Jedyna ekipa, która nigdy nie była na miejscu katastrofy, nie badała wraku, ani nie wykonała własnych kopii zapisów rejestratorów to podkomisja. Siedzi w Warszawie i boi się wyjechać dalej niż do Mińska Mazowieckiego, gdzie może zobaczyć, jak wygląda Tu-154. I jedynie ta grupa ma inne zdanie co do przebiegu i przyczyn wypadku z 10 kwietnia 2010 roku – mówi nam dr Maciej Lasek, ekspert lotniczy, były przewodniczący Państwowej Komisji Badania Wypadków Lotniczych

JUSTYNA KOĆ: Wszystko wskazuje na to, że nie będzie pełnego raportu na nadchodzącą 8. rocznicę katastrofy smoleńskiej. Będą za to pomniki.

MACIEJ LASEK: Tak wielka tragedia wymaga upamiętnienia – jedną z form może być pomnik. I taki pomnik stoi na Cmentarzu Powązkowskim. Co do raportu, to wiadomo już, że podkomisja nie przygotuje raportu końcowego. Dlaczego? Bo pomimo 2 lat działań, olbrzymiego budżetu i pełnego wsparcia rządu PiS podkomisja niczego nie ustaliła. Od 2 lat zwodzi opinię publiczną hipotezami, które nie wytrzymują konfrontacji z faktami. Dla przykładu, niektóre teorie przedstawione w filmie przygotowanym przez podkomisję na 7. rocznicę wypadku, jak bezgłośny wybuch termobaryczny czy brak obrotu samolotu po utracie 1/3 skrzydła – już nie obowiązują. Rzeczywiście trudno jest zrobić raport z niczego.

Ostatnio prof. Binienda powiedział, że na 8. rocznicę będzie jakiś raport cząstkowy. Widać, że pan przewodniczący Macierewicz mocno naciska, aby pokazać, że podkomisja coś robi i pieniądze, które wydaje, mają w czymś pokrycie. Jednak

Reklama

efektów pracy podkomisji nie ma, a pieniądze budżetowe są nadal przeznaczane na tę kosztowną, lecz nieefektywną działalność.

Raport cząstkowy, o którym mówił prof. Binienda, ma zawierać opis samolotu, przyrządów, przebiegu lotu – wszystkie te informacje można jednak znaleźć zarówno w raporcie Millera, jak i dokumentacji samolotu. Będzie to więc alternatywna, amatorska, niepotrzebna z punktu widzenia poprawy bezpieczeństwa lotów wersja quasi-raportu. I prawdopodobnie nie będzie nic o rzekomych wybuchach, a przypominam, że ostatnimi tygodniami takimi hipotezami próbowano ekscytować opinię publiczną.

Wcześniej podkomisja przekonywała, że przyczyną katastrofy była bomba termobaryczna.
To prawda, dziś już podkomisja o tej teorii zapomniała. Teraz na tapecie są tzw. paski wybuchowe, które musiałyby być zamontowane na lewym skrzydle jeszcze w Samarze, na długo zanim ktokolwiek myślał, że ten samolot poleci do Smoleńska.

Tajemnicze osoby, które rzekomo majstrowały pod skrzydłem, okazały się technikami z 36. Pułku przygotowującymi samolot do lotu.

Kilka miesięcy temu była też wersja o skoku temperatury na zewnątrz samolotu, dziś już podkomisja milczy na ten temat. Trudno się dziwić, skoro takie domniemania wynikały z braku umiejętności czytania zapisu rejestratora przez podkomisję. A wystarczyło zapytać o to producenta tego rejestratora.

Posłowie PO przygotowali film, który obala tezy podkomisji Macierewicza przedstawione podczas poprzedniej rocznicy. Aż przykro się ogląda ten film, bo skala bzdur, które głosiła podkomisja, jest zatrważająca.
Podkomisja wszystko miesza, fakty z mitami. Wszystkich przytoczyć chyba się nie da, bo rzeczywiście jest tego bardzo dużo. Przede wszystkim podkreśliłbym, że

w podkomisji nie ma nikogo, kto kiedykolwiek badał wypadki lotnicze.

