Gdyby pani Szydło objęła stanowisko szefowej komisji, to byłoby to bardzo niesprawiedliwe, ponieważ po pierwsze nie ma żadnych kompetencji, po drugie nie jest specjalnie pracowita; przecież w ciągu ostatnich 2 lat pani Szydło nic nie robiła, wożono ją czasem w teren jako ikonę PiS dla ludu, aby mogła jakąś tyradę przeciwko Europie czy demokratycznej opozycji wygłosić. Poza tym leniła się nieprawdopodobnie. Przede wszystkim jest jednak osobą o silnych antyeuropejskich poglądach, zatem dlaczego taka osoba, do tego niekompetentna, miałaby jakiekolwiek stanowisko w Unii obejmować – mówi nam prof. Roman Kuźniar, politolog z Uniwersytetu Warszawskiego, dyplomata, b. doradca prezydenta Bronisława Komorowskiego. Rozmawiamy o europejskiej układance, ale i o niełatwej sytuacji międzynarodowej, w której osłabiona Polska wydaje się coraz bardziej pogubiona. – Polski prezydent, jako zakompleksiony anty-Europejczyk, będąc zapatrzony w Amerykę, został w szkolny sposób wykorzystany przez gospodarza Białego Domu, wszedł w jego antyeuropejską grę. Cena tego klientelizmu jest słona – mówi nasz rozmówca
JUSTYNA KOĆ: Czy efekt układanki w PE to porażka polskiej dyplomacji? Była polska premier Beata Szydło nie została szefową drugorzędnej komisji w PE ds. zatrudnienia. W głosowaniu przegrała 27:21. W poniedziałek znowu jej kandydatura została odrzucona.
ROMAN KUŹNIAR: Jeżeli chodzi o wynik wyboru szefów ważnych stanowisk, to Polska dokonała, wydawałoby się, rzeczy niemożliwej. To klasyczny strzał w stopę, niestety już nie pierwszy raz w polskiej dyplomacji rządów PiS. Niestety, był to strzał rządu PiS w polską nogę, bo upośledzili miejsce Polski w UE. Przyczyny tej „zwycięskiej katastrofy” upatruję w braku polityki zagranicznej.
Gdyby był prawdziwy minister spraw zagranicznych strzegący interesów Rzeczpospolitej, a nie marionetka zwana „eksperymentem”, to do tego by nie doszło, bo profesjonalny minister, minister z charakterem, nie pozwoliłby na taką katastrofę.
Morawiecki przy pomocy kolegów z Grupy Wyszehradzkiej upośledził pozycję Polski i Europy Środkowej w UE. A stało się tak tylko dlatego, że nienawistnicy z partii rządzącej zafiksowali się na kandydaturze Timmermansa. Zresztą Timmermans Polskę świetnie zna, lubi. Teraz wszystko wskazuje na to, że Komisarzem będzie osoba, która oczywiście będzie profesjonalna, ale już tak ciepłego i przyjaznego stosunku do nas mieć nie będzie. Na pewno Ursula von der Leyen ma podobny co on światopogląd, proeuropejski i prodemokratyczny, liberalny, czyli taki, który przez mizantropów z Nowogrodzkiej postrzegany jest jako wrogi. Ursula von der Leyen ma do Polski neutralny stosunek, Timmermans miał życzliwy stosunek do naszego kraju.
Powiedział pan, że to nie pierwszy strzał w stopę. A wcześniejsze?
Chociażby konferencja antyirańska, która miała miejsce kilka miesięcy temu. Tak jak wtedy kara przyszła natychmiast w postaci katastrofy w stosunkach polsko-izraelskich, tutaj również kara przyszła natychmiast w postaci wycięcia PiS-owskich kandydatów do ważnych stanowisk w Unii. I trudno się dziwić, skoro gra się tak negatywnie, a tak grał rząd PiS. Odpowiedzią na antyeuropejską politykę PiS był negat europejskich sił politycznych wobec kandydatur z PiS. Przepadła kandydatura Krasnodębskiego, a teraz spotkało to panią Szydło.
