Jesteśmy jako Polacy tak skonstruowani, że bardziej boli nas wrażenie, że ktoś napycha sobie kieszenie dzięki zajmowaniu państwowych funkcji, a dużo mniej to, że jakiś wariat maszeruje z obrzydliwymi hasłami w Oświęcimiu – mówi nam dr Olgierd Annusewicz z Instytutu Nauk Politycznych UW. Pytamy też o opozycję. – Albo partie zachowają się nieracjonalnie i będą w kampanii parlamentarnej rywalizowały między sobą oraz z PiS-em, albo jednak się zamierzają porozumieć, a dzisiejsze napinanie muskułów służy zbudowaniu siły negocjacyjnej, która będzie potrzeba przy ustalaniu kształtu koalicyjnych list wyborczych. W tym drugim przypadku rywalizacja ma sens, ale pod warunkiem, że nie zajdzie zbyt daleko, że politycy opozycyjni nie przekroczą granicy, za którą koalicyjna współpraca nie będzie już możliwa, ani wiarygodna dla wyborców – mówi nasz rozmówca.
JUSTYNA KOĆ: Zatrzymano 6 osób związanych z PiS, m.in. Bartłomieja M. Czy to oznacza, że definitywnie rozeszły się drogi PiS-u i Macierewicza, który do tej pory jest jednym z wiceszefów tej partii?
OLGIERD ANNUSEWICZ: Nie wiem, czy możemy mówić o rozejściu się dróg Antoniego Macierewicza z PiS, ale rozmawiałem ostatnio z przedstawicielami jednego z zagranicznych funduszy inwestycyjnych, którzy chcieli się dowiedzieć, o co chodzi w tym naszym politycznym świecie, zadali też pytanie, kto może wygrać najbliższe wybory. Konkluzją tej rozmowy było to, że nie wiadomo, kto je wygra. Nie dlatego, że PiS zdobędzie więcej albo mniej głosów, tylko dlatego, że
zupełnie nie wiemy, jaka będzie konfiguracja komitetów wyborczych na jesieni i jak głosy przełożą się na mandaty w Sejmie i Senacie.
Moim zdaniem do maja, czyli wyborów do PE, możemy tego nadal nie wiedzieć. Do tej pory mogliśmy uważać, że ta niewiadoma dotyczy komitetów wyborczych dzisiejszej opozycji. Jednak zatrzymanie Bartłomieja M., który jest uważany za bardzo ważnego współpracownika Macierewicza, może być symptomem jakiegoś wewnętrznego sporu w Prawie i Sprawiedliwości. Jeśli powiążemy to z rejestracją związanego z Radiem Maryja ugrupowania “Prawdziwa Europa” czy ruchami ugrupowań skrajnie prawicowych, a także aktywnością posła Marka Jakubiaka, który zapowiada stworzenie własnego ugrupowania we współpracy z Markiem Jurkiem, to może się okazać, że układ sił będzie nieklarowny także i po prawej stronie sceny politycznej.
Większa liczba komitetów prawicowych potencjalnie osłabia wynik PiS-u, bo rozprasza głosy prawicowych wyborców.
Oczywiście wszystko może zakończyć się tak, że ugrupowania te (może poza narodowcami) połączą ostatecznie siły, a dzisiejsze prężenie muskułów to jedynie budowanie silnej pozycji w negocjacjach dotyczących miejsc na listach wyborczych.
Zatrzymano też 5 innych osób, wszystkie związane z PiS.
To prawda, np. zatrzymano Mariusza Antoniego K., który należał kiedyś do PiS i na pewno nie możemy ustawiać go w jednej linii z grupą ministra Macierewicza, bo to raczej inna część PiS. I to otwiera nam drogę do innej – dużo prostszej – interpretacji tych wydarzeń, jaką jest przyjęcie założenia, że CBA mając dowody przeciw grupie osób związanych z PiS po prostu wszczęło odpowiednie postępowanie.
PiS będzie chciało sprzedać to zatrzymanie jako “nie ma świętych krów, nawet naszych zatrzymamy, jak łamią prawo”?
