Trudno mieć do Platformy Obywatelskiej pretensje, że nie jest partią plebejską, bo zawsze była partią klasy średniej, centrową. Natomiast to, co się dzieje z polskim ludem, który poszedł za PiS-em, za narodowo-klerykalną propagandą, uległ jej i tak ochoczo ją przyswoił, obarcza niestety w jakiś sposób lewicę, bo to ona temu nie zapobiegła – mówi nam prof. Janusz A. Majcherek, filozof i socjolog kultury, publicysta

JUSTYNA KOĆ: Jest pan nihilistą?

JANUSZ A. MAJCHEREK: Teza o tym, że poza Kościołem katolickim roztacza się wielka pustka nihilizmu, jest tezą absurdalną. Po pierwsze, religia katolicka, a nawet chrześcijańska, jest tylko jedną z wielu na świecie. Jak się mają poczuć buddyści, hinduiści, wyznawcy judaizmu, słysząc takie dictum? Różne religie oferują własne systemy wartości.

Poza religiami istnieją także bardzo szacowne, mające długą tradycję systemy moralne, etyczne i aksjologiczne.

Już w starożytności – zwracam uwagę: przedchrześcijańskiej – wypracowano kilka niezwykle interesujących systemów etycznych, jak stoicyzm czy epikureizm, moralność ma kilka opracowań w etyce Arystotelesa, więc przed chrześcijaństwem, obok i poza chrześcijaństwem jest wiele systemów wartości.

Reklama

Zachodnia Europa zdaje sobie z tego sprawę, podobnie jak z istnienia epoki Oświecenia i pochwały racjonalności. W Polsce jakby o tym zapomniano. Dlaczego Kaczyński, który uważa, że poza Kościołem jest nihilizm, góruje w sondażach?
Oświecenie było w jakimś stopniu antychrześcijańskie, ponieważ było antydogmatyczne. Opierało się na przekonaniu, że każdy człowiek ma tę samą siłę rozumu – co podkreślał Kartezjusz – którego może używać krytycznie w stosunku do dogmatów. Oświecenie jest jednym z filarów europejskiej kultury i tradycji politycznej, bo to w tym okresie zrodziły się także fundamentalne dzieła dotyczące stosunków politycznych i społecznych, łącznie z monteskiuszowskim „O duchu praw”, gdzie zawarta jest słynna teza o trójpodziale władzy.

W Polsce to wszystko się tak źle przyjęło, ponieważ oświecenie zbiegło się z upadkiem dawnej Polski. Co więcej, czołowi filozofowie oświecenia, z Wolterem włącznie, przychylnie patrzyli na absolutyzm oświecony, panujący w państwach, które doprowadziły do rozbiorów Polski.

Zatem to, co w Europie kojarzy się z rozwojem intelektualnym, przyśpieszeniem tego rozwoju, w Polsce było epoką upadku. To wszystko stworzyło taki splot, który nie pozwolił na utrwalenie u nas dorobku oświecenia. Jeszcze dodałbym tu jeden czynnik – po oświeceniu przychodzi romantyzm, który jest dominującym nurtem polskiego dziedzictwa. My do dzisiaj jesteśmy romantyczni, a skoro wielbimy Mickiewicza i romantyków, to nie bardzo mamy miejsce dla oświeceniowych pisarzy i intelektualistów.

Czyli “czucie i wiara silniej do mnie mówi niż mędrca szkiełko i oko”?
Absolutnie tak, co zresztą opisywali czołowi polscy intelektualiści. Romantyzm jest podstawowym idiomem naszej kultury.

Postrzegamy naszą kulturę, tradycję, tożsamość w kategoriach romantyczno-powstaniowych, rebelianckich.

Zapoczątkowana powstaniem listopadowym seria insurekcji to jest ten kulminacyjny wzlot polskiego ducha, który był celebrowany przez ostatnie ponad 100 lat, aż do żołnierzy wyklętych włącznie, którzy są przecież też ucieleśnieniem tego ideału walki “mierzącej siły na zamiary”.

