Ponieważ wszystkie agenturalne i medialne armaty Kaczyńskiego zostały wycelowane i wypaliły w samo serce opozycji, czyli w PO i KO, to właśnie od PO, od KO i od Trzaskowskiego zależy dzisiaj uratowanie opozycji. Jeśli dadzą się rozegrać, rozchwiać, wysłać na ruchome piaski antypartyjności i antypolityczności, Kaczyński nie będzie miał z kim przegrać – pisze Cezary Michalski. Jeśli jednak ludzie ze wszystkich skrzydeł, ze wszystkich instytucjonalnych poziomów najsilniejszej formacji opozycji (PO, KO, samorządowcy, ludzie, którzy zaktywizowali się w czasie kampanii Trzaskowskiego) nie dadzą się podzielić i zniszczyć, a przeciwnie, oprą się o siebie plecami i rozpoczną wspólną walkę, wówczas wszystko jest w grze, wszystko jest przed nami, a nawet – jak śpiewa Tomasz Lipiński – „jeszcze będzie przepięknie”.

W czasie ostatnich prezydenckich wyborów Jarosław Kaczyński znów przez chwilę się bał. I bali się przez chwilę wszyscy jego ludzie – Morawiecki, Ziobro, Kamiński, Brudziński, Błaszczak, Emilewicz, Szumowski… Całe to stado sępów i hien żerujących całymi rodzinami na upartyjnionym państwie, gospodarce, mediach. A ponieważ naprawę się przestraszyli, postanowili zrobić wszystko, aby nigdy więcej się nie bać. Jest na to tylko jeden sposób – zniszczenie opozycji, a dokładniej, zniszczenie najsilniejszej, najbardziej zorganizowanej siły tej opozycji, czyli PO i KO.

Dlatego właśnie od pierwszego dnia po wyborach, od Andrzeja Gajcego po Miłosza Wiatrowskiego, od agentów PiS po oportunistów zawsze grających na aktualną władzę,

od ludzi penetrujących dla PiS konserwatywną prawicę po ludzi penetrujących dla PiS populistyczną lewicę, od spryciarzy po kompletnych idiotów – wszyscy suflują jedną i tę samą narrację: „Rafał Trzaskowski mógł wygrać, gdyby nie obciążała go Platforma Obywatelska”.

Zatem „po to, by opozycja mogła wygrać w przyszłości, trzeba zniszczyć PO”. Trzeba zastąpić Platformę i Koalicję Obywatelską „prawicą Hołowni”, „lewicą Zandberga”, choćby i „ruchem Trzaskowskiego”, pod warunkiem jednak, że całkowicie odetnie się od PO (której jest wiceszefem) i KO (której był kandydatem).

Reklama

„No bo przecież” – nadają PiS-wskie megafony i powtarzają „pudła rezonansowe” (cyt. za Władimir Wołkow) złożone z pożytecznych idiotów – „skoro kandydat z zapleczem, z pieniędzmi, z poparciem działaczy samorządowych i prezydentów miast (w większości także wybranych ze wsparciem PO i KO) przegrał zdobywając »tylko« 49 procent (po kampanii, w której jego przeciwnik na sposób całkowicie już Putinowski dysponował wszystkimi państwowymi mediami, całym aparatem państwowym, wszystkimi organizacyjnymi i budżetowymi zasobami państwa), to na pewno wygrałby z Dudą i Kaczyńskim w cuglach kandydat niemający żadnego zaplecza, wsparcia żadnej partii czy koalicji, dostępu do żadnych pieniędzy”.

W tej obłędnej zaiste logice (która ma sens wyłącznie z punktu widzenia suflującego ją Kaczyńskiego, ale jest całkowicie absurdalna z punktu widzenia każdego, kto chciałby bronić przed nim polskiej demokracji) po to, aby opozycja mogła wygrać w przyszłości, trzeba dzisiaj zniszczyć jej najpoważniejszą siłę, najważniejszą strukturę dysponującą ludźmi, pieniędzmi, całą instytucjonalną pamięcią liberalnej Polski.

Aby ten PiS-owski „montaż” (znów cytat z Wołkowa) wszedł w demokratyczną opinię publiczną jak w masło, przydają się całe lata pseudospołecznej, antypartyjnej i antypolitycznej obróbki, w czasie której wbijano nam (i wbijaliśmy sobie sami) do głowy, że „partie przeszkadzają demokracji”, „wystarczy, że ja z kolegą, ja z koleżanką założymy sobie własny ruch,

wyjdziemy na pikietę pod Sejm i zrobimy tam sobie selfie na Facebooka, a będziemy lepsi, bardziej reprezentatywni, skuteczniejsi, niż najlepiej nawet zorganizowana opozycyjna partia, choćby i mająca sporą grupę posłanek i posłów”.

Obozowi rządzącej prawicy siła partii PiS, siła własnego instytucjonalnego zaplecza jakoś nie przeszkadza. Wręcz przeciwnie, pomaga. Jednak zwolennicy demokratycznej opozycji mają się pogrążyć w antypolitycznej głupocie. I faktycznie, są po stronie demokratycznej ludzie gotowi uwierzyć, że Rafał Trzaskowski by wygrał, wygrałby każdy kandydat, byle nie miał żadnego partyjnego zaplecza, byle nie miał pieniędzy, byleby nie pracował na jego rzecz żaden zorganizowany aparat, żadna struktura, żadna instytucja.

