Wszelkie granice zostały dawno poprzekraczane, łącznie z granicą przyzwoitości i zdrowego rozsądku. Został już tylko w argument nagiej siły, my kontrolujemy Trybunał i Kancelarię Sejmu, a nasi ludzie, których tam wysłaliśmy, będą robić to, co im partia rządząca powie. To pokazuje, jak głęboko zaszło przejmowanie państwa przez „grupę trzymającą władzę” – mówi nam dr Jacek Kucharczyk, prezes Instytutu Spraw Publicznych. – Dopiero wymeldowanie się obecnego notariusza rządów PiS-u, pana Dudy, z Pałacu Prezydenckiego zmieni fundamentalnie układ sił w Polsce – podkreśla

JUSTYNA KOĆ: Na 24 godziny przed posiedzeniem 3 Izb Sądu Najwyższego, które uchwaliły, że sędziowie wskazani przez neo-KRS nie mogą orzekać, rząd użył Trybunału Konstytucyjnego, aby blokować te działania. Dlaczego?

JACEK KUCHARCZYK: Działania PiS w obronie neo-KRS przybierają coraz bardziej kuriozalne formy. Tutaj argumenty prawne już nie mają znaczenia, a sprawa utajnionych list poparcia sprowadza się de facto do tego, kto kontroluje wejście do Sejmu. To już nie jest spór na argumenty prawne.

Można zatem domniemywać z dużym prawdopodobieństwem, że w przypadku list poparcia mamy do czynienia po prostu z jakimś ogromnym przekrętem.

Inaczej nie byłoby tej panicznej obrony, nierespektowania wyroków sądów, nie zamieniono by Kancelarii Sejmu w twierdzę. Teraz doszedł to tego jeszcze TK działający na zamówienie polityczne, próbujący zablokować decyzję SN. Tego już nawet nie można opisać jako działania na granicy prawa, bo wszelkie granice zostały dawno poprzekraczane, łącznie z granicą przyzwoitości i zdrowego rozsądku. Został już tylko w argument nagiej siły, my kontrolujemy Trybunał i Kancelarię Sejmu, a nasi ludzie, których tam wysłaliśmy, będą robić to, co im partia rządząca powie. To pokazuje, jak głęboko zaszło przejmowanie państwa przez „grupę trzymającą władzę”. Takie zjawisko po angielsku nazywa się state capture, czyli właśnie przechwycenie instytucji publicznych, w tym przypadku przez partię rządzącą, która posunęła się do tego, że lekceważy konstytucję, przepisy prawa, nie mówiąc o normach postępowania, które może nie są spisane, ale politycy kiedyś ich przestrzegali z obawy choćby przed opinia publiczną. Dawno czegoś takiego nie widzieliśmy – takiej niechęci do zachowania chociażby pozorów praworządności czy legalizmu.

Reklama

Jakie systemy charakteryzuje state capture, bo rozumiem, że nie demokrację liberalną?
Oczywiście, że nie demokrację.

To charakteryzuje systemy autorytarno-korupcyjne. To sytuacja, kiedy grupa osób powiązanych ze sobą przejmuje kontrolę nad instytucjami państwa, po to, aby je wykorzystywać dla własnej politycznej i materialnej korzyści.

Tego typu sytuacja objawia się tym, że zanika niezbędny w demokracji system checks and balances, czyli system wzajemnej kontroli instytucji. Mówi się o trójpodziale władzy, ale ten system jest oczywiście dużo bardziej skomplikowany, jego elementem są także wolne media, które kontrolują rząd, parlament i polityków. Ten system wzajemnej kontroli instytucji PiS systematycznie demontuje w Polsce od grudnia 2015, aby wprowadzić zasadę, że rządzi jedna partia, a w partii niepodzielnie rządzi jej prezes.

Murem za działaniami rządu stoi prezydent, który za około trzy miesiące będzie walczył o reelekcję. Czy to mu nie zaszkodzi?
Moim zdaniem zaszkodzi i Andrzej Duda będzie miał spory kłopot z dotarciem do politycznego centrum, którego potrzebuje, aby wygrać wybory. Wygląda na to, że prezydent stał się zakładnikiem partii rządzącej, bo u progu kampanii urzędujący prezydent nie może sobie pozwolić na konflikt z PiS-em i prezesem Kaczyńskim. Mam wrażenie, że w pewnym momencie odbyła się konkurencja, „kto się pierwszy wystraszy”, bo obie strony mają tutaj wiele do stracenia. Jeżeli PiS nie będzie wspierał w kampanii Dudy, to straci urząd prezydenta, ze wszystkimi tego konsekwencjami. Natomiast jeżeli Andrzej Duda nie będzie realizował polityki PiS, to partia może nie dostarczyć mu tego wsparcia, także finansowego, które jest niezbędne do skutecznej kampanii. Mam wrażenie, że na razie bardziej wystraszył się prezydent i dostosował się do polityki partii rządzącej. Zresztą większość komentatorów i analityków nie spodziewała się takiego zaostrzenia sytuacji po ostatnich wyborach, bo

wydawało się na początku II kadencji, że PiS będzie dążył do załagodzenia konfliktu z Brukselą i różnymi środowiskami w kraju właśnie po to, aby Dudzie nie przeszkadzać w kampanii. Tymczasem Ziobro wszedł ze swoją inicjatywą ustawy kagańcowej i cała strategia powrotu do centrum legła w gruzach.

