W ostatni weekend bojówkarze w policyjnych mundurach realizowali wizję Polski, do której Andrzej Duda skutecznie przekonywał w kampanii swoich potencjalnych wyborców – mówi dr Jacek Kucharczyk, prezes Instytutu Spraw Publicznych. – Wbrew przedwyborczym prognozom „schyłku Platformy” Koalicja Obywatelska umocniła swoją pozycję lidera opozycji – dodaje
JUSTYNA KOĆ: W weekend doszło do eskalacji represji stosowanych przez państwo PiS wobec środowisk LGBT i ich sympatyków. Dlaczego? Czy to efekt słów prezydenta w kampanii?
JACEK KUCHARCZYK: Tak, te represyjne działania sił policyjnych i prokuratury wobec aktywistów walczących z dyskryminacją osób o odmiennej od większości społeczeństwa orientacji seksualnej (które określają siebie angielskim skrótem LGBT+) można widzieć jako próbę wcielania w życie słów Andrzeja Dudy, któremu marzy się polska wolna od osób nieheteronormatywnych. Prezydent potem tłumaczył się, że chodziło mu o „ideologię”, a nie o konkretne osoby, ale dla policji i skrajnie prawicowych bojówkarzy takie rozróżnienia jest jak widać zbyt subtelne.
Na ulicach Warszawy policja biła i wsadzała do aresztu konkretne osoby, a nie „ideologię”.
Ktoś naiwny mógłby oczekiwać, że prezydent lub jego otoczenie, na przykład pani Kinga Duda, zabierze głos w obronie tych bitych i uwięzionych obywatelek i obywateli, ale mnie nie dziwi milczenie Pałacu Prezydenckiego. W ostatni weekend bojówkarze w policyjnych mundurach realizowali wizję Polski, do której Andrzej Duda skutecznie przekonywał w kampanii swoich potencjalnych wyborców.
W sprawę zaangażowali się posłowie opozycji i Rzecznik Praw Obywatelskich, a o wydarzeniach w Polsce piszą największe światowe media.
Te ataki na działaczy broniących praw mniejszości seksualnych rujnują wizerunek Polski na Zachodzie. Dotyczy to nie tylko zachodnich środowisk liberalno-lewicowych, jak nam próbuje wmówić rządowa propaganda, ale także umiarkowanych konserwatystów, którzy w ogromnej większości akceptują postulaty równości małżeńskiej czy prawa do adopcji dzieci przez pary nieheteroseksualne. W Polsce te postulaty, które na zachodzie stały się częścią politycznego głównego nurtu, przedstawiane są jako ekstremizm. To z kolei sprawia, że wizerunek Polski na Zachodzie upodabnia się do wizerunku putinowskiej Rosji. Na szczęście w Polsce nadal istnieje silna i niezależna opozycja oraz instytucje takie jak Biuro RPO, które mogą skutecznie interweniować w takich sytuacjach.
Ci posłowie Lewicy i Koalicji Obywatelskiej, którzy w nocy na komisariatach upominali się o prawa pobitych i zatrzymanych, bronili nie tylko konkretnych osób, ale także dobrego imienia naszego kraju.
Generalnie wszelkie akty solidarności z osobami LGBT są nie tylko potrzebne przedstawicielom tej atakowanej mniejszości, ale także po to, żeby pokazywać światu, że Polska ma też inną twarz, niż homofobiczna i autorytarna twarz funkcjonariuszy państwa PiS.
W zeszłotygodniowym sondażu IBRIS 36 proc. zdobyło PiS, 33 KO, a reszta jest daleko w tyle. Tak dobrych dla opozycji sondaży nie było od dawna. Dlaczego?
Snucie ogólnych teorii na podstawie pojedynczego sondażu jest zawsze niebezpieczne, natomiast jeżeli to wyrównywanie się poparcia dla KO i PiS potwierdzi następne badanie, to będziemy mówić o efekcie wyborów i wyniku Trzaskowskiego. Wbrew przedwyborczym prognozom „schyłku Platformy” Koalicja Obywatelska umocniła swoją pozycję lidera opozycji. To jest jednak ogromne wyzwanie dla Rafała Trzaskowskiego – na ile potrafi zagospodarować poparcie, które otrzymał w II turze. Zobaczymy, czy Koalicja utrzyma pozycję lidera i czy opozycja znowu się nie podzieli, jak przed wyborami.