Żeby podnieść swoją rangę, muszą się podpierać zagranicznym ekspertem Frankiem Taylorem. Zaskakiwać może, że mimo statusu – w końcu to podkomisja w Ministerstwie Obrony Narodowej – i ogromnych środków, do których miała dostęp, nikt z poważnych ekspertów nie chciał wziąć udziału w tym przedsięwzięciu. Dla specjalistów sprawa jest jasna. Specjaliści Macierewicza oglądali skrzydła podczas wielokrotnych lotów, w czasie wojny widzieli wybuchające szopy, zresztą nie ma sensu przytaczać wszystkich kuriozalnych wypowiedzi tego gremium. Od dwóch miesięcy nie wiadomo, jaki jest skład podkomisji – ta informacja zniknęła ze strony internetowej MON. Nie wiadomo, czy dr Berczyński pracuje dalej dla podkomisji, czy nie.

MON unika odpowiedzi na pytanie, ile dr Berczyński po wyjeździe do Stanów przygotował analiz i za jakie kwoty.

Po drugie, podejście podkomisji do przepisów jest zaskakujące. Dr Berczyński 10 kwietnia 2017 roku w jednej ze stacji telewizyjnych powiedział, że brak uprawnień do wykonywania lotu to drobne uchybienia formalne, które nie powinny uniemożliwiać lotu głowy państwa. Jeżeli tak podchodzimy do bezpieczeństwa, to przestają dziwić inne wydarzenia, które miały miejsce ostatnio, związane z transportem najważniejszych osób w państwie, choćby próba powrotu z Londynu przeładowanym samolotem.

Niedawno jeden z portali dotarł do nowej instrukcji HEAD. Komentarze po jej ujawnieniu są krótkie: politycy mają prawo do samobójstwa. Wracamy do starego?
Na pewno to ta sama narracja, co w podkomisji Macierewicza.

Z przykrością stwierdzam, że politycy PiS nie wyciągnęli wniosków z wypadku pod Smoleńskiem.

Osiem lat temu kosztowało nas to bardzo wiele. Dzisiaj proponuje się możliwość zamówienia lotu jedynie z 2-godzinnym wyprzedzeniem, co skraca czas na wyznaczenie załogi i jej przygotowanie do takiego lotu. Proszę pamiętać, że załoga samolotu ma 2 godziny na przygotowanie przedlotowe, do tego musi zostać przeprowadzona analiza warunków atmosferycznych, trzeba przewidzieć czas dla służb odpowiedzialnych za ochronę czy wreszcie wystąpić o zgodę na przelot w przypadku lotów międzynarodowych. Dodatkowo stawia się niższe wymagania dla pilotów na loty z VIP niż dla pilotów cywilnych latających w liniach lotniczych.

Żeby zostać kapitanem w cywilnej linii, trzeba mieć co najmniej 1,5 tys. godzin. Z wypowiedzi wiceministra Kownackiego sprzed kilku miesięcy wynika, że aby latać z VIP-ami, wystarczy 1 tys. godzin życiowego nalotu.

Wróćmy do teorii podkomisji, powiedział pan, że komisja miesza fakty z mitami. Dlaczego?
Wykorzystywanie faktów do budowy wokół nich fałszywej narracji to sprawdzona strategia w marketingu negatywnym, tzw. FUD (Fear, Uncertainty, Doubt – strach, niepewność, wątpliwość). Polega ona na podawaniu nieprawdziwych lub niejasnych informacji w celu zachwiania przekonań czy wprowadzenia w błąd. Przykładem może być tłumaczenie przez podkomisję braku reakcji załogi na ostrzeżenia i komendy systemu TAWS tym, że lotniska Smoleńsk Północny nie było w bazie danych TAWS, więc jej zdaniem załoga wiedząc o tym mogła te komendy zignorować. W rzeczywistości dotyczy to tylko wystąpienia ostrzeżenia TERRAIN AHEAD, natomiast komenda PULL UP jest komendą bezwarunkową.

