Dlaczego polskie miasta odrzuciły PiS? Czy Kaczyński je złamie, czy to one mogą odbić państwo zawłaszczone przez PiS? Czy walkę o władzę w Polsce rzeczywiście rozstrzyga się w Końskich, czy można ją wygrać między Rzeszowem, Radomiem, Warszawą…? – pisze Cezary Michalski

Dlaczego Kaczyński – mimo tego, że dysponuje całą siłą upartyjnionego państwa i ma nieomalże monopol, jeśli chodzi o polityczną władzę – połamał sobie zęby na prawdziwie cywilizacyjnej różnicy pomiędzy polskimi metropoliami i polską wsią?

Że jest to spór cywilizacyjny, że nie chodzi wyłącznie o jednorazowy wybór Kaczyńskiego (który w Rzeszowie zdecydowanie wolał, żeby prawica przegrała, niż żeby wygrał i wzmocnił się Ziobro) i że nie chodzi tu o bardziej lub mniej „charyzmatycznych” liderów – pokazują przykłady politycznych losów największych polskich miast.

W Warszawie po Hannie Gronkiewicz-Waltz przyszedł Rafał Trzaskowski, który jest zupełnie innym typem polityka, ma inne przewagi i inne słabości w porównaniu z Hanną Gronkiewicz-Waltz. A jednak

Reklama

Warszawa wolała go od Jakiego, tak jak wcześniej wolała Hannę Gronkiewicz-Waltz od różnych kandydatów PiS-u

– bez względu np. na jej problemy z reprywatyzacją, które do przejęcia stolicy usiłowali wykorzystać zarówno prawicowi, jak też lewicowi populiści.

Rzeszów wybrał centrowego samorządowca mimo bardzo jednoznacznego poparcia poprzedniego prezydenta (wywodzącego się z SLD i dobrze ocenianego przez mieszkańców) dla prawicowego polityka Solidarnej Polski. Rzeszowianie odrzucili populistyczną prawicę (różnych odcieni) mimo użycia przez prawicowy obóz władzy wszystkich sił upartyjnionego państwa (typowa już dla PiS-owskich „kampanii wyborczych” mieszanka szantażu z propozycjami korupcyjnymi oferującymi budżetowe pieniądze jako „nagrodę” za wybór kandydata z PiS). I mimo otoczenia bardzo PiS-owskiego województwa.

We Wrocławiu po charyzmatycznym Dutkiewiczu przyszedł Sutryk, który wydawał się cieniem poprzednika, a jednak zbudował silne przywództwo – mieszczańskie, miejskie i antypisowskie. To nie Jaśkowiak przesunął konserwatywny Poznań ku centrum, ale Poznań, który się zmienił, wybrał go na prezydenta – po raz pierwszy bardzo niespodziewanie – po mocno konserwatywnym i prokościelnym Grobelnym. Dulkiewicz przyszła po mającym bardzo mocną pozycję Adamowiczu, ale Gdańsk ją zaakceptował. Witkowski już dwa razy wygrał z PiS-em w Radomiu, mimo że partia Kaczyńskiego stosuje wobec tego miasta mieszankę finansowych oraz inwestycyjnych obietnic i szantaży, a także apeluje do społecznego resentymentu mieszkańców dawnej stolicy województwa, nieco zapomnianej przez transformację lat 90. Czyli

stosuje metody wciąż skuteczne w polityce ogólnopolskiej, które jednak w Radomiu przestały działać.

Nie chodzi zatem wyłącznie o ludzi, o mniej lub bardziej utalentowanych czy charyzmatycznych liderów (choć i to nie jest obojętne), ale o samą społeczną, cywilizacyjną, kulturową substancję polskich miast, które już zasmakowały wolności i okazały się odporne na autorytarne nostalgie Kaczyńskiego, części polskiej prawicy i znacznej części polskiego Kościoła, na które o wiele mniej odporna okazała się wieś i małe miasteczka. Co ciekawe, polskie miasta okazały się także odporne na etatystyczne nostalgie populistycznej lewicy. Zandberg czy Śpiewak nawet w metropoliach musieli się zadowolić poparciem najbardziej dekadenckich hipsterów. A poza wielkie miasta nie dotarli w ogóle.

