Jeśli PiS zachowa władzę, realny orbánizm-putinizm PiS-u pozostanie bezkarny – pisze Cezary Michalski. Historyczne analogie zawsze są tylko przybliżeniem i trzeba z nimi uważać. Ale pamiętajmy, że Republika Weimarska w 1933 roku nie obroniła się przed Hitlerem, a Konstytuanta (zgromadzenie konstytucyjne wybrane przez 45 milionów głosujących Rosjan) nie obroniła się w 1917 roku przed Leninem, bo centryści w obu tych krajach nie dostrzegli, że sytuacja jest nadzwyczajna i nadzwyczajny jest ich przeciwnik. Kłócili się po staremu, po staremu próbowali zaspokajać swoje narcyzmy, ambicje, wytyczać pola wpływów – i wszyscy zostali zniszczeni.

Centrowa opozycja idzie do tych wyborów w sensownym szyku i dobrze wyposażona. Kompletna ideowo i politycznie, mimo utraty spenetrowanego przez PiS PSL-u i niedogadania się z SLD (tu być może odpowiedzialność jest bardziej podzielona). Ma wszystkie elementy i skrzydła, które szerokie centrum w Polsce zawierać powinno. Od Kazimierza Michała Ujazdowskiego i Pawła Kowala, czyli konserwatystów, którzy zaakceptowali zarówno państwo prawa (konstytucja, niezawisłe sądy), jak też absolutne liberalne minimum (in vitro, obrona i faktyczne przestrzeganie aborcyjnego status quo, związki partnerskie). Aż po polityczki i polityków centrolewu (Barbara Nowacka, Katarzyna Piekarska, Dariusz Joński…), którzy

nie uważają III RP za „neoliberalne ruiny”, ale za własne państwo odbudowane z ruin lat osiemdziesiątych i warte tego, by bronić go przed populizmem, także socjalnym i ekonomicznym.

Silne liberalne centrum Koalicji Obywatelskiej stanowią posłowie i posłanki PO i Nowoczesnej, z Grzegorzem Schetyną, który to wszystko złożył, i z Małgorzatą Kidawą-Błońską, która nie jest – jak bredzą symetryści – odpowiednikiem Beaty Szydło wyciągniętej z kapelusza Jarosława Kaczyńskiego, żeby przy pierwszej okazji trafić tam ponownie. To raczej Ewa Kopacz, która zastąpiła Donalda Tuska w momencie jego wymuszonej przez taśmy przeprowadzki do Brukseli, ponownie zlepiła wówczas Platformę (zaprosiła do rządu Schetynę po paru latach niełaski) i przeprowadziła odważny prosocjalny zwrot, który nie był populizmem. Nie było to kupowanie głosów za nie swoje pieniądze rozrzucane z helikoptera, ale precyzyjnie adresowane przesunięcie znacznych budżetowych środków na opiekę społeczną, na przedszkola i żłobki, na wydłużenie urlopów macierzyńskich i wprowadzenie urlopów ojcowskich. Małgorzata Kidawa-Błońska może być polityczką podobnego formatu.

Koalicja Obywatelska ma nie tylko wszystkie potrzebne personalia i skrzydła. Ma też program będący przeciwieństwem demotywatorów Kaczyńskiego.

Reklama

Tam, gdzie PiS nagradza ludzi za odejście z rynku pracy, KO motywuje ich do pozostania. Tam, gdzie Kaczyński nagradza za szybsze odejście na emeryturę (odchodzący wcześniej będą mieli niższe emerytury, więc to oni otrzymają najwyższą „czternastkę”, bo trzynasta emerytura już się Kaczyńskiemu PR-owo zużyła), KO obiecuje emerytalną premię za każdy dodatkowy rok pracy.

KO zapowiedziało podwyżki najniższych pensji poprzez zmniejszenie danin obciążających zarobki – co oczywiście wymaga większej dyscypliny budżetowej. Kaczyński przelicytował KO, mówiąc po prostu, że państwo PiS dekretem podniesie pensję minimalną w przyszłym roku do 3000 złotych, a w 2023 do 4000. W tym samym czasie PiS podniesie składki na ZUS i inne daniny, więc za kolejne „jarkowe” zapłacą wyłącznie polscy przedsiębiorcy.