Instrukcja mówi jasno, komenda ta nakazuje natychmiastowe poderwanie samolotu, tu nie ma czasu na zastanawianie się. Gdyby załoga zareagowała prawidłowo, do tragedii by nie doszło.

Podkomisja sugeruje też, że gdy samolot osiągnął 100 metrów, czyli minimum lotniska, to załoga czekała na komendę kontrolera, co dalej ma robić. Jest to wierutna bzdura, pokazująca ignorancję członków podkomisji. Po dojściu do minimum, to dowódca podejmuje decyzję, czy odejść na drugi krąg. Nie czeka na żadną inną komendę, np. z wieży. To minimum ma określone po to, że jeżeli nie zobaczy ziemi, niezależnie od powodu – złych warunków atmosferycznych czy błędnego podejścia – ma natychmiast odejść na drugi krąg. Proszę sobie wyobrazić, co by było, gdyby w tak krytycznym momencie doszło do awarii radiostacji, która uniemożliwiłaby kontakt z wieżą. Czy załoga w takiej sytuacji, nie widząc ziemi, ma nadal zniżać się poniżej wysokości określonej jako minimum zapewniające bezpieczne odejście?

A co mówi podkomisja? “Doszli do minimum, czekali na komendę kontrolera, sekundę, dwie, pięć”. Proszę pamiętać, że przez 5 sekund ten samolot przeleciał prawie 400 metrów i zniżył się o kolejne 40 metrów.

To bardzo dużo!
To prawda. Sugerowanie, że załoga powinna czekać w takiej sytuacji na komendę kontrolera jest doskonałym przykładem braku elementarnej wiedzy lotniczej. W innym miejscu w filmie podkomisji możemy zobaczyć, że samolot zaczyna gubić części jeszcze przed brzozą i przelatuje nad nią. Jednakże zapis rejestratorów pokazuje, że już 2 sekundy przed zderzeniem z brzozą samolot leciał na wysokości 6 metrów nad ziemią! 1000 metrów przed lotniskiem. Według podkomisji, w trakcie przelotu nad brzozą w tajemniczy sposób odpada fragment lewego skrzydła, a pomimo to samolot dalej leci prosto. W rzeczywistości w chwilę po zderzeniu z brzozą rejestratory zapisały narastający obrót w lewo, pomimo natychmiastowej reakcji załogi próbującej mu przeciwdziałać wychyleniem sterów w drugą stronę.

Pamiętam, jak członkowie podkomisji twierdzili, że po utracie 1/3 skrzydła samolot nie będzie się obracał. Dzisiaj mają już inne zdanie na ten temat. W jednej z telewizji członek podkomisji powiedział, że samolot się jednak obracał i finalnie zderzył się z ziemią, choć według niego była to konsekwencja kolejnych “mikrowybuchów” w przedniej części skrzydła.

Myśli pan, że członkowie wierzą w te swoje wszystkie teorie, czy manipulują opinią publiczną?
Moim zdaniem, to świadoma manipulacja. Takim przykładem jest choćby stwierdzenie przez podkomisję, że załoga nie popełniła żadnego błędu, bo odeszła na prawidłowej wysokości 100 m nad ziemią. Wiadomo przecież, że przed lotniskiem był wąwóz. W rzeczywistości decyzja o odejściu była podjęta na wysokości 91 m nad ziemią, ale było to tylko 39 metrów względem poziomu pasa. Minimalną wysokość określa się według poziomu pasa, a nie ziemi. Tego już nie dopowiedzieli. Po drugie, komisja sugeruje, że zbierała i rozpoznawała fragmenty samolotu, a przecież przez 24 miesiące oficjalnego działania podkomisji nikt z nich nie był w Smoleńsku.

Przypomnę, że w Smoleńsku było zarówno 18 członków komisji Millera, prokuratorzy, biegli prokuratury, archeolodzy i pirotechnicy. Widać, że można tam pojechać i przeprowadzić badania. Wnioski wszystkich zespołów, które tam były, są zbieżne.