Zresztą gdyby pani Szydło objęła stanowisko szefowej komisji, to byłoby to bardzo niesprawiedliwe, ponieważ po pierwsze nie ma żadnych kompetencji, po drugie nie jest specjalnie pracowita; przecież w ciągu ostatnich 2 lat pani Szydło nic nie robiła, wożono ją czasem w teren jako ikonę PiS dla ludu, aby mogła jakąś tyradę przeciwko Europie czy demokratycznej opozycji wygłosić. Poza tym leniła się nieprawdopodobnie. Przede wszystkim jest jednak osobą o silnych antyeuropejskich poglądach, zatem dlaczego taka osoba, do tego niekompetentna, miałaby jakiekolwiek stanowisko w Unii obejmować.
Zdziwieniem już jest to, że zdecydowała się wybrać do Brukseli, na wczasy za dobre pieniądze. Mogła przecież wybrać miejsce, które bardziej odpowiadałoby jej politycznemu temperamentowi, np. do Moskwy jako ambasador, czy na Krym jako konsul rządu PiS. Mentalnościowo to jest jej świat.
Bardzo dobrze zachowano się w Brukseli, bo takich osób nie należy nagradzać za ich antyeuropejskość jakimikolwiek stanowiskami.
Taki rozwój wydarzeń był do przewidzenia, ale nie na Nowogrodzkiej, gdzie zapadła decyzja, aby „zwycięsko” polec przeciwko Timmermansowi. Tam przecież nikt nie rozumie, jak działa Unia Europejska i jak prowadzi się tam dyplomację.
Kilka dni temu Ursula von der Leyen opowiedziała się za utworzeniem mechanizmu pomagającego utrzymać praworządność. W swoich wypowiedziach wyraźnie zapowiada, że “sprawiedliwość jest ślepa i praworządność będzie chroniona wszędzie tam, gdzie będzie łamana”. Rząd PiS-u spadł z deszczu pod rynnę?
Na to wygląda. Timmermans na pewno miał lepszy stosunek do Polaków i tylko kompletny laik w sprawach międzynarodowych może tego nie wiedzieć. Niemka będzie na chłodno egzekwować kryteria członkostwa w UE, może dla PiS-owskiej propagandy to będzie lepiej, chociaż jeszcze kilka dni temu Morawiecki piał o „sukcesie”, jakim miało być zablokowanie kandydatury Holendra. Rząd PiS zagrał według logiki „zamienił stryjek siekierkę na kijek”, bo Niemka będzie mieć przynajmniej taki sam stosunek do kwestii związanych z kryteriami członkostwa. Ich, czyli zasad praworządności, trzeba przestrzegać, jeżeli chce się być w Unii, i od tego są instytucje unijne, aby to egzekwować.
Chyba musiałby sam Kaczyński stanąć na czele KE, aby UE przestała domagać się od krajów członkowskich respektowania demokratycznych standardów, które są kryterium przynależności do UE.
Zatem mamy słabą Polskę bez reprezentacji – nawet regionu – w Unii Europejskiej, która sama jest w kryzysie i to w coraz bardziej niebezpiecznym świecie. Czym to grozi?