Sarmacka anarchia uderza w centrum

Problemem Koalicji Obywatelskiej jest realna różnica sił (pieniądze, struktury, instytucje), które można wykorzystać w kampanii wyborczej. KO stosuje się do prawa wyborczego, jej kampania jest ograniczona limitami wydatków. PiS wykorzystuje w swojej kampanii całe zasoby polskiego państwa (pieniądze transferowane z budżetu państwa do całej partii oraz jej poszczególnych uwłaszczonych na publicznym majątku kandydatów, przejęte przez jedną partię państwowe media), wiedząc doskonale, że odpowie za to tylko wówczas, jeśli straci władzę. Jeśli ją zachowa, realny orbánizm-putinizm PiS-u pozostanie bezkarny.

Inny problem, przed którym stoi opozycja, to sarmacka anarchia. Do tej pory kojarzona tylko z prawicą, dziś uderzająca w liberalne centrum.

Czytam, słucham, patrzę na Pawła Kasprzaka, Jacka Dehnela i innych, wyjść ze zdumienia nie mogę. Ambicje i narcyzm skrywane pseudoideowym argumentem: nie będę głosował na Ujazdowskiego, bo jego poglądy nie są moimi, są zbyt konserwatywne dla mnie (to narcystyczne „dla mnie”, „nie moje”, „ja”… powtarza się w każdym ich zdaniu). Rozwalę jedność opozycji, bo nie cały jej program, nie wszystkie personalia odpowiadają Mnie.

Jeśli Kazimierz Michał Ujazdowskie jest zbyt konserwatywny dla Jacka Dehnela czy Pawła Kasprzaka, mogą – może nawet powinni – głosować na Lewicę w wyborach do Sejmu. Czemu jednak rozwalają umowę opozycji w wyborach do Senatu, którą przecież także Lewica z Koalicją Obywatelską zawarła? Ujazdowski w Śródmieściu jest dla nich za konserwatywny? Ale przecież dla wielu bardziej konserwatywnych wyborców Koalicji Obywatelskiej Marek Borowski, który jest wspólnym kandydatem KO i innych ugrupowań opozycji na warszawskiej Pradze, może z kolei być „zbyt lewicowy”, mieć „za bardzo postkomunistyczną” polityczną przeszłość. Jeśli jednak bardziej liberalni, centrowi, nawet centrolewicowi wyborcy zagłosują na Ujazdowskiego w Śródmieściu, to bardziej centrowi, liberalno-konserwatywni wyborcy zagłosują na Marka Borowskiego na Pradze. Tak trudno to zrozumieć Jackowi Dehnelowi, Pawłowi Kasprzakowi, a nawet Agnieszce Holland? Tym bardziej, jeśli na listach do parlamentu KO są tacy ludzie jak Barbara Nowacka (w Gdyni) czy Katarzyna Piekarska (w Warszawie)?

Kiedy mówi się o pluralizmie szerokiego centrum reprezentowanego na listach KO, wtedy z kolei słyszymy, że to koalicja za mało wyrazista, spajana tylko przez „niechęć do PiS-u”. To znowu nieprawda. KO ma program maksimum i program minimum. Program maksimum to program senioralny, edukacyjny, program „równych szans życiowego startu” (to hasło liberalne, zaakceptowane w Europie przez chadecję i socjaldemokrację, a nie populistyczny program „równych żołądków”). To motywacje do pozostania na rynku pracy, a także pieniądze precyzyjnie adresowane do najbardziej potrzebujących, a nie rozrzucane z helikoptera nie po to, aby przyniosły rozwój całej Polsce, ale wyłącznie po to, by przyniosły głosy jednej partii. Można ten program maksimum znaleźć pod adresem https://koalicjaobywatelska.pl/images/Twoja-Polska-Program-Koalicji-Obywatelskiej.pdf i po prostu przeczytać.

Dehnel umie czytać, umie nawet pisać, więc niech się do programu odniesie. Potem wybierze KO albo Lewicę, ale niech przestanie już narcystycznie i po sarmacku truć.