Czy zatem to może tłumaczyć dzisiejsze oczarowanie władzą, której bliżej do zamordyzmu niż do liberalnej demokracji?
Pewna skłonność autorytarna nie jest wyłącznie polskim zjawiskiem. Osobowość autorytarna to słynne pojęcie Teodora Adorno, użyte przez niego wcale nie wobec Polaków. O pewnych skłonnościach tego rodzaju pisano dawno, bo dawno się ujawniły. Oczywiście w najbardziej spektakularny sposób w Niemczech w latach 20. i 30., ale trzeba pamiętać, że cała Europa w tamtych latach była autorytarna, poza Francją, Szwajcarią i pojedynczymi enklawami na Wyspach Brytyjskich. W prawie całej Europie panowało przekonanie, że demokracja to jakiś wymemłany system indolencji, podczas gdy autorytarne uchwycenie spraw w jedną silną dłoń potrafi wyrąbać przyszłość całemu narodowi. Zresztą skoro mówiliśmy o oświeceniu, to pamiętajmy, że jego dziedzictwem jest oświecony absolutyzm, a więc jakaś odmiana ówczesnego autorytaryzmu.

Początek XX wieku to autorytaryzm nieoświecony i skutki tragiczne.

Zaskoczeniem jest, że tego typu fala odżyła obecnie, bo wydawało się, że po doświadczeniach XX wieku i autorytaryzmów, które się wówczas rozszalały, oraz mając rozpoznanie tego zjawiska w niezliczonych opracowaniach – od “Korzeni totalitaryzmu” Hannah Arendt po te ostatnie, np. “Tak umierają demokracje” – jesteśmy już uodpornieni. Oczywiście szeroka publiczność nie czytała książek Arendt, Fromma czy Poppera, ale te interpretacje i analizy przenikały do debaty publicznej, zatem wydawało się, że zostały zinternalizowane także przez szerszą publiczność. Ani jedno – doświadczenia okropieństw XX wieku, ani drugie – wnikliwe analizy tych zjawisk i procesów, nie okazały się jednak tak wpływowe i znaczące. Te idee, które teraz się odradzają, jak nacjonalizm, pogrążyły niegdyś w rozpaczy miliony ludzi, gdy były urzeczywistniane. Tymczasem

teraz następne miliony niefrasobliwie przyjmują te koncepcje interpretacji rzeczywistości, które wydawały się kompletnie skompromitowane.

Dlaczego tak się dzieje? Jedni mówią, że “historia kołem się toczy”, inni, że szczepionka II wojny światowej się kończy, jeszcze inni, że to wina elit  – w Polsce wina elit III RP.
Tę ostatnią interpretację odrzucam, bo ona prowadzi do absurdalnych wniosków. Jeżeli przyjmiemy, że to, co się dzieje, jest winą tego, co było poprzednio, to można powiedzieć, że PO jest winna rządom PiS-u, a Barack Obama jest winny prezydentury Trumpa.

A nie jest tak? Po pierwszym czarnoskórym liberalnym prezydencie musiał nastąpić biały seksista, którego kochają rednecki południa. Jestem skłonna się zgodzić z teorią, że nie byłoby Trumpa, gdyby nie Barack. Wahadło odchylone za bardzo w jedna stronę musi potem odbić w drugą.
Być może interpretacja w oparciu o metaforę wahadła jest trafna, czyli że mamy efekt odbicia, jednak odrzucam bezpośrednią winę za taki efekt tych, którzy poprzedzili jego wystąpienie.

Są oczywiście koncepcje, które w ten sposób interpretują historię, bardzo mocno utrwalone np. w historii gospodarczej: fazy koniunktury i dekoniunktury przeplatają się niemal zgodnie z biblijną zasadą 7 lat tłustych i chudych.

Niektórzy próbują analizować procesy zachodzące w USA, na Węgrzech, w Polsce, w Turcji czy Rosji w kategoriach ekonomicznych i materialnych, ale to się kupy nie trzyma, bo w Polsce mamy najlepsze 30-lecie w historii, może z wyjątkiem XVI w. i czasów Zygmunta Augusta. I to w tej epoce nastali autorytarni populiści.

Są tacy, którzy mówią, że nie wszystkim się poprawiało, ale to bzdura. Wszystkim się poprawiało, tylko może nie w tym samym tempie. Naprawdę trudno byłoby znaleźć kogoś, komu w kategoriach obiektywnych się pogorszyło po 1989 r. Wiązanie tego zjawiska z kryzysem 2008 roku także mało mnie przekonuje, bo ten populistyczny autorytaryzm nie objawił się wcale najsilniej tam, gdzie ten kryzys był najgłębszy. Są natomiast przesłanki, żeby przyjmować pewne przemiany w sferze symbolicznej, które wiążą się z “zagrożeniem uchodźczym”, zagrożeniem naszej identyfikacji kulturowej, to też kwestia LGBT, czyli podważenia pewnej ugruntowanej koncepcji płci, rodziny, relacji międzyludzkich, to też jest postępująca laicyzacja, która dla części społeczeństwa jest szokiem i wywołuje u nich wrogie odreagowanie.