Trzeba tu powiedzieć o jeszcze jednym aspekcie tej sprawy. Ta szkoda, którą upór PiS-u spowodował, podobnie jak całej Grupy Wyszehradzkiej, ten głupi upór „nie, bo nie”, spowodował, że cały region zaprezentował się jako ten o antyunijnych resentymentach i postawach. W efekcie żaden przedstawiciel naszej części Europy nie otrzymał ważnego stanowiska w instytucjach UE. To jest niepokojące, bo to jest zarazem otwarcie drogi do Unii dwóch prędkości. Wszystkie 5 najważniejszych stanowisk przypadło członkom „starej Europy” i większość z nich zawsze uważała, że ci, którzy nie chcą się integrować, nie powinni powstrzymywać tych, którzy dążą do pogłębienia integracji europejskiej. W związku z tym, nie ma tam nikogo, kto reprezentowałby wrażliwość środkowoeuropejską i prawdziwe interesy i aspiracje środkowoeuropejskie. Oczywiście nie mam tu na myśli tych dyrdymałów, które opowiada Morawiecki, że Bruksela nas nie rozumie, bo jesteśmy krajem postkomunistycznym. To
Morawiecki jest typowym przykładem polityka postkomunistycznego z korzeniami w latach 70. czy 80.
Pamiętam jak pochodzący z Ghany Kofi Annan, Sekretarz Generalny ONZ, kiedy przywódcy państw afrykańskich kiedyś mu się poskarżyli, że Zachód domaga się od Afryki przestrzegania praw człowieka, i przedstawiali to jako przejaw neokolonializmu, odpowiedział im dosadnie, że to właśnie oni mówią jak „biali z Zachodu”, twierdząc, że Afryka jeszcze nie dojrzała do przestrzegania praw człowieka. Tymi słowami, zdaniem Annana, tylko oni potwierdzali to, co mówili niektórzy politycy Zachodu. Pokazywali, że właśnie nie nadają się do przestrzegania praw człowieka i demokratycznych standardów państw Zachodu. Podobnie jak oni, dziś mówi Morawiecki: że my nie nadajemy się do przestrzegania zasad demokracji i praworządności, bo jesteśmy krajem postkomunistycznym. To jest katastrofa, bo czy można gorzej mówić o własnym kraju?
Może taka jest prawda, że my nie nadajemy się do demokracji, że jednak jesteśmy bardziej wschodni niż zachodni?
Jeszcze niedawno się nadawaliśmy i nagle to się zmieniło. A może dlatego, że
Polską zaczęli rządzić ludzie o PRL-owskiej mentalności?
Ktoś tych ludzi wybrał.
To prawda, ale przecież wybrała ich mniejszość społeczeństwa. To było raptem około 37 proc. poparcia. To, że tacy ludzie rządzą, sprawił nieszczęśliwy zbieg okoliczności. Teraz przejęli całe państwo i zaangażowali jego zasoby, aby deformować demokrację i propagandowo to usprawiedliwiać przed następnymi wyborami. Przy pomocy takiej zmasowanej, kłamliwej propagandy oraz masowego kupowania głosów za pieniądze polskiego podatnika, mogą nawet zwiększać poparcie, to się zdarza, jak się używa w tym celu wszelkich zasobów państwa, ale to się zawsze źle kończy.
Zawsze mogą zdarzyć się ludzie, którzy z powodu głodu władzy i własnych negatywnym emocji, swego rodzaju polityczni złoczyńcy, potrafią wyrządzić szkodę całej społeczności.
Cała Polska będzie płacić, już powoli płaci, za ich niskie instynkty, za ich antyEuropejskie kompleksy.
Jak ocenia pan przywrócenie Rosji głosu w Radzie Europy?
To bardzo niedobra sytuacja. Rosja w ogóle nie powinna być w RE, bo od pierwszego dnia swojego członkostwa – pomijając już, że nie spełnia kryteriów członkostwa – jest krajem głównie nieeuropejskim. To psuje tożsamość tej organizacji. Komitet prawny i praw człowieka Zgromadzenia Parlamentarnego od początku był przeciwny jej członkostwu, ale prorosyjska większość przegłosowała na tak sprawę członkostwa Rosji. To jest psucie europejskich standardów. Widziałem to z bliska, bo zajmowałem się RE, to było zresztą moje pierwsze zadanie, jak przyszedłem do pracy w MSZ. W latach 1990-91 zajmowałem się wprowadzaniem Polski do RE, miałem do tej instytucji wiele sympatii, ale nieco później ta przedziwna sympatia dla Rosji była tam zastanawiająca.
