Łatwo dostrzec podobieństwa między działaniem obecnej władzy w obliczu pandemii, a tym, co robili politycy PiS po katastrofie smoleńskiej. Z takim samym cynizmem wykorzystywali wtedy narodową tragedię, a dziś epidemię do własnych, partykularnych celów, bez oglądania się na dobro państwa – mówi Grzegorz Rzeczkowski, dziennikarz tygodnika „Polityka” i autor książki „Katastrofa posmoleńska. Kto rozbił Polskę”, która 8 kwietnia ma swoją premierę

MICHAŁ RUSZCZYK: 8 kwietnia razem z tygodnikiem „Polityka” ma się ukazać pana nowa książka „Katastrofa posmoleńska. Kto rozbił Polskę”, w której opisuje pan budowanie kultu wokół wydarzeń sprzed dekady przez PiS i ludzi związanych z obecną władzą. Czego nie wiemy o wydarzeniach po 10 kwietnia?

Grzegorz Rzeczkowski

GRZEGORZ RZECZKOWSKI: Nie wiedzieliśmy do tej pory, kto tak naprawdę je wywołał i kto doprowadził do tego, że Polska stała się krajem tak dramatycznie podzielonym. Nie wiedzieliśmy, kto zaczął lansować teorie spiskowe jako pierwszy, kto podgrzewał atmosferę podejrzeń na Krakowskim Przedmieściu. Dzięki mojej książce stało się to jasne.

Do tej pory sądziliśmy, że za wszystko odpowiedzialny jest Antoni Macierewicz i jego ludzie. Na podstawie tego, co udało mi się odkryć, mogę powiedzieć, że nie tylko. Pierwsi byli skrajni narodowcy i nacjonaliści wywodzący się z dwóch środowisk.

Pierwsi – jeżeli można ich tak określić – to „starzy endecy”, ludzie z korzeniami tkwiącymi jeszcze w czasach PRL-u. Nawiązujący do moczaryzmu i dziedzictwa niesławnego Zjednoczenia Patriotycznego „Grunwald” Bohdana Poręby, zresztą jednego z ich bohaterów. Z tego względu można nazwać to środowisko postkomunistycznymi endekami. To osoby o bardzo radykalnych poglądach, a co najciekawsze, nastawieni prorosyjsko. Niektórzy z nich brali udział w demonstracjach antyukraińskich, które odbywały się w Polsce i były finansowane przez kremlowską oligarchię. W końcu są to też osoby, które negują i atakują wartości Zachodu i Unii Europejskiej, a opowiadają się za panslawizmem, czyli zjednoczeniem wschodniej Europy pod przywództwem rosyjskim. To jest jedna grupa, która nakręcała histerię na Krakowskim Przedmieściu i mieniła się obrońcami krzyża.

Reklama

Druga grupa to ludzie związani dzisiaj z PiS, wówczas młodzi harcerze z ZHR (Związku Harcerstwa Rzeczypospolitej), z otoczenia obecnego szefa Kancelarii Premiera Michała Dworczyka i samego premiera Mateusza Morawieckiego, który zatrudnił ich w kierowanym przez siebie banku BZ WBK. To właśnie ci harcerze najpierw postawili krzyż na Krakowskim Przedmieściu, a potem bronili go przed przeniesieniem do kościoła św. Anny.

Za obiema grupami stoją inni protektorzy. Jak się prześledzi ich powiązania, to widać, że za harcerzami – narodowcami, których wyróżnia skrajny katolicyzm i uwielbienie dla przedwojennego nurtu narodowego spod znaku Falangi i partyzantów z NSZ, stoi znany guru prawicy, historyk Marek Jan Chodakiewicz.

