Okazało się, że dwóch partyjnych przywódców może swoją decyzją odwołać demokratyczne wybory, nie oglądając się na konstytucję i standardy demokratycznego państwa prawnego. To jest cena, jaką zapłaciliśmy za to, że te szalone wybory 10 maja się nie odbyły – mówi nam dr Jacek Kucharczyk, prezes Instytutu Spraw Publicznych. – Kandydaci opozycyjni w sposób absolutnie skandaliczny uznali, że ten kryzys wyborczy, który zafundował nam Kaczyński, jest okazją do osłabienia najsilniejszej kandydatki opozycyjnej. Wciąż jednak największe szanse na pokonanie Dudy i PiS-u ma Koalicja Obywatelska. Niestety, na opozycji widać dziwaczny sojusz przeciwko KO wynikający z krótkoterminowej strategii, żeby odnieść relatywny sukces w pierwszej turze wyborów prezydenckich i w ten sposób budować tożsamość swoich formacji, nawet jeśli ma to oznaczać drugą kadencję Dudy – dodaje

JUSTYNA KOĆ: Kolejny ekspres sejmowy w sprawie projektu dot. wyborów. PiS nie wyciągnął żadnych wniosków z ostatnich wydarzeń?

JACEK KUCHARCZYK: PiS już tak ma, że nie wyciąga wniosków. Dopóki strategia nieoglądania się na reguły dobrej legislacji i na konstytucję wydaje się popłacać PiS-owi, to będą ją stosować. Sądzę, że nie potrafią sobie nawet wyobrazić przeprowadzenia tych wyborów zgodnie z konstytucją i regułami przyjętymi w krajach demokratycznych, na przykład rekomendacjami Rady Europy.

U Jarosława Kaczyńskiego wciąż dominuje przekonanie, że receptą na obecny kryzys polityczny jest pogłębianie chaosu i rządzenie przez chaos. To, że poniósł porażkę z kopertowymi wyborami 10 maja, nie zmienia tego nastawienia.

Działania PiS mające wprowadzić instytucje publiczne w „stan rozedrgania” czy też „przejściowej destabilizacji” (jak to określił ideolog PiS profesor Zybertowicz) idą pełną parą. Wystarczy spojrzeć, co się dzieje w Sądzie Najwyższym. PiS wcześniej w podobny sposób zneutralizował Państwową Komisję Wyborczą, czego skutkiem jest kuriozalna uchwała o „braku kandydatów” 10 maja. W tych okolicznościach nawet domaganie się, żeby to PKW nadzorowała wybory, nie do końca zapewnia demokratyczny charakter czekającego nas głosowania. To postawienie na chaos i niszczenie instytucji nadal dominuje w myśleniu Kaczyńskiego i nie sądzę, aby to się zmieniło tak długo, jak długo politycy z rządzącej większości nie zdecydują się powiedzieć nie.

Reklama

Przez chwilę myśleliśmy, że Jarosław Gowin poprowadzi do takiego buntu, ale na razie zdecydował się na współpracę z Kaczyńskim. Z jego punktu widzenia to wygląda na ograniczanie szkód wynikających z działania PiS, ale władza nadal te szkody będzie wyrządzać polskiej demokracji.

Co się dzieje w Zjednoczonej Prawicy? Kto wygrał tę rozgrywkę?
Kaczyński poniósł porażkę w tym sensie, że nie był w stanie przeprowadzić projektu, czyli głosowania, jak najszybciej się da. Gdyby doszło do głosowania już w maju, na zasadach „ustawy kopertowej”, czyli w sytuacji, gdzie nadzór polityczny nad procesem sprawowałby PiS, Andrzej Duda miałby zapewnione zwycięstwo. Teraz Kaczyński już nie ma pewności, jaki będzie wynik, i to jest porażka jego i całego obozu władzy. Wygrało niewątpliwie społeczeństwo, którego nie zmuszono do udziału w tej farsie i które nie musiało wybierać między bezskutecznym bojkotem a uwiarygodnieniem niedemokratycznej procedury przez oddanie głosu. Ten wybór został nam na razie oszczędzony i to my jesteśmy na krótką metę zwycięzcą. Niestety cena, jaką za to płacimy jako obywatele, jest bardzo duża.

Jaka to cena?
Okazało się, że dwóch partyjnych przywódców może swoją decyzją odwołać demokratyczne wybory, nie oglądając się na konstytucję i standardy demokratycznego państwa prawnego. To jest cena, jaką zapłaciliśmy za to, że te szalone wybory 10 maja się nie odbyły. Ten paradoks dotyczy także opozycji, a w szczególności KO, która to partia i jej kandydatka od początku zajęli pryncypialne stanowisko zanegowania wyborów kopertowych w maju.

Postawili na swoim, wybory się nie odbyły, ale cena, jaką KO płaci za tę postawę, jest ogromna. Ten spadek sondażowy zamienił się na samospełniającą się przepowiednię, bo teraz wszyscy mówią, że Kidawa-Błońska straciła swoją szansę przez swoje pryncypialne podejście.