Jedyna ekipa, która nigdy nie była na miejscu katastrofy, nie badała wraku, ani nie wykonała własnych kopii zapisów rejestratorów to podkomisja. Siedzi w Warszawie i boi się wyjechać dalej niż do Mińska Mazowieckiego, gdzie może zobaczyć, jak wygląda Tu-154. I jedynie ta grupa ma inne zdanie co do przebiegu i przyczyn wypadku z 10 kwietnia 2010 roku.

Czy słyszał pan komentarze po publikacji waszego filmu? Prawicowe media grzmią, że to skandal, że w filmie słychać odgłosy ginących osób.
To nie jest pierwsze upublicznienie tego zapisu i nie jest to nieznany materiał. Jeżeli w ten sposób to jest komentowane, to znaczy, że nie są w stanie niczego zarzucić merytorycznej krytyce “dzieła” podkomisji z zeszłego roku. Zapis lotu został upubliczniony. Każdy, kto zechce i znajdzie w sobie wystarczająco siły, może tego posłuchać. Ten zapis też pokazuje dużo z tego, co działo się podczas lotu i przeczy narracji, którą przedstawia podkomisja i środowiska, które jej teorie lansują – że doszło do wybuchu, jednego, dwóch, pięciu, sami nie wiedzą już, ilu.

Na tym nagraniu, które obejmuje również ostatnie chwile lotu, nie ma żadnego wybuchu. To tylko kolejny dowód, że podkomisja się myli.

Prokuratura dochodzi do tych samych wniosków, co komisja Millera?
Z informacji, które pojawiają się co pewien czas w mediach i w dyskusjach specjalistów, wynika, że doszli do tych samych wniosków. Jednak ich zadaniem jest wskazanie, kto jest odpowiedzialny za zaniedbania, które doprowadziły do katastrofy, więc w tym elemencie nasze raporty mogą się różnić. Komisja badająca przyczyny katastrofy nie wskazuje winnych. Dzisiaj, 8 lat po katastrofie, prokuratura postawiła zarzuty jedynie kilku oficerom z 36. Pułku w związku z niedopełnieniem obowiązków ze względu na szkolenie, dobór załogi, trening i uprawnienia załogi, i dwóm kontrolerom i oficerowi ze Smoleńska.

Nie ma żadnych wniosków, które mogłyby sugerować, że do katastrofy doszło w wyniku zamachu poprzez wywołanie eksplozji materiałów wybuchowych.

Pan konsekwentnie od blisko 6 lat, czyli od momentu, kiedy powstał raport komisji Millera, tłumaczy i obala teorie podkomisji. Czy poczuje pan ulgę, kiedy po 10 kwietnia skończą się miesięcznice, co zapowiedział Jarosław Kaczyński, a sprawa katastrofy zostanie odłożona na półkę?
Jestem specjalistą od badania wypadków, więc nie będę oceniał miesięcznic smoleńskich, które z takim badaniem nie mają nic wspólnego. Natomiast nie chciałbym, żeby temat katastrofy smoleńskiej został odłożony na półkę. Jeżeli chodzi o przyczynę, sprawa jest wyjaśniona, a profilaktyka wdrożona. Widać też, że prace podkomisji do niczego nie prowadzą, może poza kompromitacją Polski zarówno u nas, jak i na arenie międzynarodowej.

Mam nadzieję, że minister obrony narodowej wyciągnie z tego właściwe wnioski i rozwiąże podkomisję.

Będę jednocześnie oczekiwał na zakończenie prac prokuratury i wnioski, kto personalnie był odpowiedzialny za tę tragedię. Taka jest rola prokuratury – przygotować materiał do wskazania przez niezawisły sąd winnych. Wszystkim nam się należy ta wiedza.


Zdjęcie główne: Maciej Lasek podczas spotkania prezydium zespołu PO ds. katastrofy smoleńskiej, Fot. Flickr/PO, licencja Creative Commons

Reklama

Comments are closed.