Skoro jednak Kaczyński tak bardzo wyraźnie chce zniszczyć PO i KO, trzeba Platformy i Koalicji Obywatelskiej bronić. Po pierwsze nowy ruch, nowa struktura, nowy organizacyjny pomysł wykorzystujący wynik Rafała Trzaskowskiego w wyborach prezydenckich musi być poszerzeniem KO, a nie likwidacją Koalicji Obywatelskiej. Musi być poszerzeniem PO, a nie utratą całego instytucjonalnego potencjału i całej instytucjonalnej pamięci Platformy. Po drugie, to

poszerzenie PO i KO przez Rafała Trzaskowskiego musi zachować oba płuca, liberalne i konserwatywne, które Platforma posiadała jeszcze od czasów Donalda Tuska uparcie nad tą równowagą pracującego (później pracował nad nią także Grzegorz Schetyna, który mniej więcej w tym samym czasie zapraszał do Koalicji Obywatelskiej Barbarę Nowacką i Kazimierza Ujazdowskiego).

Rafał Trzaskowski przejął głosy liberalnej lewicy, był też wyjątkowo (jak na kandydata KO i PO) osłaniany przez liberalne media, ale zostanie zabity, poćwiartowany i wystawiony na widok publiczny, jeśli da się zepchnąć do roli polskiego Justina Trudeau. Przypomnijmy, kanadyjski Justin Trudeau dał się zaszantażować swemu lewicowemu skrzydłu, swojemu „me too”, swoim zakonnikom i zakonnicom lewicowego fundamentalizmu. Wykonywał wręcz piruety i podwójne Axle politycznej poprawności, przepraszał nawet za to, że indiańskie dzieci w Kanadzie uczyły się pisać i czytać, a nawet szły na uniwersytety (w ten bowiem sposób „kradziono ich plemienną tożsamość”). A mimo to, w chwili najważniejszej politycznej próby, jego lewaccy „warunkowi sojusznicy” o mało co go nie zabili, kiedy okazało się, że na szkolnej imprezie przed 30 laty przebierając się za Aladyna pomalował twarz na brązowo.

Zajechany w ten sposób z lewej strony stracił parlamentarną większość, ale przetrwał u władzy, bo to wszystko działo się jednak w Kanadzie. Justin Trudeau w Polsce skończy najpierw na 20 procentach, później na 10 procentach,

a jeszcze później w jakimś NGO-sie (przy moim całym ogromnym szacunku dla NGO-sów nie sposób nie zauważyć, że bez politycznej osłony są dzisiaj bardzo łatwo zarzynane przez PiS posiadające władzę w państwie).

Demokratyczny obóz musi mieć nie tylko mocne liberalne, liberalno-lewicowe, ale także mocne konserwatywne skrzydło. Sam Rafał Trzaskowski odrobił wszystkie lekcje polskiej polityki. Nie był w kampanii prezydenckiej antyklerykałem, nie dał się wciągnąć w kulturowe wojny. Jednak aby móc się komunikować z bardziej konserwatywnym elektoratem musi wykorzystać cały dorobek Koalicji Obywatelskiej i Platformy Obywatelskiej. Musi mieć obok siebie zarówno Barbarę Nowacką, jak też Radosława Sikorskiego, Kazimierza Ujazdowskiego, Pawła Kowala, Pawła Poncyliusza.

Musi mieć Platformę Obywatelską z jej całą instytucjonalną pamięcią, z Borysem Budką i Grzegorzem Schetyną.

Ponieważ wszystkie agenturalne i medialne armaty Kaczyńskiego zostały wycelowane i wypaliły w samo serce opozycji, czyli w PO i KO, to właśnie od PO, od KO i od Trzaskowskiego zależy dzisiaj uratowanie opozycji. Jeśli dadzą się rozegrać, rozchwiać, wysłać na ruchome piaski antypartyjności i antypolityczności, Kaczyński nie będzie miał z kim przegrać. On i jego padlinożercy już nigdy (a w każdym razie przez całą następną dekadę) nie będą się mieli kogo bać. Jeśli jednak ludzie ze wszystkich skrzydeł, ze wszystkich instytucjonalnych poziomów najsilniejszej formacji opozycji (PO, KO, samorządowcy, ludzie, którzy zaktywizowali się w czasie kampanii Trzaskowskiego) nie dadzą się podzielić i zniszczyć, a przeciwnie, oprą się o siebie plecami i rozpoczną wspólną walkę, wówczas wszystko jest w grze, wszystko jest przed nami, a nawet – jak śpiewa Tomasz Lipiński – wszystko „jeszcze będzie przepięknie”.

Rafał Trzaskowski dostał 49 procent w drugiej turze. To był wynik mocny, ale niereprezentatywny dla wyborów parlamentarnych, które są przed nami.

W pierwszej turze Trzaskowski dostał nieco ponad 30 procent, a to był najbardziej optymistyczny pułap sondażowych osiągnięć PO od czasu utraty przez Platformę władzy w 2015 roku. Ten pierwszy wynik jest nie do osiągnięcia w jakichkolwiek wyborach partyjnych (czyli właśnie parlamentarnych). Ten drugi, jeśli poprawi się go o 5-7-10 procent, oznacza odebranie władzy Kaczyńskiemu. Ale by go uzyskać, nie można pozwolić zniszczyć Platformy Obywatelskiej i Koalicji Obywatelskiej, choć oczywiście trzeba umieć je rozbudować zarówno w lewą, jak i w prawą stronę.

Cezary Michalski
Autor jest publicystą tygodnika „Newsweek”


Zdjęcie główne: Rafał Trzaskowski, Fot. Flickr/PO

Reklama