Włączenie do strategii wyborczej kwestii koronawirusa może okazać się pułapką. Jeśli za 4-5 tygodni to zagrożenie zostanie opanowane, wtedy z czym zostaną politycy? Jeśli natomiast rozwinie się ono w niespotykaną w swoich konsekwencjach epidemię, to rząd zmuszony będzie przyznać się do niemożności ochrony obywateli, ale też i opozycja zmuszona będzie do wspierania działań rządu – mówi nad dr Robert Sobiech, dyrektor Instytutu Polityk Publicznych Collegium Civitas. – Tak jak cały rząd nie ma planu pójścia do przodu, jak jeszcze pokazywał nam 4 lata temu, tak i Andrzej Duda nie ma takiego planu. Hasło, że będziemy robić wszystko, żeby Polacy byli coraz bardziej bogaci, nie wystarcza – podkreśla
JUSTYNA KOĆ: Jeszcze w piątek premier Morawiecki i minister zdrowia zapewniali, że wszystko jest gotowe na wypadek zarażenia koronawirusem. Tymczasem w niedzielę późnym wieczorem do Sejmu trafił projekt specustawy dotyczącej koronawirusa. Co się nagle stało?
ROBERT SOBIECH: Sądzę, że mamy tu do czynienia z dwoma scenariuszami, które się wzajemnie nie wykluczają. Pierwszy to rutynowa reakcja rządu na nowe zagrożenie, podobna do reakcji rządów w innych państwach. Do tego nie jest potrzebne nagłe posiedzenie parlamentu. Nie słyszałem, żeby rządy innych państw w trybie nagłym uchwalały nowe regulacje prawne. Działają one zapewne w ramach przyjętych rozwiązań reagowania na podobne zagrożenia. Czy tylko w Polsce odkryto dziury w procedurach zarządzania kryzysowego? Znam jedynie omówienia projektu ustawy, z których wynika, że część nowych przepisów odnosi się wyłącznie do koronawirusa. Czy zatem w przypadku kolejnego wirusa potrzebne będą kolejne ustawy? Stąd też prawdopodobny jest drugi scenariusz.
Mamy zaledwie 10 tygodni do wyborów prezydenckich i silną pokusę wykorzystania rzeczywistego zagrożenia do zwiększenia społecznego poparcia. Posiedzenie Sejmu zwołano na żądanie prezydenta Dudy.
Czy tylko dlatego, że stratedzy prezydenta chcieli pokazać go jako przywódcą, który chroni Polaków przed poważnymi konsekwencjami wirusa? W takim scenariuszu nie wystarcza zwykła relacja rządu z podejmowanych działań. Okazuje się, że niezbędna jest nowa ustawa. Ale kto mieczem wojuje… Właśnie obejrzałem poniedziałkowe wydanie „Wiadomości” TVP. Rozpoczęła je obszerna relacja z Sejmu pokazująca, jak premier i ministrowie przeciwdziałają epidemii. O prezydencie jako inicjatorze tego nadzwyczajnego posiedzenia było tylko kilka zdań na koniec materiału.
Jak koronawirus może wpłynąć na kampanię wyborczą?
Na pewno ma znaczenie, bo to są sprawy, które wiążą się z odpowiedzialnością polityków. Między innymi po to wybieramy rząd, aby chronić nas przed takimi zagrożeniami. Ale koronawirus to problem globalny, zagrożenie, z którym nie potrafią poradzić sobie rządy znacznie silniejszych państw niż Polska. Stąd też
nie będzie wiarygodna ani strategia rządu twierdzącego, że uchroni Polaków przed zagrożeniami, ani strategia opozycji oparta na przypisywaniu odpowiedzialności za kryzys rządzącym.
Światowe doświadczenia pokazują, że w wypadkach kryzysu ludzie grupują się przy władzy. Czy tak to zagrożenie zadziała u nas?
Odwołuje się pani do pewnej prawidłowości, która od dawna jest opisywana w naukach społecznych. Mamy wiele przykładów potwierdzających, że rządzący wykorzystują (a nie niekiedy sami kreują) zagrożenia w celu umocnienia swojej władzy. Przekaz: „tylko my możemy ochronić obywateli” często prowadzi do zwiększenia społecznego poparcia. Z drugiej strony przykłady wielu kryzysów pokazują, że prowadzą one do wycofania poparcia dla rządzących. Przykładem jest tu światowy kryzys ekonomiczny z 2008 roku. To nie rządy wielu państw europejskich były odpowiedzialne, ale konsekwencje ponosili rządzący zmuszeni do prowadzenia polityki wyrzeczeń i oszczędności. Trudno więc powiedzieć, jak zareaguje większość Polaków. Wiadomo, że żaden kraj sam nie sprosta zagrożeniu.
W Europie wirus rozprzestrzenia się we Włoszech, Francji, jest już ponad 100 przypadków w Niemczech. Dlaczego Polska ma być wyjątkiem?
Opozycja podejrzewa, że rząd nie informuje w pełni o wirusie, z kolei władza zarzuca opozycji, że ta gra koronawirusem. Jak pan na to patrzy?
Wolałbym, aby w tej sprawie wypowiadali się eksperci od przeciwdziałania epidemii, a nie politycy, którzy są w środku kampanii wyborczej. Nie jest tak, że mamy taki supersilny i sprawny rząd, który poradzi sobie z wirusem lepiej, niż reszta świata, ani nie jest zapewne tak, jak chciałaby mówić opozycja, że jesteśmy zupełnie bezbronni. Włączenie do strategii wyborczej kwestii koronawirusa może okazać się pułapką. Jeśli za 4-5 tygodni to zagrożenie zostanie opanowane, wtedy z czym zostaną politycy? Jeśli natomiast rozwinie się ono w niespotykaną w swoich konsekwencjach epidemię, to rząd zmuszony będzie przyznać się do niemożności ochrony obywateli, ale też i opozycja zmuszona będzie do wspierania działań rządu.