Czy jednak miasta mogą odbić Polskę (nie odbiły Iranu, nie odbiły Turcji, nie wiadomo, czy odbiją Węgry)? Jak złagodzić cywilizacyjny spór i przebić się przez front dzielący większe polskie miasta od wsi i głębszej prowincji? Żeby nie stracić energii miast, a jednocześnie nie pozwolić prawicy szczuć prowincji przeciwko „leminżym metropoliom, gdzie chłopy przebierają się za baby”, „gdzie nie szanuje się Kościoła” itp.?

Czy Kaczyński – dysponując całą siłą upartyjnionego państwa i zacementowanym (na razie) poparciem bardzo konserwatywnej wsi – może złamać polskie miasta? Czy polskie miasta – ich kultura, ich model cywilizacyjny, ukształtowani w nich politycy – mogą odebrać Kaczyńskiemu polskie państwo i kulturowo przeniknąć do bardzo dziś konserwatywnej „głębszej prowincji”?

To także pytanie o „wystarczalność” Trzaskowskiego, który postawił na najbardziej liberalne polskie metropolie, ale nie ma (jeszcze?) programowego i wizerunkowego pomysłu na to, by przebić się na polską prowincję (co kosztowało go porażkę w wyborach prezydenckich).

To także pytanie o skuteczność kontrpropozycji platformerskich „konserwatystów”, którzy mimo że są już od dawna – albo zawsze byli – konserwatystami realnie liberalnymi, wciąż nie potrafią wizerunkowo przebić się w największych miastach i wciąż nie potrafią przekonać do siebie wielkomiejskiego „komentariatu” (o ile to w ogóle jest możliwe). To pytanie o różne polityczne strategie dzielące opozycję, a nawet PO.

Więcej jest pytań, niż odpowiedzi – prostych, optymistycznych diagnoz, których realizacja gwarantowałaby politycznemu centrum zwycięstwo i odsunięcie Kaczyńskiego od władzy. Każdą z hipotez trzeba testować walką.

Wybory w Rzeszowie były taką walką. Czego się z niej dowiedzieliśmy? Tutaj też trzeba być ostrożnym z wyciąganiem wniosków, które dałoby się zastosować w polityce – i w kampaniach wyborczych – w ogólnopolskiej skali.

Zacznijmy od przesłanek ograniczających ogólnopolskie polityczne wnioski wynikające z wyborów w Rzeszowie. Po pierwsze Kaczyńskiemu mniej zależało na posiadaniu przez prawicę własnego prezydenta Rzeszowa, a bardziej na tym, żeby prezydenta dużego miasta nie miała Solidarna Polska, czyli Zbigniew Ziobro.

W tej chwili priorytetem Kaczyńskiego jest likwidacja koalicjantów, żeby w przyszłych – przedterminowych albo odbywających się na koniec kadencji – wyborach parlamentarnych wystartować z jedną PiS-owską listą.

Ten aż nazbyt widoczny priorytet prezesa PiS osłabił Marcina Warchoła z Solidarnej Polski, który rozpoczynał kampanię z pozycji faworyta. I w tych mocno spersonalizowanych, większościowych wyborach – a więc z kampanii ogólnopolskich bardziej przypominających wybory do Senatu czy wybory prezydenckie, niż wybory parlamentarne – to opozycja korzystała z premii za jedność, podczas gdy prawica po raz pierwszy od 2015 roku w tak ważnych wyborach szła podzielona i osłabiona bratobójczym bojem.

Po drugie wybory samorządowe zawsze premiują liderów lokalnych wobec polityków przywiezionych w teczkach. To akurat osłabiało Warchoła (mimo poparcia Ferenca) i wzmacniało Konrada Fijołka, który od wielu lat faktycznie brał udział w rządzeniu Rzeszowem.

Po trzecie w wyborach samorządowych, lokalnych, łatwiej połączyć dwie rzeczy, których połączenie ze sobą jest o wiele trudniejsze przy układaniu koalicyjnej listy partyjnej (żmudnym lepieniu jej z podmiotów mających nieraz nieco różne programy, niełatwe do uzgodnienia).

Czyli po pierwsze „antypisowskość” (niechęć wobec formacji niszczącej w Polsce państwo prawa, depczącej konstytucję i sądy, wyprowadzającej Polskę z UE i NATO na Wschód kulturowo, ustrojowo, politycznie, celowo i przez nieudolność – to wszystko są kryteria fundamentalne, ale nieco abstrakcyjne, więc docierają tylko do części elektoratu). A po drugie mobilizację wokół pozytywnego programu, na czym także, a może nawet przede wszystkim ludziom głosującym w wyborach zależy.

