„Polski ład” nie jest żadnym przemyślanym projektem długofalowej reformy gospodarki i państwa. On niszczy wszystkie reformy po roku 1989 (wolnościowe, decentralizacyjne, prywatyzacyjne…). Polacy – i to nie tylko twardy elektorat opozycji – widzą, że nie ma żadnego wielkiego planu, a po chaosie stycznia przyjdzie chaos lutego, po chaosie zimy przyjdzie chaos wiosny. „Polski ład”, zamiast być paliwem PiS-owskiej propagandy „sprawczości” i „walki z imposybilizmem”, stał się młyńskim kamieniem u szyi Kaczyńskiego – pisze Cezary Michalski

„Polski ład”, czyli chaos bez reformy

W Polsce po roku 1989 żaden rząd nie przetrwał głębokiej reformy państwa, ponieważ każda realna reforma powodowała chaos, co najmniej chwilowy, choć za głęboką reformę państwa warto było chwilowym chaosem zapłacić. Mazowiecki, potem Bielecki, a nawet Wałęsa zapłacili utratą władzy za reformy Balcerowicza i ich osłanianie. Buzek zapłacił za swoje cztery reformy. Zarówno jednak reforma Balcerowicza, jak też cztery reformy rządu AWS-UW miały sens i były Polsce potrzebne.

Polska transformacja ustrojowa po roku 1989, którą symbolizowało nazwisko Balcerowicza (choć niezależnie od faktycznych dokonań ówczesnego wicepremiera i ministra finansów był to tylko skrót myślowy), przywracała w Polsce wolność, własność, samorząd terytorialny.

Cztery reformy rządu Jerzego Buzka pogłębiały reformę samorządową i sensowną decentralizację państwa, dając samorządom nową strukturę, większe kompetencje i własne źródła finansowania. Bez tej reformy Polska ani nie dostałaby sporej części unijnych miliardów, ani nie potrafiłaby ich dobrze wykorzystać.

Ówczesna reforma oświatowa dawała nauczycielom i rodzicom większy wpływ na szkołę, zmieniając jednocześnie całą strukturę polskiej edukacji (zakorzenionej wcześniej nie tylko w PRL-owskiej „ujutności”, ale wręcz w postzaborowej, sięgającej XIX-wieku koncepcji udziecinniania i ubezwłasnowolnienia uczniów w czasie całego procesu kształcenia i wychowania; koncepcji, która tak bardzo podobała się Kaczyńskiemu, że ją zaczął przywracać).

Reklama

Obie fale polskich reform niosły ze sobą także chaos, przy ich wprowadzaniu popełniano błędy, łączyły się one ze społecznymi kosztami. Jednak

społecznym kosztem nieprzeprowadzenia tych reform byłaby zagłada narodu i państwa,

której przedsmak oglądaliśmy w drugiej połowie lat osiemdziesiątych, kiedy odchodzącej władzy udało się nieomal do końca złamać społeczny opór, ale za cenę nieomalże totalnego uśmiercenia polskiego społeczeństwa i polskiej gospodarki.

Obie te fale reform pozostawiły po sobie także liczne niedokonania (zbyt rozrośnięty sektor państwowy przechodzący z rąk do rąk jako łup kolejnych ekip rządzących czy wciąż niedofinansowana i rozłażąca się w szwach służba zdrowia). To jednak, czego nie udało się zrobić w czasach Balcerowicza, a później w czasach rządu AWS-UW, nie udało się w Polsce zrobić w ogóle.

Także Jarosław Kaczyński i cała nadająca pełną parą PiS-owska propaganda usiłują nawiązać do tradycji polskich reform i przedstawić totalny chaos w założeniach i realizacji „Polskiego ładu” jako „przejściowe kłopoty”, które pojawiają się przy okazji wprowadzania każdego wielkiego projektu zmiany państwa („przejściowe kłopoty, które władza szybko skoryguje”).

Trudno w taką narrację uwierzyć, ponieważ „Polski ład” nie jest żadnym przemyślanym projektem długofalowej reformy gospodarki i państwa. On niszczy wszystkie reformy po roku 1989 (wolnościowe, decentralizacyjne, prywatyzacyjne…).

Już wcześniej Kaczyński przekreślił i zmarnował efekty innej reformy, niewymienionej przeze mnie powyżej, a jednak równie cennej dla polskiego państwa, czyli reformy centrum administracyjno-gospodarczego z 1997 roku (jej autorami byli politycy SLD, Leszek Miller, Włodzimierz Cimoszewicz, Marek Pol…).

