Cała historia rozgrywa się wokół konceptu politycznego, a tym, jak powinny wyglądać demokratyczne wybory, nikt się nie przejmuje. Rządzący się spieszą, bo wiedzą, że niedługo wystąpią dojmujące skutki kryzysu, które jednocześnie obnażą ich niekompetencję, wychodzą na światło dzienne afery, a kandydat się zużywa. To kalkulacja, jaka przyświeca rządzącym – mówi nam prof. Maciej Gutowski, prawnik z Uniwersytetu Adama Mickiewicza, dziekan Okręgowej Rady Adwokackiej w Poznaniu. Rozmawiamy też o sytuacji w sądownictwie i wyborach na I Prezesa SN. – Pani prezes Manowska mówi, że chce odpolitycznić sądy, ale to nie ona dziś o tym decyduje, tylko politycy, którzy doprowadzili do głębokiego podporządkowania sądów. Pani prof. Manowska dała twarz temu spektaklowi i w jej ustach stwierdzenie, że chce odpolitycznić wymiar sprawiedliwości, brzmi jak pobożne życzenie – mówi nasz rozmówca

JUSTYNA KOĆ: Wybory odbędą się 28 czerwca – orzekła marszałek Witek. Wcześniej dopiero po 21 dniach premier opublikował uchwałę PKW dotyczącą wyborów 10 maja, chociaż powinien to zrobić „niezwłocznie”. Dlaczego rząd czekał tak długo?

MACIEJ GUTOWSKI: Po pierwsze trzeba zacząć od tego, że cała nasza publiczna rzeczywistość od dłuższego czasu jest determinowana wyłącznie jednym czynnikiem – polityczną kalkulacją rządzących, a wielu ostatnio odegrało swą rolę w tym spektaklu. Od PKW zaczynając, na SN kończąc.

To dobrze?
Niedobrze, bo każdy w państwie ma swoje role, a politycy powinni być tylko elementem tego państwa. Tymczasem obecnie polityka wchodzi nam wszędzie, niestety także do sądownictwa, a nawet do mechanizmów wyborczych. Dlatego

Reklama

PKW stwierdziła, że musi ratować sytuację, bo wyjście prawne jest nierealne politycznie – stąd ta uchwała.

Tylko PKW zapomniała, że nie od tego jest. Przy samym procesie wyborczym została wyeliminowana, a gdy okazało się, że wyborów nie uda się przeprowadzić z przyczyn logistycznych, organizacyjnych, prawnych, ale i politycznych, wydała uchwałę mającą rozwiązać pat. A rządzący ponownie z przyczyn politycznych i własnej kalkulacji stwierdzili, że należy szybko przeprowadzić wybory i możemy powtarzać jak mantrę, że pół roku przed wyborami nie robi się zmian w kodeksie wyborczym, że wybory powinny mieć swój timing, że musi być kampania wyborcza, czas dla kandydatów, wyborców, komitetów itd. Cała historia rozgrywa się zatem wokół konceptu politycznego, a tym, jak powinny wyglądać demokratyczne wybory, nikt się nie przejmuje.

Rządzący się spieszą, bo wiedzą, że niedługo wystąpią dojmujące skutki kryzysu, które jednocześnie obnażą ich niekompetencję, wychodzą na światło dzienne afery, a kandydat się zużywa. To kalkulacja, jaka przyświeca rządzącym.

Wybory odbędą się 28 czerwca. Czy możliwe jest, aby były w jako takiej zgodzie z zasadami demokratycznego głosowania? Szef PKW mówił, że przy 100 proc. zaangażowaniu powinno się udać.
To może mosty zaczniemy tak budować? Powinien się nie zawalić… Co tu powiedzieć więcej, albo podchodzimy do tego poważnie, albo nie.

Nie realizujemy dziś konstytucyjnego scenariusza, bo został on zniszczony przez polityczną zachłanność. Dziś nikt już nie jest w stanie wrócić do niego, bo trzeba by czekać na koniec kadencji prezydenta albo on sam musiałby ustąpić. A każdy wie, że to nie jest dobry scenariusz. Tyle że nie ma już dziś dobrego. Dlatego chce się zrobić z PKW protezę i przeprowadzić hybrydowe wybory. Jeszcze niedawno było dobre wyjście – stan klęski żywiołowej – ale rząd nie chciał z niego skorzystać. Dziś już na to za późno, bo wystarczy spojrzeć, co dzieje się na ulicach; zakażeń więcej niż w marcu, ale wszyscy biegają bez masek. Rząd wie, że dłużej tego nie wytrzymamy, więc zdecydował się na odmrożenie. W efekcie

Grecja otwiera granice dla innych, ale nie dla nas, bo widzi, co się tu dzieje. Zresztą taka jest prawda, stworzyliśmy sami ten bałagan i ponosimy dziś tego konsekwencje. Oczywiste jest to, że odpowiada za to ten, kto ma narzędzia, czyli rząd.