Konrad Fijołek (tak jak każdy lider polityki lokalnej) był nie tylko zwornikiem różnych grup miejskich wyborców, którzy nigdy nie zagłosują na PiS, ale miał też bardzo konkretny program miejski dla Rzeszowa – sięgający od zagospodarowania przestrzeni miejskiej po miejską komunikację, od propozycji dla lokalnego biznesu (który generuje dochody miasta), po miejską politykę społeczną, mieszkaniową, strategię pomocy najsłabszym.

Adrian Zandberg lubi posługiwać się – przeciwko każdej formule antypisowskiej koalicji – argumentem, że jest to „jałowy anty-PiS”. Ma to być alibi dla jego głosowań w Sejmie, w których popiera PiS-owskie projekty podniesienia podatków, uderzenia w polskie mieszczaństwo, klasę średnią, drobny i średni biznes. Podobnego argumentu używają „symetryści” w mediach.

Zandbergowskie i „symetrystyczne” argumenty na temat „jałowości każdej antypisowskiej koalicji” nie mają zastosowania do zwycięstwa Fijołka. Jest antypisowski, a jednocześnie bardzo konkretny, jeśli chodzi o program pozytywny.

Zatem dobry (choć nie koniecznie „charyzmatyczny”) lider, współpraca i przenoszenie głosów pomiędzy różnymi grupami wyborców (spod różnych partyjnych sztandarów i z różnych społecznych nisz), do tego konkretny pozytywny program (choćby w paru wybranych obszarach), uwiarygodniany przez człowieka/ludzi, którzy albo już taki program realizowali, albo mają kompetencje, żeby go zrealizować. Te wszystkie warunki zwycięstwa nad PiS-em łatwiej spełnić w wyborach lokalnych, samorządowych, niż w wyborach ogólnopolskich. Nie znaczy to jednak, że realizacja tych warunków jest niemożliwa.

Władza PiS jest jałowa. Obietnice czeków dla „własnych” podmiotów samorządowych, lokalnych, społecznych, przy karaniu podmiotów „wrogich”, którymi dla Kaczyńskiego, dla jego partii i jego państwa jest cała „niepisowska” reszta polskiego społeczeństwa – wszystko to wyczerpuje swoją polityczną skuteczność. Obojętnienie Polaków na „partyjne pochodzenie” programu „500 plus” pokazały niedawne badania Sadury i Sierakowskiego. Nieskuteczność obietnic czeków dla miast, gmin i regionów – jeśli wybiorą kandydatów z PiS – pokazała cała ostatnia seria wyborów samorządowych, bo nie tylko Rzeszów.

Coraz więcej Polaków, z coraz bardziej różnych grup społecznych, z jednej strony wie, że polityczne priorytety Kaczyńskiego – zniszczenie do końca praworządności i sądów, podatkowe uderzenie w samorządy i klasę średnią, zbudowanie personalno-partyjnego zamordyzmu na peryferiach UE – uderzają w nas wszystkich. A w każdym razie w większość z nas, bez względu na to, jakie są nasze bardziej precyzyjne, bardziej subtelne „niepisowskie” wybory polityczne.

Jednocześnie Polacy zaczynają być świadomi tego, że pieniądze budżetowe (z płaconych przez nas wszystkich podatków) i pieniądze europejskie (które Polska dostaje dzięki temu, że różne formacje polityczne przez 30 lat pracowały nad wejściem Polski w struktury Zachodu)

nie mogą być przez PiS wykorzystywane jako narzędzia korupcji i szantażu. Trzeba tej partii taką możliwość – wraz z władzą – odebrać.

To jest dobry punkt wyjścia do tego, żeby doświadczenie Rzeszowa przenieść do polityki ogólnopolskiej. Ale – powtórzmy jeszcze raz – potrzebny jest lider, potrzebny jest powrót różnych opozycyjnych partii do lojalnej współpracy, potrzebna jest konkretna pozytywna wizja Polski po rządach Kaczyńskiego i PiS. Spełnienie tych warunków było możliwe w Rzeszowie, co jednak nie znaczy, że będzie łatwe w całej Polsce.

Cezary Michalski
Autor jest publicystą tygodnika „Newsweek”


Zdjęcie główne: Rafał Trzaskowski podczas kampanii prezydenckiej w Poznaniu, 30 maja2020, Fot. Flickr/PO, licencja Creative Commons

Reklama