Cena wysoka, bo kandydatka KO ma kilka proc. poparcia, a całe ugrupowanie w ostatnim sondażu IBRiS ma 15,6.
Wolałbym nie cytować tych liczb, bo szczerze powiedziawszy mam problem z oceną wiarygodności tych sondaży. Oczywiście trend spadkowy jest wyraźny, więc coś złego się rzeczywiście stało, natomiast przestrzegałbym przed rzucaniem konkretnymi odsetkami. Szczególnie, że ten sposób prezentowania wyników sondaży w mediach woła o pomstę do nieba. Na przykład zazwyczaj nie wiemy chociażby, jaka była prognozowana w tych ostatnich sondażach frekwencja w porównaniu z prognozowaną frekwencją sprzed pandemii. Jedynie w komunikacie CBOS zostało powiedziane, że sondaż dotyczył wyborów kopertowych, a spadek frekwencji deklarowanej był ogromny. Uważam, że duża część zwolenników KO i Kidawy-Błońskiej albo mówi, że nie będzie brała udziału, albo że nie wie, jak się zachować w sytuacji, gdyby wybory odbywały się teraz. To w dużej mierze tłumaczy spadek poparcia dla Kidawy. Z tego powodu

obecne sondaże wyborcze, realizowane w sytuacji niepewności co do zasad dotyczących procesu wyborczego, są moim zdaniem mało wiarygodne.

Coraz więcej komentatorów wróży koniec Zjednoczonej Prawicy. M.in. Ludwik Dorn i Roman Giertych, który wróży scenariusz bliski poprzednich rządów PiS-u z Andrzejem Lepperem. Czy Kaczyński wybaczy Gowinowi?
Kaczyński znany jest z tego, że potrafi długo czekać na możliwość odegrania się na ludziach, o których sądzi, że zachowali się wobec niego nielojalnie. Wiemy jednak, że w politycznych rozgrywkach potrafi być bardzo pragmatyczny. Myślę, że Kaczyński pamięta, czym się zakończyła dla niego akcja przeciwko Lepperowi. Owszem, złamał jego karierę polityczną, ale sam zapłacił za to bardzo dużą cenę – utratę władzy, której raczej nie przewidywał, kiedy rozpoczynał tamtą prowokację. Uważałbym tu z analogiami. Oczywiście, że Gowin jest w tej chwili w sytuacji bardzo dwuznacznej, ale jednocześnie wykazał on swoją polityczną skuteczność. Gdyby nie jego sprzeciw, to prawdopodobnie 10 maja odbyłyby się pseudowybory kopertowe i Duda zostałby ogłoszony prezydentem. Gowin wybił się na pewną podmiotowość w ramach Zjednoczonej Prawicy, ale na ile będzie w stanie tę podmiotowość zachować – dopiero zobaczymy.

Nie sądzę jednak, aby to było ostatnie słowo Gowina w polskiej polityce. 

Czy prawdą jest, że PiS już wie, że notowania prezydenta będą tak słabe, że wygra tylko teraz, czy to tylko miejska legenda?
Jestem przekonany, że to główny powód, dla którego Kaczyńskiemu tak się spieszy z wyborami. Z tego punktu widzenia każdy tydzień lub miesiąc są dla niego ważne i to dlatego od początku epidemii nie chciał zachować się zgodnie z konstytucją i wprowadzić stanu klęski żywiołowej. To trzymiesięczne odroczenie głosowania mogłoby oznaczać porażkę Zjednoczonej Prawicy. Kaczyński oczywiście jak zwykle może liczyć, że pomoże i jemu, i Dudzie sytuacja w opozycji, dlatego samo odroczenie wyborów nie przesądza jednoznacznie o porażce Dudy.

Wiele zależy od postaw samej opozycji i skuteczności strategii jej dzielenia, którą Kaczyński stosuje z sukcesem od 2015 roku.

Teraz też widzimy, że propaganda PiS-u obarcza odpowiedzialnością za nieodbyte wybory opozycję, która rzekomo zastosowała obstrukcję i nie pozwoliła na przygotowanie właściwe wyborów. Niestety, ten bezsensowny spór w szeregach opozycji o to, jak odnieść się do wyborów kopertowych, pomagał Kaczyńskiemu, pomógł PiS uwiarygodnić tę narrację o winie opozycji. To, że Kidawa i KO ponoszą teraz sondażowe konsekwencje wzywania do bojkotu, wynika nie tylko z działań obozu władzy, ale też z tego, jak w czasie kryzysu zachowywali się inni kandydaci opozycyjni. Moim zdaniem w sposób absolutnie skandaliczny uznali, że ten kryzys wyborczy, który zafundował nam Kaczyński, jest okazją do osłabienia najsilniejszej kandydatki opozycyjnej. To sytuacja, kiedy

część kandydatów opozycji wyjmuje dla Kaczyńskiego gorące kasztany z ognia, a więc wpisuje się bardzo dobrze w propagandę PiS mającą za cel osłabienie kandydatki KO. Wciąż jednak największe szanse na pokonanie Dudy i PiS-u ma Koalicja Obywatelska.

Niestety, na opozycji widać dziwaczny sojusz przeciwko KO wynikający z krótkoterminowej strategii, żeby odnieść relatywny sukces w pierwszej turze wyborów prezydenckich i w ten sposób budować tożsamość swoich formacji, nawet jeśli ma to oznaczać drugą kadencję Dudy.

Czyli będzie jednak w Warszawie Budapeszt?
To prawda, że lekcja węgierska na opozycji nie została chyba odrobiona. Opozycja wyszła z tego kryzysu bardzo poturbowana, a radość niektórych kandydatów, jak Kosiniaka-Kamysza czy Hołowni, z powodu sondaży, które dają im większe poparcie niż Kidawie, jest chyba przedwczesna.


Zdjęcie główne: Jacek Kucharczyk, Fot. Instytut Spraw Publicznych

Reklama