharczyk potrafił huknąć niespodziewanie w okienko, by za moment zirytować kibiców, jak nikt inny, prostą stratą. Potrafił w pełnym biegu minąć dwóch obrońców, by zaraz potknąć się o własne nogi w prostej sytuacji. Potrafił wrzucić piłkę w pole karne “na nos”, by po chwili uderzyć tak, że piłce było bliżej na dach stadionu niż do bramki (WIDEO 5).

Reklama

Ile radości – tyle złości. Ile oklasków – tyle gwizdów i irytacji. Kiedy Kucharczyk z “Kinga” przeistaczał się w “Fatalnego”? Kiedy zaczynał myśleć na boisku. – Jest najlepszy, kiedy nie kombinuje. Kiedy zaczyna za dużo myśleć, traci swoje atuty – mówił o 28-latku jeden z jego trenerów, Jacek Magiera. A tyle mówi się, że w piłce najważniejsza jest głowa, myślenie.

Paradoks! Ale paradoks pasujący do całej polskiej ligi. Bo Kucharczyk był uosobieniem uroczej, ale też przaśnej Ekstraklasy. Ekstraklasy, którą się kocha, i której się nienawidzi. Ekstraklasy, na której powrót czeka się jak dziecko na pierwszą gwiazdkę, a za chwilę nie cierpi, jak sąsiada, który cały rok przeprowadza niekończący się remont. Dlatego przez ostatnie lata miała twarz chłopaka z Nowego Dworu.

Po dziewięciu latach kończy się przygoda Kucharczyka z Legią. Kończy się też pewna epoka przy Łazienkowskiej. Wielu kibiców odetchnęło dziś z ulgą, mówiąc, że wreszcie nie będzie musiało oglądać jego gry. “Legenda przez zasiedzenie” – to można wyczytać między wierszami, gdy przegląda się fora i “legijnego” Twittera. Jednak to nie Kucharczyk sam wstawiał się przez te wszystkie lata do składu, tylko kolejni trenerzy. To nie Kucharczyk sprowadzał na Łazienkowską słabych, często beznadziejnych skrzydłowych, z którymi wygrywał rywalizację. Dlatego bez względu na wszystkie jego pudła, kiksy i irytujące występy należy mu się w Warszawie szacunek. A patrząc na ostatnie ruchy, jakie mają ostatnie miejsce przy Łazienkowskiej, może się okazać, że ci wszyscy wyszydzający “Kuchego” szybko za nim zatęsknią.


Zdjęcie główne: Michał Kucharczyk podczas treningu. Fot: Dominik Kwaśnik

Reklama