Otwarcie na samorządy jest dobrym pomysłem, tym bardziej, że PO opowiada się za wzmocnieniem władzy samorządowej i decentralizacją państwa. Otwarcie list i pozbycie się wrażenia, że są to tylko listy partyjne, jest jak najbardziej pożądane. To może pomóc w mobilizacji elektoratu – mówi w rozmowie z nami dr Robert Sobiech, socjolog, dyrektor Centrum Polityki Publicznej Collegium Civitas. Rozmawiamy o strategi opozycji na wybory i decyzji o starcie w trzech blokach. – Losy opozycji zależą w decydującej mierze od trzech kwestii. Po pierwsze, czy opozycja będzie potrafiła przełamać efekt samospełniającej się przepowiedni o braku szans na zwycięstwo i zmobilizować dużą część Polaków do pójścia do wyborów. Po drugie, czy potrafi zaproponować pewną koordynację programową. Po trzecie, zakładając, że będziemy mieli do czynienia z trzema koalicjami, każda z nich powinna pokazać wyborcy, który z kandydatów reprezentuje inne ugrupowania w danej koalicji – mówi
JUSTYNA KOĆ: Opozycja idzie do wyborów 3 blokami. Jak pan to ocenia?
ROBERT SOBIECH: Im więcej bloków na opozycji, tym szansa na pokonanie PiS-u jest mniejsza, to pokazują ostatnie sondaże. Na razie mamy jeszcze zapowiedzi 2 koalicji i samodzielnego startu PSL: Platforma chce iść w poszerzonym składzie razem z samorządami. Jak będzie wyglądał PSL i czy połączy się z Kukizem, czy dokooptuje jeszcze kogoś, nie wiadomo. Wreszcie dużym znakiem zapytania jest to, jak będzie wyglądać koalicja lewicowa. Na razie tylko Koalicja Obywatelska ma w miarę spójną koncepcję.
Szeroki blok SLD-Wiosna-Razem to realna alternatywa? Niby to wszystko partie lewicowe, ale jednak wiele je różni…
Tu są dwa zagrożenia. Połączenie elektoratu SLD z elektoratem Wiosny i małym elektoratem Razem – to trochę wykluczające się elektoraty. Przy gwałtownym spadku poparcia dla Wiosny wcale nie jest jasne, że próg dla koalicji zostanie przekroczony. Ostatni sondaż IBRiS daje zjednoczonej lewicy ok. 12 proc., ale to tylko 4 punkty powyżej progu dla koalicji.
Jeszcze większym ryzykiem jest samodzielny start PSL. Według IBRiS-u poparcie dla tej partii waha się od 4,4 proc. do 5,4 proc. Przy takim wyniku zwycięstwo PiS jest bardzo prawdopodobne.
W 2015 roku lewica boleśnie się o tym przekonała, gdy zabrakło jej pół procent, aby wejść do parlamentu. Zdobyli 7,55 proc. Ten scenariusz może się powtórzyć?
To prawda, a pamiętajmy, że PSL z ledwością wszedł wtedy do Sejmu. To są nadal zagrożenia, chociaż ja widzę podstawowe zagrożenie gdzie indziej. To brak wiary potencjalnych wyborców opozycji w wygranie wyborów. To, co się zdarzyło po wyborach do PE, czyli takie powszechne przekonanie, że ponieśliśmy porażkę, wobec tego wybory parlamentarne też przegramy, to jest klasyczna samospełniająca się przepowiednia. Opinia wielu dziennikarzy, ale też samych polityków, że 6 mln głosów oddanych na Koalicję Europejską i Wiosnę w porównaniu z 6,2 mln głosów oddanych na PIS i partie wchodzące w skład Zjednoczonej Prawicy przekreśla szanse opozycji na wygraną w wyborach parlamentarnych sprawiła, że wielu wyborców uwierzyło, że opozycja nie ma już szans. Efekty widoczne są w ostatnich sondażach, gdzie ponad 70 proc. Polaków uważa, że wygra PiS. To w dużej części efekt samospełniającej się przepowiedni. To jest psychologiczny efekt. Jeżeli uwierzymy, że jakiś stan, nawet fikcyjny – jest stanem rzeczywistym, to konsekwencje tego przekonania przekładają się na nasze zachowania.
W tej sytuacji główne zadanie dla opozycji to przywrócenie wiary w możliwość wygranej, czyli mobilizacja tych, którzy nie poszli głosować w wyborach do PE, i tych, którzy uważają, że już nie ma sensu iść głosować w wyborach do parlamentu.
Nie obawia się pan, że te trzy bloki opozycji prodemokratycznej będą się wzajemnie atakować zamiast walczyć ze Zjednoczoną Prawicą?