Prezes PiS, w swoim azjatycko-bizantyjskim tropizmie każącym mu szukać władzy osobistej, absolutnej, z pozoru wszechmocnej, a w rzeczywistości kreującej wyłącznie arbitralny chaos, zniszczył jakąkolwiek sensowną strukturę polskiego rządu. Zamieniając kolejne gabinety Szydło i Morawieckiego w chaotyczne gromady ludzi bez przypisanych im precyzyjnie kompetencji, tłoczących się w kolejce do „Ucha Prezesa”, żeby tam donosić, żebrać lub prosić o litość.

Faktyczne intencje projektu

Czym miał być „Polski ład”, kiedy jeszcze przygotowywano go na lipcowy kongres PiS w 2021 roku? Miał być etatystycznym gorsetem nasadzonym przez Kaczyńskiego i Morawieckiego na rynkową gospodarkę w Polsce. Miał być pokazem skuteczności działania upartyjnionego PiS-owskiego państwa w gospodarce. Miał być ostatecznym argumentem na rzecz kluczowej narracji legitymizującej władzę PiS, która głosiła, że wszyscy rządzący Polską po roku 1989 byli dotknięci „liberalnym imposybilizmem”, podczas gdy Kaczyński potrafi być w gospodarce sprawczy, o ile nie wszechmocny.

Taki dowód był Jarosławowi Kaczyńskiemu potrzebny z paru powodów. Po pierwsze, żeby zakryć katastrofę wielkich państwowych inwestycji centralnych, które Kaczyński, Szydło, Morawiecki… zapowiadali idąc do władzy, a później przedstawiali Polakom w pierwszych miesiącach swoich rządów. Najważniejsze z tych obietnic to setki tysięcy tanich mieszkań budowanych przez państwo, reindustrializacja (począwszy od odbudowy przemysłu stoczniowego, skończywszy na rozbudowie energetyki węglowej), sprawienie, że Polska stanie się liderem w obszarze elektromobilności…

Wszystkie te pomysły kończyły się kompromitacją.

Program Mieszkanie Plus okazał się klapą. Miliard złotych na rozbudowę „węglowej Ostrołęki” został zmarnowany, a nieukończona inwestycja musiała zostać po prostu zburzona. Elektromobilność nie wyszła poza propagandowe manifesty Morawieckiego i jego PR-owych „harcerzy”. Odbudowa przemysłu stoczniowego skończyła się groteską „stępki” pod budowę promu, który nigdy nie powstał.

Inna wielka inwestycja PiS-u, czyli Centralny Port Komunikacyjny, w ciągu sześciu lat rządów Zjednoczonej Prawicy nie wyszła poza fazę projektów, poza fazę konfliktu z mieszkańcami gmin mających zostać zaoranymi pod inwestycję, a wreszcie nie wyszła poza fazę coraz bardziej gigantycznych pensji dla kolejnych PiS-owskich ekip odpowiedzialnych za przygotowywanie projektu CPK. Ruszyła – i to również z paroletnim opóźnieniem – tylko jedna „centralna inwestycja”, czyli przekop Mierzei Wiślanej, ale akurat jej sens gospodarczy czy strategiczny jest najbardziej wątpliwy.

Poza tym była już tylko propaganda, ukrywanie puchnących wydatków budżetowych i puchnącego długu publicznego przy pomocy wyprowadzania coraz większej części redystrybucyjnych wydatków PiS-owskiego państwa poza oficjalny budżet.

W dodatku przez cały okres rządów Kaczyńskiego spadał najważniejszy wskaźnik długoterminowych szans rozwojowych polskiej gospodarki, czyli udział krajowych inwestycji prywatnych w polskim PKB. Prywatni przedsiębiorcy coraz bardziej bali się podatkowych, prawnych, ustrojowych eksperymentów PiS, ponieważ coraz częściej padali ich ofiarą. A mityczne „centralne inwestycje państwa” nie pokrywały tej inwestycyjnej zapaści.

W tej sytuacji PiS-owski etatyzm potrzebował nowej legitymizacji. Miał nią być „Polski ład”. Dodatkowo miał on też pokazać, że Kaczyński nie dąży do żadnego polexitu, że ten zarzut to tylko fake news opozycji, gdyż jednym z najważniejszych źródeł finansowanie „Polskiego ładu” miały być dziesiątki miliardów euro z unijnego Funduszu Odbudowy i z kolejnego unijnego budżetu. Uzbrojony w te wszystkie instrumenty Kaczyński miał być zdolny do wygrania przedterminowych wyborów i zgromadzenia w swoim ręku pełni władzy, na całkowicie własnych warunkach.