Warto zwrócić uwagę na tę postać. Chodakiewicz, dziś obywatel USA, wyjechał za ocean w bardzo zagadkowych okolicznościach – w 1982 r., czyli w stanie wojennym, i to otrzymując paszport w trybie pilnym. W książce opisuję okoliczności, jak do tego doszło, cytuję prof. Andrzeja Friszke, który mówi wprost, że najprawdopodobniej miał wsparcie kogoś w ówczesnych komunistycznych elitach władzy.

Natomiast po stronie komuno-endeków warto zwrócić uwagę na zmarłego niedawno antysemitę i słynnego sponsora Radia Maryja Jana Kobylańskiego, który zapraszał ich przedstawicieli na coroczne zjazdy na Teneryfę. To ludzie, którzy w swoim otoczeniu mają również osoby związane z Antonim Macierewiczem. Wracając do byłego ministra MON, można powiedzieć, że w pewnym sensie spina oba środowiska: harcerzy i endeków, mając swoich „łączników” zarówno w pierwszym, jak i w drugim. Obie grupy odpowiadają za wydarzenia po 10 kwietnia: obronę krzyża na Krakowskim Przedmieściu, tworzenie teorii spisowych, które zbudowały później religię PiS-u, a nawet budowanie kultu Lecha Kaczyńskiego.

Można wskazać jeszcze jedno środowisko, które związało się z endekami spod znaku Grunwaldu. To Ewa Stankiewicz i Solidarni 2010. Razem domagali się stawiania przed Trybunałem Stanu Donalda Tuska i zbierali podpisy pod petycją o międzynarodowe śledztwo. W czym z kolei wspierały ich tajemnicze serwisy internetowe, które prawdopodobnie zostały założone przez Rosjan. Tę kwestię również dokładnie opisuję.

O ile w pierwszych dniach po katastrofie można by jeszcze mówić o spontanicznym działaniu, to już wydarzenia, które działy się od połowy kwietnia 2010 r. były przemyślanym działaniem, które miały doprowadzić do skompromitowania i ośmieszenia państwa, wzmocnienia wpływów środowisk skrajnych i wyniesienia PiS do władzy.

Dodam tylko, że „komuno-endecy” mają również bogate związki – i to nie tylko historyczne – z Rosją. Jeden z prominentnych przedstawicieli tego środowiska mieszka i pracuje w tym kraju, a przede wszystkim działa w prorosyjskich organizacjach w Polsce na czele z partią Zmiana.

Antoni Macierewicz, jak to wynika z wielu publikacji, ma zagadkowe powiązania z Rosją, a bezpośrednio po katastrofie smoleńskiej zachowywał się dziwnie. Zatem jaką rolę w wydarzeniach opisanych przez pana odegrała Rosja jako taran, który dzielił społeczeństwo? A jaką były minister obrony narodowej?
Służby rosyjskie po pierwszym szoku, który trwał kilka dni, szybko się zorientowały, że to „smoleńskie paliwo” ma ogromną moc, a podpalając je, można podpalić sąsiedni kraj, czyli Polskę. W książce podaję przykłady prowokacji ze strony Rosji, polegających na przykład na podsyłaniu prowokatorów do polskich placówek dyplomatycznych. Podrzucili nam też film (to była w swoim czasie dość głośna sprawa), który zdaniem polskich służb został nakręcony przez oficera FSB z Moskwy zaraz po katastrofie. Opublikował go niszowy portal sympatyzujący z PiS. Jak pamiętamy, było mnóstwo szumu wokół tego filmu – ze względu na drastyczne ujęcia wstrząsnął wieloma ludźmi w Polsce. Takich przykładów opisanych przeze mnie w książce, które wzmacniały teorie spiskowe, jest więcej. Krótko mówiąc, Rosjanom chodziło o to, by podgrzewać nastroje i podzielić społeczeństwo. I to im się udało.