Ja skłaniam się ku tej drugiej interpretacji, czyli że ważniejsza jest sfera symboliczna, ale biorę też pod uwagę wpływ 500 Plus. Zatem znaczenie mają procesy zachodzące w sferze materialnej, ale i w sferze symbolicznej, z większym jednak naciskiem na te drugie.

To jest dla ludzi niezwykle trudne, kiedy tracą poczucie swojej dotychczasowej tożsamości kulturowej, swojego przywiązania do tradycji, identyfikacji pod względem przynależności rodzinnej, narodowej.

W naszej ostatniej rozmowie blisko rok temu bardzo surowo ocenił pan polską lewicę. Wówczas była ona jeszcze na marginesie polityki. Mówił pan, że lewica porzuciła ambicje modernizacyjne i tylko schlebia prostemu ludowi. Jak dziś pan ocenia lewicę?
Sporo się zmieniło, ale też sporo zostało po staremu. Teraz toczy się w Polsce wśród elit intelektualnych, ale też publicystycznych środowisk, pewna dość intensywna debata – jak traktować lud PiS-owski. Lewica tradycyjnie mieniła się bowiem orędowniczką ludu, w imieniu ludu występowała i obrończynią ludu się mianowała. Lud poszedł jednak w stronę PiS-u, co pokazują wszystkie badania. Dziś PiS jest partią plebejską. Elektorat PiS-u to ludzie z małych miejscowości lub ze wsi, słabo wykształceni, kiepsko zarabiający.

Lewica ma z tym problem.

Niektórzy doszli do absurdalnych wniosków – skoro lud poszedł za PiS-em, a my jesteśmy z ludem, to też idźmy za PiS-em. Np. Rafał Woś jest przedstawicielem takiego myślenia. Niektórzy próbują dokonywać rozdzielenia – tego, co robi PiS, od tego, co myśli jego elektorat. Tylko że to jest nierozdzielne, bo PiS jest silny siłą poparcia społecznego.

Badania, nie tylko w Polsce, pokazują, że lewica zmieniła zupełnie swoje zaplecze społeczne. To już nie lud. Dziś lewica jest partią wielkomiejskich elit intelektualnych i artystycznych, środowisk hipsterskich, wysokostatusowych. W związku z tym wszędzie lewica popadła w kłopoty braku elektoratu. Przecież na demokratów w USA nie głosują rednecki z południa, tylko nowojorscy hipsterzy, wielbiciele sojowej latte. To samo obserwujemy w Europie. Brexit w Wielkiej Brytanii został przegłosowany przez lud, wioski i mieściny Sussex, a nie przez londyńczyków. Lewica zmieniła swoją bazę społeczną i przeżywa z tego powodu wielkie rozterki. Lud pluje i pomstuje na lewicę, zwłaszcza gdy ta wychodzi pod sztandarami LGBT. Mieliśmy próbkę tego w Białymstoku. Przecież tam byli nie tylko kibole, ale też rodziny z dziećmi, zwykły lud białostocki. Zatem

wciąż mam pretensję do lewicy, że nie chce dostrzec tego, co się dzieje z ludem i jest tak bardzo wobec niego bezkrytyczna. Gotowa jest albo podążyć za ludem i za PiS-em, albo usiłuje rozdzielać to, co jest nierozdzielne, albo świadomie rezygnuje z walki o odzyskanie ludu.

Jeśli chodzi o inną, dominującą część opozycji, to ona zawsze była liberalna i odwoływała się do klasy średniej. Trudno mieć do PO pretensje, że nie jest partią plebejską, bo zawsze była partią klasy średniej, centrową. Natomiast to, co się dzieje z polskim ludem, który poszedł za PiS-em, za narodowo-klerykalną propagandą, uległ jej i tak ochoczo ją przyswoił, obarcza niestety, w jakiś sposób lewicę, bo to ona temu nie zapobiegła.

Pytanie czy mogą jakkolwiek temu zapobiec?
Oczywiście nie zamierzam miotać tu ostrych oskarżeń, choć to lewica w formie oskarżeń twierdzi, że PO jest winna dojściu PiS do władzy. Zalecałbym trochę więcej samokrytycyzmu i skromności na lewicy.


Zdjęcia główne: Janusz A. Majcherek, Fot. Adam Walanus

Reklama