Tu są dwie logiki: logika wygranej i przejęcia władzy po wyborach, i wedle tej logiki te ugrupowania nie tylko nie powinny się zwalczać, ale powinny stworzyć swoistą koordynację programową i adresować kluczowe elementy swojego programu do różnych grup społecznych. To można było zrobić także w szerokiej koalicji, ale pod warunkiem, że istnieje przekonanie, że gramy o wygraną jesienią 2019 roku. Jest też druga logika, czyli logika zabezpieczenia miejsc pracy dla polityków, wedle której im więcej zabierzemy swoim konkurentom, tym lepiej dla nas, bo i tak poruszamy się w ramach jednego elektoratu przeciwników PiS. To w dużej mierze nie jest prawdą, bo przy dużej mobilizacji i dużej frekwencji wyborczej jesienią jest do pozyskania 3-4 mln nowych głosów.
Opozycja będzie zdolna współpracować?
Niewątpliwie powinna, ale jak dziś lider partii Razem mówi w wywiadzie radiowym, jak to Schetyna chciał wszystkich oszukać, to drugi scenariusz wydaje mi się równie prawdopodobny. Te
wewnętrzne konflikty polityków opozycji kontrastują z wypowiedziami pożytków Zjednoczonej Prawicy. Tu też są spory i wewnętrzna rywalizacja, ale rzadko kiedy dociera to do opinii publicznej.
Losy opozycji zależą w decydującej mierze od trzech kwestii. Po pierwsze, czy opozycja będzie potrafiła przełamać efekt samospełniającej się przepowiedni o braku szans na zwycięstwo i zmobilizować dużą część Polaków do pójścia do wyborów. Po drugie, czy potrafi zaproponować pewną koordynację programową, tak aby ustalić wspólny obszar koniecznych zmian i przedstawiać pomysły, które mogą przyciągać te grupy wyborców, które nie zagłosowałby na inne partie. Po trzecie, zakładając, że będziemy mieli do czynienia z trzema koalicjami, każda z nich powinna pokazać wyborcy, który z kandydatów reprezentuje inne ugrupowania w danej koalicji. To najtrudniejsze zadanie. Do tej pory większość wyborców głosowała na listy, a nie na poszczególnych kandydatów. Tu warty rozwinięcia jest pomysł Platformy, że miejsca na listach będą oznaczone. W przypadku samorządowców to mają być zawsze miejsca np. 5 i 10.
Może warto, aby koalicja lewicowa podzieliła się miejscami tak, aby zawsze te same ugrupowania miały te same pozycje na listach. Wtedy wiadomo będzie, ile osób głosuje na SLD, a ile na Biedronia.
Jak pan ocenia pomyśl Grzegorza Schetyny, aby otworzyć listy wyborcze dla samorządowców i organizacji pozarządowych.
Otwarcie na samorządy jest dobrym pomysłem, tym bardziej, że PO opowiada się za wzmocnieniem władzy samorządowej i decentralizacją państwa. Otwarcie list i pozbycie się wrażenia, że są to tylko listy partyjne, jest jak najbardziej pożądane. To może pomóc w mobilizacji elektoratu.
Z kim PSL stworzy blok? Trwają rozmowy z Kukizem, ale te ugrupowania jednak wiele różni, z drugiej strony innego koalicjanta nie widać.
To prawda, że PSL nie bardzo ma innego koalicjanta, ale większy problem z ludowcami widzę gdzie indziej.
PSL doskonale wpisało się w narrację prezesa Kaczyńskiego, wedle której głównym tematem obecnej kampanii mają być związki partnerskie rozumiane jako związki osób homoseksualnych.
Prezes Kaczyński mówi wręcz o tęczowej koalicji, eksponując zagrożenia ze strony środowisk LGBT, tak jak cztery lata mówił o zagrożeniach związanych z uchodźcami. Główną argumentacją PSL za wyjściem z koalicji było przecież, że nie pójdą do wyborów z PO, bo ta jest kojarzona z tak rozumianymi związkami partnerskimi. Jeśli PSL, podobnie jak PiS, uczyni z tej kwestii główny temat w jesiennych wyborach, to nie wróżę im sukcesu wyborczego.
Mogą nie wejść do Sejmu?
Jest takie zagrożenie, bo ich elektorat oczekuje zupełnie czego innego. Nie żeby zajmować się związkami partnerskimi, tylko tym, czy produkcja rolna jest opłacalna, jak daleko trzeba jechać i jak długo trzeba czekać, aby dostać się do lekarza, czy ich dzieci mogą dostać dobre wykształcenie, aby mieć podobnie dobrą pracę jak ich rówieśnicy z dużych miast. To są kwestie, które są istotne dla mieszkańców wsi i gdyby poprosić ich o uszeregowanie ważnych spraw, którymi powinni zajmować się politycy, podejrzewam, że związki partnerskie byłyby na samym końcu.
Zdjęcie główne: Robert Sobiech, Fot. Archiwum prywatne