Inna rzecz to działanie Macierewicza i ludzi z nim związanych, którzy pomagali mu „badać” katastrofę. Jednym z nich był ówczesny członek Izby Reprezentantów USA Dana Rohrabacher, zwany ulubionym kongresmenem Putina, którego oskarżano nawet o to, że jest rosyjskim agentem. To on przyjeżdżał do Polski i spotykał się z Macierewiczem i Kaczyńskim, zaraz po wizycie w Moskwie.

On także wsparł Macierewicza w sprawie przeprowadzenia międzynarodowego śledztwa. Trzeba również wspomnieć innego byłego kongresmena i dobrego znajomego Macierewicza, znanego dzięki publikacjom Tomasza Piątka: Alfonse D’Amato, który również ma za uszami tajemnicze relacje z rosyjskim biznesem i światkiem przestępczym. To właśnie człowiek D’Amato, senator Peter T. King, już w czerwcu 2010 r. złożył w amerykańskim Kongresie projekt rezolucji dotyczącej powołania międzynarodowej komisji w sprawie zbadania przyczyn katastrofy smoleńskiej. Nic z tego nie wyszło, ale to był duży sukces propagandowy Macierewicza.

Biorąc pod uwagę dziwne powiązania z Rosją ważnych polityków PiS-u, nasuwa się zasadnicze pytanie – dlaczego wrak TU-154 nadal znajduje się w Smoleńsku? Dlaczego nie udało się go sprowadzić do Polski? I w co, według pana, gra PiS od dekady?
Powody są oczywiste. Gdyby Rosjanie oddali wrak przed zakończeniem polskiego śledztwa, straciliby w dużej mierze kontrolę nad tym, co dzieje się wokół katastrofy. Wrak to gwarancja bezpieczeństwa, że nikt nie zrzuci na nich winy za to, co wydarzyło się rankiem 10 kwietnia pod Smoleńskiem. Z łatwością można wyobrazić sobie sytuację, w której opanowana przez PiS prokuratura rozszerza zarzuty na ważnych przedstawicieli rosyjskiej władzy. Mając wrak u siebie, Rosjanie mogliby w takim przypadku wykorzystać go do skompromitowania Polski. Wystarczy, że poprosiliby zagranicznych ekspertów o zbadanie dowodów i wydanie swojej opinii na temat przyczyn katastrofy. Możemy sobie bez trudu wyobrazić, jaka byłaby ta opinia. Z tego też powodu do dziś nie zakończyli swojego śledztwa. Czekają, aż zrobi to Polska.

Poza tym wrak to dla rosyjskich władz coś w rodzaju trofeum, a takich rzeczy za darmo nie oddają.

Konfederacja jako partia nie istniała w roku 2010. Jak skrajne środowiska nacjonalistyczne, które dzisiaj znalazły się w Sejmie, pomagały w budowaniu PiS-owskiego mitu i w obalaniu wniosków komisji Macieja Laska?
Jedynie Grzegorz Braun próbował się podczepić pod spiskową narrację, ale niezbyt mu się to udało. Są tropy prowadzące do polityków związanych ze środowiskiem, które stworzyło Konfederację. Mam na myśli Artura Zawiszę, byłego wiceprezesa Ruchu Narodowego, który również jeździł na spotkania z Kobylańskim i miał kontakty z harcerzami – narodowcami, z którymi robił interesy. Ci, którzy stali za nakręcaniem smoleńskiej histerii, reprezentują inne, bardziej radykalne środowisko, choć niektórzy jego przedstawiciele, podobnie do części polityków Konfederacji, wywodzą się z Ligi Polskich Rodzin. To ludzie związani z tzw. Telewizją Narodową, czyli youtubowym kanałem Eugeniusza Sendeckiego, który jest jednym z liderów Stronnictwa Narodowego imienia Dmowskiego Romana.

Ta antyeuropejska i prorosyjska kanapowa partyjka zdobyła mało chlubny rozgłos, gdy po aneksji Krymu przez Rosję jej szef Ludwik Wasiak wygłosił przemówienie pełne zachwytu dla polityki Władimira Putina. Na marginesie – to właśnie Wasiak nadał Jarosławowi Kaczyńskiemu tytuł „naczelnika”, który tak szybko do niego przylgnął.

