Niepokojący może być odbiór społeczeństw europejskich i to może mieć bezpośrednie konsekwencje, nie tylko dla sytuacji politycznej, ale i gospodarczej. Inwestycje lubią ciszę i spokój, a ta środowa decyzja ciszy i spokoju na pewno nie zapewni – komentuje dla nas decyzję Komisji Europejskiej o uruchomieniu artykułu 7 dr Kamil Zajączkowski, europeista z Uniwersytetu Warszawskiego. Pytamy też o możliwość sankcji i dlaczego Orbánowi udawało się unikać tego, co spotkało dziś Polskę.
JUSTYNA KOĆ: Co dalej?
KAMIL ZAJĄCZKOWSKI: Dotychczas mieliśmy taką sytuacje, że ten dialog między Unią a Polską był prowadzony na szczeblu Polski rząd-Komisja Europejska. To się dziś skończyło. Od dzisiaj dialog z rządem będzie prowadzić Rada Unii Europejskiej, czyli będzie to dialog na szczeblu rządowym. Polski rząd ma kilkanaście tygodni, żeby ustosunkować się do tych wszystkich uwag i komentarzy, właśnie przed państwami członkowskimi, czyli, mówiąc najogólniej, przed Radą Unii Europejskiej, a dokładniej Radą do spraw ogólnych.
Swoje stanowisko musi też przedstawić Parlamentowi Europejskiemu. Od tego, jak to uczyni i jak zostanie to odebrane przez państwa członkowskie, zależeć będzie głosowanie.
Większością 4/5, czyli 22 głosów na 28 może podjąć decyzję o istnieniu ryzyka łamania praworządności w Polsce.
Wówczas sprawą zajmie się Rada Europejska, czyli już głowy państw, prezydenci i premierzy. Dopiero oni jednomyślnie mogą podjąć decyzję o sankcjach.
Zatem jeszcze teraz mamy czas na dialog.
Czyli wiemy, że po pierwsze, długa droga do tego, a po drugie – Viktor Orbán już zapowiedział, że się na to nie zgodzi.
Na dzień dzisiejszy najbardziej prawdopodobne jest, że Orbán się nie zgodzi. Natomiast w polityce “nigdy nie mów nigdy”. Natomiast myślę, że procedura potrwa do połowy czy nawet końca 2018 roku. Przełom roku 2018/19 to czas kluczowych decyzji, jeżeli chodzi o kwestie finansowe, perspektywę budżetową. To też kwestie związane z Brexitem. To wszystko będą kwestie, które mogą się nałożyć na decyzję Orbána.
Wydaje się, że Orbán jest solidarny z Polską, ale jest też pragmatykiem, doskonale liczy, a nie wiadomo, co będzie za rok czy dłużej.
Dzisiaj wydaje się to opcja mało prawdopodobna. Część osób sugeruje, że Orbán nie zagłosuje za sankcjami dla Polski, żeby samemu później nie podlegać tej procedurze.
Panie doktorze, jak to możliwe, że Orbán, na którym wzoruje się Kaczyński, nigdy nie miał aż takich problemów?
Orbán stosował metodę negocjacyjną. Najpierw przedstawiał jakąś kontrowersyjną kwestię, z której później pewne elementy wycofywał. Zostawiał optimum tego, czego chce. To były sprawne zagrania. Udawało mu się w ten sposób grać z Unią. Prawdą jest też to, że z niektórych elementów się wycofał.
Dla mnie kluczowa jest też druga kwestia. Tam cały czas
był dialog między rządem węgierskim a Brukselą. Ten dialog był na kilku szczeblach. Właśnie takiego dialogu zabrakło Polsce.
Już nie mówię, że na szczeblu premier-Komisja Europejska czy minister-komisarz. Tego dialogu zabrakło na najniższym szczeblu urzędników. Nie oszukujmy się. Te decyzje przygotowują urzędnicy. One oczywiście są wypadkową politycznych kalkulacji, ale brak tego dialogu na najniższym szczeblu miał tu ogromne znaczenie.
Oto jeden z przykładów: dzisiaj funkcję ambasadora pełni jego zastępca. Nie mamy oficjalnie ambasadora.
Jesienią został zdymisjonowany ambasador z powodów jego przeszłości i do tego czasu nie został powołany następny.
To też pokazuje, że nie było woli politycznej.
Komisja złożyła też pozew do Trybunału Sprawiedliwości UE w sprawie obowiązującej już ustawy o sądach powszechnych. Czym to grozi?
Tak, bo KE z jednej strony oddała sprawę pod art. 7, a z drugiej skierowała ustawy o sądach do Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej. To są dwie różne kwestie. Zobaczymy, jaki będzie wyrok i czy Polska dostosuje się do niego.
Wiemy, że potrafi bagatelizować to, co mówi TS, jak w przypadku wycinki Puszczy.
Tak, i warto powiedzieć, że tu
konsekwencje mogą być dużo dalej idące niż w przypadku Puszczy.
W tym przypadku jest już bezpośrednie skierowanie tej ustawy do Trybunału. Tu będzie istotna rola późniejszych decyzji politycznych Warszawy. Niedawno premier Morawicki mówił, że akceptujemy decyzje Trybunału.
Czy to, co się stało, oznacza, że Komisja Europejska uważa, że w Polsce nie ma demokracji?
Aż tak bym nie mówił. Problemem jest to, że te ustawy zaburzają trójpodział władzy. Najważniejsze zarzuty Komisji Europejskiej dotyczą właśnie trójpodziału władzy, Sądu Najwyższego i KRS. Niepokojący może być natomiast odbiór społeczeństw europejskich i to może mieć bezpośrednie konsekwencje, nie tylko dla sytuacji politycznej, ale i gospodarczej. Inwestycje lubią ciszę i spokój, a ta środowa decyzja ciszy i spokoju na pewno nie zapewni.
Jeden z europosłów PiS-u, Ryszard Czarnecki uważa, że dzisiejsza decyzja to kara za brak przyjęcia uchodźców. Jak pan uważa?
Ja bym w ogóle tego nie łączył z uchodźcami czy z opozycją, bo takie głosy też się pojawiają.
Powiem tak.
Nawet jak robi się projekt badawczy, to należy być w dialogu z KE. Odpowiadać, tłumaczyć, pokazywać, bez osobistych wycieczek, personaliów.
Rozumiem, że czasami komisarze, a szczególnie wiceprzewodniczący Timmermans nie zachowywał się do końca neutralnie, zdarzało mu się np. komentować. Natomiast ze strony polskiej oczekiwałbym większej wstrzemięźliwości i rzeczowej rozmowy. Proszę zobaczyć, co robi Wiktor Orbán. Jeżeli cokolwiek było nie tak, to Viktor Orbán jechał do Brukseli, rozmawiał, tłumaczył.
Czy mogą nam grozić realne konsekwencje finansowe, prawne?
Na dzień dzisiejszy nie, natomiast wszystko będzie zależało od tego, jak te rozmowy między polskim rządem a Radą będą przebiegały. Jeżeli w taki sposób, że Rada, czyli państwa członkowskie zobaczą, że istnieje wola polityczna ze strony polskiej, to będziemy mieć dużo łatwiej, jeżeli chodzi o negocjacje finansowe.
Jeżeli tego dialogu nie będzie, to sądzę, że będą czekały nas konsekwencje w kontekście dyskusji o przyszłym budżecie UE.
Zdjęcie główne: Flaga Unii Europejskiej, Fot. Flickr/Yukiko Matsuoka, licencja Creative Commons