Ale jest też program minimum związany z głosowaniem na Koalicję Obywatelską – odebranie Kaczyńskiemu władzy, odebranie mu samodzielnej większości, niedanie większości konstytucyjnej, a w najgorszym wypadku zagwarantowanie istnienia w kolejnym Sejmie silnej centrowej opozycji, która nie będzie – jak Lewica – ścigała się z PiS-em na najgorszy socjalny i ekonomiczny populizm (i tak z populizmem PiS-u Lewica zawsze przegra). I nie będzie jak PSL (wraz z resztkami politycznej chuliganerki Kukiza) ścigała się z PiS-em o rękę Rydzyka, Jędraszewskiego i narodowców (Ludowcy już też licytację przegrali).

Join, or Die

Prawica miała swój okres sarmackiej anarchii na początku lat 90., w groteskowym Konwencie Świętej Katarzyny. Jarosław Kaczyński zjednoczył prawicę jak samiec alfa wilcze stado – w podziale łupów, którymi są dla niego i dla nich polskie państwo, spółki Skarbu Państwa, całe zasoby polskiej gospodarki. Jeśli programowe minimum i programowe maksimum Koalicji Obywatelskiej nie wystarczy, by zakończyć sarmacką anarchię po stronie liberalnego, prozachodniego centrum, to znaczy, że wcale nie jesteśmy cywilizacyjnie tak znacznie lepsi wobec prawicy Kaczyńskiego, jak o sobie myślimy.

Historyczne analogie zawsze są tylko przybliżeniem i trzeba z nimi uważać. Ale pamiętajmy, że Republika Weimarska w 1933 roku nie obroniła się przed Hitlerem, a Konstytuanta (zgromadzenie konstytucyjne wybrane przez 45 milionów głosujących Rosjan) nie obroniła się w 1917 roku przed Leninem, bo centryści w obu tych krajach nie dostrzegli, że sytuacja jest nadzwyczajna i nadzwyczajny jest ich przeciwnik. Kłócili się po staremu, po staremu próbowali zaspokajać swoje narcyzmy, ambicje, wytyczać pola wpływów – i wszyscy zostali zniszczeni.

PiS nie jest zwykłą demokratyczną partią, ale krzyżówką partii autorytarnej i sekty. Kaczyński nie jest demokratycznym liderem partyjnym, ale psychotykiem uważającym, że tylko on potrafi rządzić Polską, więc Polska nierządzona przez niego, społeczeństwo niewymyślone przez niego to państwo i społeczeństwo obce i wrogie, które można podbijać i niszczyć. Jeśli elity Polski liberalnej i prozachodniej będą tylko udawały, że rozumieją wyjątkowość obecnej sytuacji, przegramy wszyscy, na bardzo długo.

Kiedy rozpoczynała się amerykańska rewolucja, amerykańska wojna o niepodległość, 13 amerykańskich kolonii musiało się zjednoczyć, żeby wygrać. Ale każda z nich miała różne interesy i priorytety. Jedni handlowali w miastach, inni byli rolnikami, każdemu potrzebne były nieco inne cła i nieco inne podatki. Benjamin Franklin opublikował wtedy w „Gazecie Pensylwańskiej” najsłynniejszy w dziejach polityczny rysunek. Przestawiał on węża złożonego ze wszystkich zbuntowanych kolonii, który pokawałkowany, będzie trupem, uśmiercą go Anglicy. Ale zjednoczony ocali swoją wolność i życie.

Franklin podpisał rysunek słowami „Join, or Die” (dołącz albo umrzyj). Amerykanie posłuchali tego apelu i obronili swoją wolność. Dziś muszą tego apelu posłuchać intelektualne autorytety, polityczni liderzy, a przede wszystkim wyborcy demokratycznej i liberalnej Polski. Inaczej demokratyczna Polska naprawdę przestanie istnieć.

Cezary Michalski
Autor jest publicystą tygodnika “Newsweek”


Zdjęcie główne: Benjamin Franklin “Join, or Die”, Fot. Flickr/DonkeyHotey, licencja Creative Commons

Reklama