Oczywiście, sam bym tak to komunikował. W ten sposób na jednym ogniu mamy dwie pieczenie: z jednej strony jesteśmy obiektywni, jeśli ktoś robi coś niezgodnego z prawem, to nawet jeśli jest “nasz”, to i tak ponosi konsekwencje. Z drugiej strony sami ujawniając taką informację, mamy wpływ na to, kiedy i w jaki sposób ujrzy ona światło dzienne. Ustawiamy agendę. Dodatkowo opłaca się zrobić taki ruch na długo przed wyborami. Bo niby można było poczekać z tym na okres po wyborach europejskich. Ale ryzyko byłoby takie, że ktoś ujawni taką informację wcześniej. A to – np. tuż przed wyborami – byłoby dla ugrupowania dość bolesne.
Jeżeli takie zatrzymanie dzieje się na 4 miesiące przed wyborami europejskimi i 9 przed parlamentarnymi, to do maja, a tym bardziej do października większość zdąży o tym zapomnieć.
Czy to nie jest zbyt grubymi nićmi szyte? Z jednej strony tu krzyczą, że nie ma świętych krów, a z drugiej strony odbył się marsz narodowców przed Muzeum Auschwitz, gdzie krzyczano obrzydliwe hasła. Minister Brudziński co prawda pisze o “szurniętych zdrowo głupkach”, ale nikt im nie przeszkadza w tym ohydnym zgromadzeniu.
Być może coś, co powiem, będzie mało politycznie poprawne, ale moim zdaniem jesteśmy jako Polacy tak skonstruowani, że bardziej boli nas wrażenie, że ktoś napycha sobie kieszenie dzięki zajmowaniu państwowych funkcji, a dużo mniej to, że jakiś wariat maszeruje z obrzydliwymi hasłami w Oświęcimiu. Oczywiście z perspektywy etycznej i zasad państwa demokratycznego to obie te rzeczy są złe, natomiast dla wyborcy problem potencjalnych malwersacji finansowych jest dużo bardziej istotny, niż jakiś antysemita pokrzykujący przed bramą Auschwitz. Nie widzę tu zatem sprzeczności. Służby państwowe zatrzymują każdego, kto wyciąga ręce po nie swoje pieniądze, nawet jeśli jest z Prawa i Sprawiedliwości. Tak się stało także w przypadku pana Chrzanowskiego. Jednak
to, co dla Prawa i Sprawiedliwości stanowi potencjalne ryzyko, to wysyp tego typu przypadków.
Dwie sprawy mogą być przypadkami, jednak większa liczba takich sytuacji mogłaby wywołać wrażenie istnienia pewnego schematu w działaniach polityków czy szerzej, osób związanych z partią, który mógłby prowadzić do generalnego skojarzenia, że politycy PiS nie są tak uczciwi, jak nam obiecywali. Dla partii politycznych niebezpieczne są schematy, co zresztą pokazała historia ostatnich wyborów parlamentarnych. Gdyby jeden polityk PO udał się na wybitnie drogi obiad i tam rzucił kilka przekleństw, to nie miałoby to specjalnego znaczenia, ale ponieważ raczono nas nagraniami raz po raz, to jakiejś grupie wyborców ułożył się schemat, że to nie jest przypadek, tylko wszyscy “oni” tacy są.
Jak ocenia pan zachowanie prezesa NBP Adama Glapińskiego? Mam wrażenie, że od czasów wypowiedzi o panu Chrzanowskim, poprzez wypowiedzi o paniach dyrektorkach i ich zarobkach, to pasmo potknięć PR?
Tak, ale prezes NBP jest nieusuwalny, zatem jego pozycja jest niezwykle mocna. Poza tym
Adam Glapiński jest już w takim wieku, że gdy skończy się jego kadencja, pójdzie na emeryturę i nie zamierza się niczym przejmować.
Ale szkodzi PiS?