Antoniemu Macierewiczowi w badaniach katastrofy smoleńskiej pomagali również dziwaczni amerykańscy naukowcy. Czy oni też mają coś wspólnego z rosyjskimi służbami i polskimi narodowcami?
Jeżeli mówimy o naukowcach polskiego pochodzenia ze Stanów Zjednoczonych, takich jak Chris Cieszewski, Kazimierz Nowaczyk, Wiesław Binienda czy Wacław Berczyński, to każdy przypadek należy rozpatrzeć osobno. To, co ich łączy, to fakt, że żaden z nich nigdy nie zajmował się profesjonalnym badaniem katastrof lotniczych. Cieszewski to wujek Marka Chodakiewicza. Jak ujawnił kilka lat temu Tomasz Sekielski, Cieszewski został zarejestrowany przez SB jako tajny współpracownik o pseudonimie „Nil”. Stało się to w stanie wojennym, a więc w czasie, gdy Chodakiewicz w tajemniczych okolicznościach wyjechał do USA.

Berczyński to kolejna dość tajemnicza postać z talii Macierewicza. Ten były członek i działacz PZPR, który w latach 70. podróżował do różnych egzotycznych, ale i ważnych dla bloku wschodniego krajów, takich jak Liban, Indie czy Afganistan, z kolei opuścił Polskę niedługo przed wprowadzeniem stanu wojennego. Jego przeszłość również została dość szczegółowo opisana. Następnie mamy Nowaczyka, który w pewnym sensie reprezentował Antoniego Macierewicza w kontakcie z środowiskiem Marka Chodakiewicza. To właśnie Nowaczyk w 2014 r. jako członek parlamentarnego zespołu smoleńskiego wygłosił wykład w waszyngtońskim Institute of World Politics, w którym pracuje Chodakiewicz, prezentując „teorie” na temat przyczyn katastrofy smoleńskiej.

Obecnie mamy do czynienia na świecie z pandemią koronowirusa. Co może ona zmienić w funkcjonowaniu dotychczasowej układanki na arenie międzynarodowej? Jak to, pana zdaniem, wpłynie na przetasowanie pozycji Rosji, Chin i Stanów Zjednoczonych?
Nie chciałbym się na ten temat wypowiadać, bo nie zajmuję się polityką międzynarodową. Mogę tylko wyrazić dość powszechne obawy, że

turbulencje, które koronawirus wywołuje na świecie, wzmocnią autorytarne rządy i antysystemowych liderów, z którymi mamy do czynienia w wymienionych krajach.

W przypadku Polski zaś łatwo dostrzec podobieństwa między działaniem obecnej władzy w obliczu pandemii, a tym, co robili politycy PiS po katastrofie smoleńskiej. Z takim samym cynizmem wykorzystywali wtedy narodową tragedię, a dziś epidemię do własnych, partykularnych celów, bez oglądania się na dobro państwa.

Wówczas chodziło o uderzenie w rząd za pomocą kłamliwych oskarżeń, by w ten sposób odebrać mu wiarygodność w oczach opinii publicznej i w konsekwencji władzę. Dzisiaj PiS nie przejmując się zdrowiem obywateli i zagrożeniem dla stabilności państwa prze do wyborów, chcąc zapewnić swojemu kandydatowi reelekcję i umocnić swoją władzę na kolejne lata. To działania absolutnie niegodziwe i bezprawne, które w normalnym demokratycznym państwie nie powinny mieć miejsca.


Zdjęcie główne: Odsłonięcie pomnika Prezydenta RP Lecha Kaczyńskiego w 2018 roku, Fot. Flickr/KPRM/Adam Guz; zdjęcie w tekście: Grzegorz Rzeczkowski, Fot. RPO

Reklama