Opozycja jest podzielona, co widać było na zaprzysiężeniu prezydenta Dudy – KO z delegacją, PSL wziął udział w komplecie, posłanki Lewicy w kolorowych ubraniach tworzących tęczę.
Nie przypisywałbym zbyt dużego znaczenia do różnic w podejściu do inauguracji prezydenta. Nie wydaje mi się, żeby te działania stworzyły nowe podziały na opozycji. Sądzę, że opozycja miała prawo do tego, żeby wybrać zachowanie, które ich zdaniem było najlepsze, i nie sądzę, żeby było tu jedno słuszne rozwiązanie. Przynajmniej jeśli chodzi o Lewicę i Koalicję, to oba te ugrupowania wysłały jasny sygnał do partii rządzącej i samego Dudy, ale także w stronę jego wyborców. Lewica wykorzystała tę okazję, żeby przypomnieć to, co było największym skandalem w kampanii prezydenckiej Dudy, czyli ataki na osoby LGBT.
Tego nie można ani wybaczyć, ani zapomnieć Dudzie. Odmawiając udziału w inauguracji, Koalicja wybrała gest sprzeciwu, słusznie uznając, że wybory nie były uczciwe, ani w pełni demokratyczne. Postawa PSL, który próbuje pozycjonować się gdzieś pośrodku obecnego sporu politycznego, wydaje mi się najbardziej kontrowersyjna.
Lepiej byłoby, gdyby politycy tego ugrupowania wykonali jakiś gest pokazujący, że to, co się zdarzyło w Polsce, nie było zgodne ze standardami demokratycznymi. Nie jestem natomiast pewien, czy warto specjalnie się nad tym pochylać, bo większe podziały wśród opozycji wywołała sama kampania wyborcza, niż inauguracja prezydenta. I z tym obecna opozycja musi się przede wszystkim zmierzyć. Wzajemne ataki służą głównie Kaczyńskiemu i jego akolitom.
Pierwsze powyborcze posiedzenie klubu PiS w Jachrance za nami. Prezes zapowiedział dalsze zmiany w wymiarze sprawiedliwości, a także tzw. reformę mediów i samorządów. Media donoszą też, że prezes miał mówić o walce o elektorat aspiracyjny, który powstaje dzięki zmianom społecznym wynikającym z działań i programów partii. Do kogo to komunikat i o co chodzi?
To ambicja PiS-u, która nie jest nowa, bo brzmi to jak powrót do koncepcji, którą kiedyś wyraził Ludwik Dorn, kiedy był jeszcze „trzecim bliźniakiem”. Zapowiedział wówczas, że PiS stworzy własną klasę średnią. Obecnie tę koncepcję zbudowania konserwatywno-narodowej klasy średniej najdobitniej promuje premier Morawiecki. Jak rozumiem, ma to polegać na wejściu do dużych miast i budowaniu poparcia wśród ludzi wykształconych i zamożniejszych, a nie tylko wśród elektoratu, który konsumuje owoce rozwoju gospodarczego, ale do tego rozwoju się specjalnie nie przyczynia.
Wybory prezydenckie pokazują porażkę tej koncepcji i Morawieckiego w tym sensie, że na kandydata PiS gremialnie nie głosowali ani mieszkańcy dużych miast, ani ludzie wykształceni, przedsiębiorczy czy zamożniejsi.
Ta część społeczeństwa, która według niektórych szacunków wytwarza 70 proc. produktu narodowego, pokazała PiS-owi „palec Lichockiej”. Rozumiem, że teraz ma być kolejne otwarcie i szturm na bastiony wielkomiejskiej klasy średniej. Jednak nie sądzę, aby sytuacja pandemii i ogólnoświatowej recesji sprzyjała takim planom, bo spowolnienie gospodarcze będzie raczej sprzyjać działaniom redystrybucyjnym, na które jednak może w jakimś momencie zabraknąć pieniędzy. „Elektorat aspiracyjny” będzie musiał poczekać z aspiracjami na lepsze czasy.
Zapowiadana jest rekonstrukcja rządu, ale Morawiecki zostanie – zapowiedział prezes.