Ale to zupełnie inna sprawa. Pamiętajmy, że sprawa z NBP zaczęła się od 40 mln, których miał żądać Chrzanowski za usługi mecenasa, ale prawda jest taka, że te 40 mln Chrzanowskiego nie zdenerwowało ludzi tak jak te 65 tys. miesięcznie jednej z pań dyrektorek w NBP; to przecież mniej więcej dwudziestokrotność średniej pensji przeciętnego Polaka. Trudno mi sobie wyobrazić 40 mln, ale 20 moich pensji już tak.
Zatem historie NBP mogą być odbierane jako “skok na kasę”. I znowu mówimy o pewnym schemacie.
Jeżeli takich historii będzie więcej, to PiS to mocno odczuje. Na razie mamy punkt pt. NBP plus zarobki pani dyrektor, teraz mamy kolejną sprawę i zobaczymy, jak to dalej będzie się rozwijało.
Jak ocenia pan strategię komunikacji PiS po zabójstwie prezydenta Gdańska?
Ta strategia szła dwoma kanałami. Ten pierwszy plan, w duchu żałoby, był dobrze oceniany, abstrahując od tego, że tak po prostu należało się zachować. Natomiast kierunek wyznaczony przez “Wiadomości” mógł budzić wątpliwości i zaburzyły ten pierwotny dobry sposób komunikacji.
Czy te zatrzymania mogą mieć związek z tym, że PiS ma wewnętrzne sondaże, w których zanotował spadek?
Jeżeli mówimy o samym poparciu dla PiS, to jeżeli ono jest słabe, to nie do końca wiem, czy po ogłoszeniu zatrzymań wzrośnie. Zdziwiłbym się, chociaż oczywiście zobaczymy, jak to będzie rozgrywane przez media.
W weekend, podczas konwencji, PO wykonała ruch w stronę kobiet i elektoratu lewicowego. To dobra strategia?
Jak już wspomniałem, kluczowe znaczenie dla polskiej polityki będzie miało to, w jaki sposób zostaną zbudowane bloki, które wezmą udział w wyborach. Jest dla mnie oczywiste, że
na obecnym etapie kampanii wyborczej, kiedy jeszcze trwa rywalizacja o bardziej świadomego wyborcę, to konkurencją dla PO nie jest PiS, a potencjalny ruch Roberta Biedronia. Te lewicowe struny, które poruszano w sobotę, miały uświadomić lewicującym wyborcom, wahającym się nad poparciem byłego prezydenta Słupska, że po stronie PO są podobne postulaty, lewicowi politycy, jak Barbara Nowacka, a jest to partia sprawdzona, posiadająca doświadczenie, struktury etc.
Natomiast poza wszystkim uważam, że jeśli opozycja chce mieć szansę odebrać władzę Zjednoczonej Prawicy, to musi się porozumieć. Jeżeli stosujemy w ordynacji wyborczej sposób przeliczania głosów na mandaty, opracowany przez Victora D’Hondta, to musimy mieć świadomość, że system ten premiuje duże ugrupowania. Jeśli PiS dostanie 40 proc., a dwa opozycyjne ugrupowania po 20 proc., to rządzić będzie PiS, bo dostanie więcej mandatów w Sejmie. Zatem mamy dwa rozwiązania: albo partie zachowają się nieracjonalnie i będą w kampanii parlamentarnej rywalizowały między sobą oraz z PiS-em, albo jednak się zamierzają porozumieć, a dzisiejsze napinanie muskułów służy zbudowaniu siły negocjacyjnej, która będzie potrzeba przy ustalaniu kształtu koalicyjnych list wyborczych. W tym drugim przypadku rywalizacja ma sens, ale pod warunkiem, że nie zajdzie zbyt daleko, że politycy opozycyjni nie przekroczą granicy, za którą koalicyjna współpraca nie będzie już możliwa, ani wiarygodna dla wyborców.
Zdjęcie główne: Olgierd Annusewicz, Fot. Ośrodek Analiz Politologicznych UW; Protest opozycji na sali sejmowej w 2016 roku, Fot. Flickr/PO, licencja Creative Commons