Przy okazji „Polski ład” miał się stać ostatecznym zanegowaniem transformacji ustrojowej realizowanej w Polsce od 1989 roku – jej wartości i jej realnych osiągnięć.

Rozpoczętej po upadku PRL reformie samorządowej „Polski ład” przeciwstawił powtórną centralizację władzy. Samorządy miały być obrabowane ze znacznej części pieniędzy pochodzących z podatków i całkowicie zdane na łaskę partyjnej centrali udzielającej im „pomocy” według arbitralnych kryteriów.

„Polski ład” został zbudowany na bezwzględnej, podporządkowanej wyłącznie budowaniu politycznej potęgi Prawa i Sprawiedliwości, redystrybucji publicznego pieniądza (zarówno pieniędzy z budżetu, jak też środków unijnych), od grup, które na PiS nie głosują do grup, które są zapleczem wyborczym tej partii. W tym wypadku od drobnych i średnich przedsiębiorców, od lepiej wykwalifikowanych, a więc zarabiających więcej pracowników najemnych czy samozatrudnionych, do ludzi, których programy socjalne Prawa i Sprawiedliwości wypchnęły z rynku pracy (obniżenie wieku emerytalnego albo wpływ 500 plus – szczególnie na aktywność zawodową kobiet), a przez to od „darów” tej partii całkowicie uzależniły.

Polacy nie wierzą w „Polski ład”

Dziś jesteśmy w sytuacji, w której kolejne grupy zawodowe wymuszają na władzy kolejne korekty rzekomo świetnie przygotowanej reformy, a sam Kaczyński zaczyna przyznawać się do błędów popełnionych przez rząd Morawieckiego.

Gdyby „Polski ład” faktycznie był wielkim projektem ustrojowym, z wyraźnie określonymi celami, te tłumaczenia mogłyby Polaków nawet przekonać. Po kilku miesiącach widać jednak, że jest on tylko PR-owym chaosem, pełnym doraźnych deklaracji, obietnic, zwrotów i odwrotów. W tej sytuacji usprawiedliwianie chaosu tym, że „na jakimś etapie wielkiego planu musi być chaos” po prostu nie działa.

Polacy – i to nie tylko twardy elektorat opozycji – widzą, że nie ma żadnego wielkiego planu, a po chaosie stycznia przyjdzie chaos lutego, po chaosie zimy przyjdzie chaos wiosny. Miotanie się PiS-u (Morawieckiego, Kaczyńskiego, Ministerstwa Finansów…) w obszarze prawa podatkowego, prawa gospodarczego, narzędzi i kierunków politycznej redystrybucji publicznych pieniędzy – wszystko to nie ustanie. Jest to bowiem naturalna konsekwencja dziwnej formy „ustroju mieszanego”, którą zafundował Polakom Kaczyński.

Próba nałożenia przez PiS na gospodarkę rynkową w Polsce ciężkiej czapy partyjnego etatyzmu generuje chaos.

Taka polityka generowała chaos w polskiej gospodarce przez ostatnie sześć lat (czego najgroźniejszą konsekwencją był powolny paraliż krajowych inwestycji prywatnych) i będzie go generowała nadal. Po drodze pojawiła się groźba utraty funduszy unijnych, które w finansowaniu „Polskiego ładu” mają zostać zastąpione przez kredyty z Chin (jak wiadomo, ten szerzący na świecie pokój i praworządność kraj chętnie pomaga peryferyjnym przywódcom dążącym do suwerenności, nie oczekując niczego w zamian).

W ten sposób brniemy jednak coraz głębiej w absurd. Trudno się zatem dziwić, że „Polski ład”, zamiast być paliwem PiS-owskiej propagandy „sprawczości” i „walki z imposybilizmem”, stał się młyńskim kamieniem u szyi Kaczyńskiego.

Każda reforma powoduje chaos. Jednak PiS zafundowało Polakom chaos bez żadnej reformy.

Cezary Michalski
Autor jest publicystą tygodnika „Newsweek”


Zdjęcie główne: Mateusz Morawiecki, twarz „Polskiego ładu”, Fot. Flickr/KPRM/Krystian Maj, licencja Creative Commons

Reklama