Gdyby Morawiecki miał odejść, to całe to mówienie o budowaniu poparcia w elektoracie aspiracyjnym byłoby jeszcze mniej wiarygodne niż przedtem. Trudno mi sobie wyobrazić, żeby Ziobro i jego partia miała być twarzą tej zmiany i nowej ofensywy politycznej. Bo to ta część rządu, która kojarzy się raczej z represjami i obyczajową kontrrewolucją, niż modernizacją i rozwojem kraju.
Ograniczenie liczby ministerstw to dobry pomysł?
Ten przerost biurokracji centralnej, z którym mieliśmy do czynienia przez ostatnie pięć lat wynikał z tego, że Jarosław Kaczyński chciał zaspokajać różne interesy i był gotów zapłacić każdą cenę za utrzymanie koalicji, na której opiera się jego władza.
To opowiadanie, że teraz będziemy dążyli do budowy skutecznej administracji ma czysto propagandowy wymiar – coś trzeba pokazać po wyborach, jakich nowy pomysł na rządzenie w czasach kryzysowych.
Triumfalnie zatem ogłaszają, że teraz będą rozwiązywać problem, który sami stworzyli mnożąc stanowiska i ministerstwa. Nie wiem, kogo to przekona. Bardziej wygląda mi to na to próbę wstrząśnięcia administracją, żeby pokazać, kto tu rządzi. W ostatecznym rachunku to Kaczyński będzie szafarzem dóbr i to on zadecyduje o ostatecznych podziałach łupów w administracji czy spółkach kontrolowanych przez rząd. Kiedy po wyborach rozpętały się wewnątrzkoalicyjne walki o wpływy, Kaczyński chce wykorzystać zmiany w rządzie, aby utwierdzić swoją władzę w rządzie i pokazać różnym frakcjom, gdzie jest ich miejsce.
Co nas teraz czeka teraz w polityce. Jaka będzie jesień?
Sądzę, że jesień będzie czasem próby dla opozycji i społeczeństwa obywatelskiego. To było czuć w wydarzeniach ostatniego weekendu.
PiS i Kaczyński będą chcieli wykorzystać ten czas, aby powiększyć jeszcze zakres kontroli nad społeczeństwem i ograniczać media czy organizacje obywatelskie, które były źródłem potężnych kłopotów dla rządu, ujawniając różne afery czy organizując antyrządowe protesty.
Taką rolę ma przedstawiony kilka dni temu projekt ustawy skierowany przeciwko organizacjom obywatelskim, wzorowany na ustawodawstwie rosyjskim i węgierskim. Jego celem jest napiętnowanie organizacji kłopotliwych dla władzy jako „agentów zagranicy”. Domyślam się, że organizacje takie jak Ordo Iuris, które od lat odmawiają ujawnienia źródeł swojego finansowania, tym akurat prawem objęte nie są. Już o to zadbają prawnicy Ziobry, którzy sami są często powiązani z tą organizacją. To dość ironiczne, bo to jedyna polska fundacja, która moim zdaniem zasługuje na miano „agenta zagranicy”, chociażby poprzez widoczne w jej statucie powiązania z brazylijską fundamentalistyczną sektą TFP, o których można się przekonać studiując ich statut i dokumenty KRS.
Myślę, że politycy rządzącej koalicji chcą wykorzystać najbliższy okres do wprowadzenia lub dokończenia antydemokratycznych zmian zanim nabierze treści i zacznie działać unijny mechanizm ochrony praworządności. Wiadomo, że taki mechanizm będzie, ale nie wiadomo na razie, jak będzie funkcjonował.
Kolejny element, który sprawia, że PiS tak się śpieszy, to jesienne wybory w Stanach Zjednoczonych i prawdopodobna porażka Trumpa,
który w sondażach przegrywa z kretesem z Joe Bidenem i wygląda na to, że jego perspektywy są coraz gorsze. Gdyby rzeczywiście doszło do zmiany w Białym Domu, to PiS straci ważnego sojusznika, a co ważniejsze – będzie miał w nowej amerykańskiej administracji skutecznego krytyka.
Zdjęcie główne: Jacek Kucharczyk, Fot. Instytut Spraw Publicznych