Przywrócenie Rosji głosu w Radzie jest niedobrym sygnałem, bo RE miała być instytucją, która strzeże standardów cywilizacji europejskiej. Wpuszczenie do niej Rosji, która zresztą bardzo się w niej szarogęsi, jest przejawem głupoty, ale i hipokryzji części polityków europejskich. To niedobry sygnał, jaki został wysłany do społeczeństw Europy.
Moskiewska polityka w swoich instynktach i działaniach jest nieodłącznie antyeuropejska i dlatego Rosja nie powinna była być dopuszczona do RE.
Podobnie jak Donald Trump, któremu jedność Europy też jest nie w smak. Zresztą skutecznie ją rozbija, kokietując Polskę. Powinniśmy się niepokoić?
O tak, i to od kilku lat są poważne powody do niepokoju. Europa została wzięta w dwa ognie, niezależnie od własnych słabości i podziałów, a także tego nurtu autorytarno-nacjonalistycznego, który odżył; na szczęście przy ostatnich wyborach do PE, okazało się, że nie tak silnie jak się wydawało.
Donald Trump z równą niechęcią odnosi się do UE, jak Putin. Trump na różne sposoby próbuje rozjechać, rozegrać i osłabić jedność UE, bo on reprezentuje egoistyczną mentalność power politics, w której większy i silniejszy ma zawsze zwyciężać. Ponieważ on wie, że ze zjednoczoną UE Ameryka nie może sobie za bardzo poradzić, bo jest za duża, próbuje więc ją rozbić, tak aby zawsze grać w układzie jeden do jednego. Ostatnie gościnne występy Andrzeja Dudy w Waszyngtonie to pokazały. Polski prezydent, jako zakompleksiony anty-Europejczyk, będąc zapatrzony w Amerykę, został w szkolny sposób wykorzystany przez gospodarza Białego Domu, wszedł w jego antyeuropejską grę. Cena tego klientelizmu jest słona.
Tak PiS próbuje sobie kupić za nasze pieniądze międzynarodową osłonę.
Power politics nie służy słabym i mniejszym. Ich szansą jest jednoczenie się w większe ugrupowania. UE dobrze się sprawdza w tej roli, czego kompletnie nie rozumieją rządzący Polską. To mnie jednak ciągle dziwi, bo wystarczy spojrzeć na historię naszego kontynentu, aby dostrzec, że nigdy narody europejskie nie były tak bezpieczne, nie żyły tak dostatnio jak teraz. Polityka PiS to niszczy, samodzielnie, mniej skutecznie i włączając się w antyeuropejską grę Trumpa. Zatem powodów do niepokoju jest wiele.
Rząd robi to, bo nie rozumie tych zagrożeń, czy polityka wewnętrzna i granie na nacjonalistycznych nastrojach są ważniejsze?
Jedno i drugie. Mamy prymat interesów władzy, która jest dla nich najważniejsza. Nie interes Polski, społeczeństwa, tylko arbitralna i bezkarna władza oraz jej utrzymanie.
Stąd ta wojna z Europą i postawa republiki bananowej w stosunkach z USA.
Zarazem nie rozumieją europejskiej polityki i dyplomacji, co pokazała dobitnie sprawa z wyborem przewodniczącego KE. Rząd PiS-owski chciał tylko zablokować Timmermansa, nic innego się nie liczyło, i w efekcie zostaliśmy na lodzie. Klęska Morawieckiego czy Szydło nie miała nic wspólnego z Polską, tylko z polityką, jaką ten rząd prowadzi. Politycy europejscy nie głosowali przeciwko Polsce, tylko przeciwko politykom antyeuropejskim, którzy nie rozumieją, na czym polega współpraca, integracja i wspólny dom, jakim jest Europa.
Zdjęcie główne: Roman Kuźniar, Fot. Flickr/MSZ, licencja Creative Commons