Pierwszą prezes SN została prof. Manowska, ale jej nominacja budzi wątpliwości proceduralne. Czy w przyszłości to nie będzie skutkowało podważaniem jej wyboru? Przypomnijmy, że to SN orzeka o ważności wyborów, rozstrzyga też skargi wyborcze, zatem czy w tak zagmatwanym świecie prawnym jakikolwiek kompromis jest możliwy?
Przyznam, że niestety chyba jesteśmy w tak zagmatwanej rzeczywistości, że dziś niewiele da się sensownego z tym zrobić. Moim zdaniem to nie wynika z jedynie z braku uchwały o przedstawieniu kandydatów prezydentowi. Dla mnie to Zgromadzenie Ogólne sędziów bardziej przypominało negocjacje w spółce handlowej, gdzie mamy dwa zwaśnione ugrupowania wspólników. Przyznam, że oglądaniu tego towarzyszyło mi uczucie zażenowania. Oczywiście ważę argumenty, które mówią, że potrzebna była uchwała ZO, które wpisują się w literalne brzmienie konstytucji i mnie one zasadniczo przekonują. Ale prowadzący prawdopodobnie spodziewał się, że tej uchwały nie uzyska i wykorzystał oddanie głosów na poszczególnych kandydatów.

Prezydent zaś dopełnił dzieła aktem powołania. Naginając zasady, zapomniano o destrukcyjnej sile mechanizmu, który stworzono.

Dlaczego?
Bo to niszczący mechanizm i może powrócić. Geneza problemu polega na tym, że część prawników artykułowała już dawno potrzebę zmiany podejścia do rozstrzygania spraw sądowych, rozumienia niezawisłości sędziowskiej, wyłaniania kandydatów na sędziów, systemu oceniania sędziów, powoływania funkcyjnych i zarządzania sądami i ich informatyzacji. Sędziowie zaś przez lata mieli ogromny wpływ na kształt prawa, uczestnicząc we wszystkich poważnych gremiach, które o kształcie prawa decydują. Mimo to sądy nie działały w sposób zadowalający. Gdy przegapiono moment, kiedy można było pewne pozytywne zmiany z punktu widzenia obywatela uruchomić, nagle sądy stały się areną gry politycznej i wyborów, bo wokół sądów rozegrała się kampania wyborcza 2015 roku i zamiast dyskusji, jak naprawić narzędzia, rozpoczęła się batalia o to, do kogo będą one należały. O ile życzliwa koegzystencja polityków i sędziów trwała od lat, to wykorzystanie wyboru dwóch sędziów TK „na zapas” uruchomiło mechanizm prostego wciągnięcia sędziów w jądro polityki.

Sam Trybunał z czasem staje się tworem, którego stan opisał prezes sądu konstytucyjnego w Niemczech: „Polski TK to atrapa”. Abstrahując od tego, że przykro to słyszeć, niestety społeczeństwo i politycy widzą go podobnie.

Tu polityczny mechanizm wyboru sędziów przez Sejm, po części niekonstytucyjny, po części niezgodny z ustawą i kryteriami kompetencyjnymi, dokonywany nawet spośród czynnych polityków, dopełniony przez prezydenta odebraniem ślubowania i powołaniem kierownictwa – doprowadził do erozji i odarcia TK z autorytetu. Paradoksalnie, przejęcie TK politycznym mechanizmem zniszczyło tę instytucję. Dziś widzimy to zagrożenie w SN.

Tu ważny jest następny poważny krok – stworzenie neo-KRS z wypaczeniem jej konstytucyjnego sensu. Efekt na końcu mamy taki, że TSUE mówi o mechanizmie wyłaniania sędziów, że narusza prawo unijne, a o nowej Izbie Dyscyplinarnej mówi jeszcze dobitniej, wydając ostatecznie orzeczenie zawieszające ten organ. W międzyczasie cała skaza neo-KRS, z nienapiętnowaną do dziś aferą hejterską, rozlewa się na sądownictwo powszechne, a minister sprawiedliwości w myśl nowej ustawy swobodnie kształtuje kierownictwo sądów. A

unijny mechanizm obronny SN uruchamia dopiero wtedy, gdy sam staje się zagrożony.