Proszę zwrócić uwagę, że na konwencji Małgorzaty Kidawy-Błońskiej o koronawirusie nie było ani słowa. Nie dlatego, że stratedzy opozycji uważają, że dziś nie jest to ważny i nośny temat.
Jak ocenia pan konwencję Małgorzaty Kidawy-Błońskiej?
Na pewno zobaczyliśmy inną Małgorzatę Kidawę-Błońską, niż jeszcze parę miesięcy temu. To było spójne, dobrze przemyślane wystąpienie kandydatki, która pokazała, że może być energicznym, silnym politykiem, trafnie odczytującym ludzkie problemy, że może bardzo trafnie punktować rząd, a przede wszystkim prezydenta. Była to też dobra próba „odbrązowienia”, pokazania Małgorzaty Kidawy-Błońskiej nie w kontekście genów przodków predestynujących ją do bycia prezydentem, ale pokazania (opowieścią jej męża), że doświadczała ono takich samych problemów jak większość Polaków.
To była dobra konwencja, ale jej efekty nie zależą tylko od pomysłów strategów. Konwencja trwa kilka godzin, a media wyciągają z niej i eksponują jedynie wybrane fragmenty, wybrane przekazy. Jedynie one mają szansę stać się elementem świadomości społecznej.
Do takich przekazów należeć zapewne będą słowa kierowcy z Oświęcimia, który opowiadając o kolejnych zmianach prokuratorów w banalnej niby sprawie kolizji drogowej powiedział, że zderzył się nie z autem Beaty Szydło, ale „zderzył się z władzą”. Takie stwierdzenia na długo zapadają w pamięć i pokazują w praktyce, na czym może polegać arogancja władzy, ale też polityczna kontrola wymiaru sprawiedliwości.
Co się stało z kampanią Andrzeja Dudy?
Nie jest jasne, na czym ma ona polegać. Z jednej strony finał konwencji wyborczej Andrzeja Dudy pokazywał go jako silnego, samodzielnego polityka. Tymczasem już kilka dni później pojawiło się zdjęcie z narady PiS-u, gdzie prezydent przedstawiany jest jako jeden z wielu liderów rządzącej partii. W poniedziałek w Sejmie mielibyśmy zapewne być świadkami kolejnego etapu kampanii, kiedy to rząd na polecenie silnego, niezależnego prezydenta miał informować, jak chroni obywateli przed wirusem. Wspomniana wcześniej poniedziałkowa relacja w „Wiadomościach” TVP sugeruje, że nawet rządowa telewizja nie zrealizowała takiego planu. To z jednej strony efekt wewnętrznych tarć, ale przede wszystkim efekt braku jasnej koncepcji kampanii prezydenckiej. Wskazuje to na swoiste wypalenie całego rządu po pierwszej kadencji. Tak jak cały rząd nie ma planu pójścia do przodu, jak jeszcze pokazywał nam 4 lata temu, tak i Andrzej Duda nie ma takiego planu. Hasło, że będziemy robić wszystko, żeby Polacy byli coraz bardziej bogaci, nie wystarcza.
Przypomina „ciepłą wodę w kranie” Tuska?
Trochę tak, ale poczekajmy na sondaże, które do tej pory w zasadzie nie ulegały większym zmianom, wskazując na ponad 40-proc. poparcie dla Andrzeja Dudy.
Czy przekazy z konwencji Kidawy-Błońskiej, Kosiniaka-Kamysza czy Biedronia spowodują zmianę notowań? Jeżeli pojawiłby się spadek notowań obecnego prezydenta, to tylko w części byłby on efektem kampanii kandydatów opozycji. W dużym stopniu byłby konsekwencją mającego miejsce od dłuższego czasu spadku nastrojów społecznych.
Proszę zwrócić uwagę, że właściwie od wyborów parlamentarnych oceny sytuacji kraju, własnej sytuacji finansowej, ale także notowania rządu czy premiera, nastroje społeczne systematycznie spadają. To w dużej mierze efekt obaw związanych ze wzrostem cen i kosztów utrzymania. Jeżeli prezydent Duda miałby stracić poparcie części z ponad 8 mln wyborców popierających go w sondażach, to przede wszystkim ze względu na bagatelizowanie tych obaw. Wypowiedź o tym, że „w ogromnym stopniu potaniał olej” ma już miliony odsłon w sieci i może mieć większą siłę oddziaływania, niż najlepiej przygotowane konwencje.
Jaką rolę pełni pierwsza dama? Od konwencji głośno o tym, a oliwy do ognia dolał rzecznik prezydenta, który stwierdził, że pierwsza dama powinna milczeć.
Czasami lepiej jak milczy rzecznik. Myślę, że duża część społecznego poparcia dla wszystkich polskich prezydentów wynikała z obecności ich żon w sferze publicznej.
Dla wielu Polaków to jest trudne do zrozumienia, dlaczego żona obecnego prezydenta pozostaje osobą prywatną. Bardziej istotnym pytaniem jest, czy większość wyborców jest skłonna po raz pierwszy głosować na prezydenta kobietę.
Jeśli prezydentem może zostać „kobieta z Ursusa”, to społeczna rola „pierwszej damy” przybierze zupełnie inny wymiar, w tym konieczność poszerzenia języka polskiego o nowe słowo.
Zdjęcie główne: Robert Sobiech, Fot. Archiwum prywatne