Do tej pory PiS przed wyborami lubił zaostrzać konflikt, polaryzować, straszyć. Sięgnął po starą broń?
Ta strategia polaryzacyjna ma przede wszystkim zmobilizować własną bazę wyborczą. To jednak zupełnie inna strategia, niż ta, z którą PiS szedł do poprzednich wyborów prezydenckich, kiedy Andrzej Duda raczej miał łagodzić i łączyć społeczeństwo. Uśmiechał się do każdego, nawet dla gejów znalazł ciepłe słowo. Dziś mamy inną twarz prezydenta i zupełnie inną strategię kampanii, bardzo ryzykowną, bo opierająca się o założenie, że w spolaryzowanym społeczeństwie nastąpi także podział w opozycji. Strategia polaryzacyjna jest zawsze asymetryczna, tzn. zakłada, że mobilizujemy swoich, ale jednocześnie drugim jej elementem jest wzmacnianie podziałów wśród przeciwników, opozycji.

Czy „odbicie” Senatu przez opozycję naprawdę ma tak duże znaczenie, jak mówiono po wyborach? Sejm i tak szybko przegłosował ustawę kagańcową. A może Senat powinien zamiast odrzucać, to zgłosić wiele poprawek, aby przeciągnąć w czasie wprowadzenie ustawy?
Nie sądzę, bo taka gra Senatu byłaby mało czytelna dla społeczeństwa. Ten jasny głos w postaci odrzucenia ustawy jest ważniejszy. Od początku wiadomo było, że kompetencje Senatu są ograniczone, że może spowolnić, ale nie zatrzyma tego procesu błyskawicznej legislacji w wykonaniu PiS-u.

Senat w obecnej sytuacji działa o wiele lepiej, niż można było się spodziewać,  patrząc na to, jak mała jest przewaga opozycji. Pod kierownictwem marszałka Grodzkiego to zupełnie inna instytucja, niż w poprzedniej kadencji, miejsce merytorycznej i pluralistycznej debaty.

Ten komunikat płynie nie tylko do naszego społeczeństwa, ale też na zewnątrz, czego przykładem jest spotkanie marszałka Grodzkiego ze spikerką amerykańskiej Izby Reprezentantów, Nancy Pelosi. To pokazuje Amerykanom i światu, że rząd PiS-u to nie jedyny głos Polski. Rola Senatu jest ważna, ale jednocześnie ograniczona, co pokazuje, jak ważne są nadchodzące wybory prezydenckie. Dopiero wymeldowanie się obecnego notariusza rządów PiS-u, pana Dudy, z Pałacu Prezydenckiego zmieni fundamentalnie układ sił w Polsce.

Czy afera GetBack zaszkodzi PiS-owi jak Amber Gold PO?
W sytuacji głębokiej polaryzacji i baniek medialnych, w których żyjemy, należy wątpić, żeby ta afera wywarła taki piorunujący skutek, jaki miały znacznie mniej poważne, ale mocno nagłośnione przez PiS zarzuty związane z działaniami rządu PO w sprawie Amber Gold. Wyborcy PiS-u usłyszą w sprawie GetBack i innych afer różne komunikaty, ale żaden z nich nie będzie podważał fundamentalnej wiary w uczciwość partii rządzącej.

Cechą propagandy PiS-u i w ogóle autorytarnej propagandy czy dezinformacji w obecnych czasach jest to, że ona produkuje kilka sprzecznych ze sobą narracji, a jej odbiorcy tych sprzeczności nie widzą.

Elektorat usłyszy, że nominowany przez PiS Marian Banaś jest wspaniałym szefem NIK-u, bo tropi afery, nie oszczędzając władzy, albo że to wszystko wina opozycji, dzięki której Banaś znalazł się w NIK-u, a teraz szarga dobre imię partii rządzącej. PiS stosuje te narracje na przemian i nawet nie do końca przekonany wyborca PiS-u w końcu się w tym pogubi. Podobnie jest z narracją dotyczącą sądów. Dlatego te kolejne bomby aferalne ciągle tego bunkra PiS-owskiego nie są w stanie skruszyć. Myślę, że bardziej możemy oczekiwać na powolny odpływ wyborców z tej partii, ale na razie w sondażach tego nie widać, zatem tym bardziej

nie spodziewałbym się jakiegoś nagłego tąpnięcia dla tej partii.

Już dwóch kandydatów wycofało się w walki o przywództwo w PO. Czy do soboty zostanie tylko dwóch głównych kandydatów – Budka i Siemoniak?
Widać, że sytuacja robi się klarowna, ale to normalna sytuacja, że niektórzy kandydaci po oszacowaniu swoich szans wycofują się z wyborów. Mam wrażenie, że wbrew różnym obawom co do tego, jak wybory przewodniczącego PO miały przebiegać w obecnej napiętej sytuacji politycznej, na razie przebiegają wręcz modelowo.

Jest debata wewnątrzpartyjna i wszystkim partiom, szczególnie rządzącej, życzyłbym takiego poziomu otwartości i poszanowania wewnętrznej demokracji. Dlatego jestem pozytywnie zaskoczony dotychczasowym przebiegiem tej kampanii.

Kto wygra?
Chyba jednak Borys Budka. Wycofanie się Grzegorza Schetyny z rywalizacji było jednak chyba odebrane jako milczące przyznanie, że Platformie potrzebna jest głęboka zmiana. Po tym między innym poznaje się demokratyczne wybory, że obserwatorzy nie wiedzą, kto wygra, dopóki głosy nie zostaną policzone.


Zdjęcie główne: Jacek Kucharczyk, Fot. Instytut Spraw Publicznych

Reklama