Uchwała 3 Izb dopełnia orzeczenie TSUE, a w odpowiedzi TK wydaje jakiś dziwaczny judykat, w którym próbuje badać uchwałę Sądu Najwyższego, pomimo że konstytucja i ustawy o TK dają mu kompetencję jedynie do badania prawa, a nie uchwał. Potem pojawia się tzw. ustawa kagańcowa, która ma rozwiązać problem siłowo.

Zmiana na stanowisku I Prezesa SN domyka system?
To dziś ostatni akt. Ustawa, która rozszerza liczbę kandydatów do 5, poszerza zakres politycznego wpływu na sądy, bo zwiększa dyskrecjonalność wyboru prezydenta. W tym przypadku nie miało to znaczenia, bo i na starych zasadach wynik byłby ten sam, gdyż głosowanie nad kandydatami przebiegło dokładnie według linii starzy sędziowie – nowi sędziowie. Nie znaleziono odrobiny nawet konsensu, który by tę linię przełamał.

Z jednej strony kandydatka o niekwestionowanych kompetencjach, ale w sposób oczywisty związana wcześniej z ugrupowaniem politycznym. Z drugiej sędzia o wysokich kompetencjach, który nie stronił od wypowiadania publicznie zdecydowanych poglądów. To oznacza, że

SN zagrał w grę polityków, bo wedle prawideł politycznych ten wybór nie mógł być inny. Zwłaszcza przy rozmontowanych na przestrzeni lat regułach prawnych.

A sędziowie mogli zrobić inaczej?
Dziś pewnie nie, ale czy wcześniej? Wiedzą tylko sędziowie SN. TSUE jednak nieco odróżnia sytuację prawną Izby Dyscyplinarnej od innych „nowych” sędziów. Być może jednak podziały w SN są tak głębokie, że od początku nie było żadnej płaszczyzny do wypracowania kandydata, który nie będąc dotknięty „skazą” wadliwości unijnej dawałby lepszą ochronę instytucji, a jednocześnie mógłby uzyskać szerszą aprobatę. Ale jeśli rzeczywiście nie, to jak SN jako instytucja ma działać przy tak głębokiej erozji? Znów wracamy do tego, że potrzeba reformy toczących się postępowań ustąpiła przed walką o polityczne wpływy w wymiarze sprawiedliwości. Walką szkodliwą, kosztowną, wręcz destrukcyjną dla SN, choć z perspektywy politycznej na ten moment wygraną przez większość rządzącą.

Tylko co się stanie, kiedy inna opcja polityczna dojdzie do władzy? Odpowiedź, że czeka nas powtórka z destrukcji sądownictwa, jest zatrważająca, a wiele wskazuje na to, że nie ma tu mowy o współpracy i porozumieniu.

Pani prezes Manowska mówi, że chce odpolitycznić sądy, ale to nie ona dziś o tym decyduje, tylko politycy, którzy doprowadzili do głębokiego podporządkowania sądów. Pani prof. Manowska dała twarz temu spektaklowi i w jej ustach stwierdzenie, że chce odpolitycznić wymiar sprawiedliwości, brzmi jak pobożne życzenie. Zresztą dziś już nie wiem, jak trzeba by go przebudować, aby w końcu poprawić i odpolitycznić wybór sędziów. Kiedyś wyglądał nie najlepiej, dziś wygląda tragicznie. Nikt jednak nie jest tym zainteresowany, na pewno nie politycy. Pożądanego przez niektórych „powrotu do przeszłości” już moim zdaniem nie ma. Byłby zresztą niedobry. A głęboka polaryzacja może doprowadzić, że dojdziemy do punktu, gdzie jedynym rozwiązaniem będzie jakaś forma „opcji zero” i np. sędzia wybieralny, choć to też nie jest dobre rozwiązanie. Nie wiem, czy istnieje jeszcze płaszczyzna do wspólnej pracy i rozstrzygania spraw, które toczą się przed sądami. Nie wiem, czy ten podział nie poszedł za daleko, bo obraz obrad Zgromadzenia Ogólnego SN niestety do optymistycznych wniosków w tym zakresie nie skłania.


Zdjęcie główne: Maciej Gutowski podczas Kongresu Prawników Polskich 20 maja 2017 r. w Katowicach, Fot. Adwokatura Polska

Reklama