W ostatnich latach obserwujemy powrót historii do publicznych debat. Postulowany na początku lat dziewięćdziesiątych XX wieku w tytule eseju amerykańskiego politologa i filozofa polityki Francisa Fukuyamy Koniec historii się nie ziścił – pisze Krzysztof Ruchniewicz
Historia nie zakończyła się, jak chciał Fukuyama, wraz z upadkiem komunizmu czy realnego socjalizmu i przyjęciem przez większość państw postkomunistycznych zasad liberalnej demokracji. Ale być może w tym błyskotliwym sformułowaniu tkwi odpowiedź na pytanie o przyczyny powrotu historii obecnie?
NAJDOSKONALSZY Z SYSTEMÓW POLITYCZNYCH?
Zdaniem Fukuyamy, liberalna demokracja oraz rynkowy porządek gospodarczy oferują najdoskonalszy z systemów politycznych. Liberalna demokracja opiera się na instytucjach powołanych do obrony uniwersalnych praw, a społeczeństwa mogą spokojnie rozwijać się, przezwyciężywszy minione problemy i negatywne zjawiska. W takim modelu przeszłość z całym jej niepokojącym bagażem właściwie nie jest potrzebna. Pytania o spoiwo społeczne i tożsamość grupową/narodową stały się jakby mniej interesujące, ewentualnie umieszczane były w cieniu identyfikacji europejskiej. Wolny rynek idei i wolny rynek konsumpcji miały wystarczyć. Niepewność i poczucie wykorzenienia wskutek procesów globalizacyjnych nie wydawały się groźne w okresie prosperity i dobrobytu.
Kryzys systemu liberalnego i gospodarki rynkowej pod koniec pierwszego dziesięciolecia XXI wieku przełożył się jednak na pojawienie się w świecie silnych ruchów populistycznych. Europa nie jest tu wyjątkiem.
Targana przez ostatnie lata wieloma kryzysami (finansowym, uchodźczym, bezpieczeństwa) przestała być dla części jej mieszkańców atrakcyjna. Do już istniejących problemów doszły nowe. Agresywna polityka Rosji wywołała wojnę z Ukrainą, która trwa do dziś. W krajach na wschodniej granicy UE pojawiły się obawy o bezpieczeństwo, którego nie może gwarantować Unia. Coraz częściej było słychać głosy o potrzebie wzmocnienia obecności amerykańskiej w tej części Europy. W dodatku Rosja przestała prowadzić wojnę w tradycyjnym znaczeniu, przestawiła się na tzw. wojnę hybrydową, wykorzystuje Internet do kolportowania różnych niesprawdzonych informacji i wpływania na nastroje. Po trzech dekadach od upadku komunizmu okazało się również, że część mieszkańców tzw. nowej Europy jest mocno niezadowolona z kształtu swych państw i kosztów transformacji, której doświadczyli po 1989 roku.
NIEZWYCIĘŻENI PONOSZĄ KLĘSKĘ
W tej sytuacji wzrost popularności ruchów populistycznych w wielu krajach był tylko kwestią czasu. Rządy liberalne poddano ostrej krytyce, z większym niż dotąd naciskiem zaczęto podkreślać znaczenie państw narodowych, które rzekomo lepiej poradziłyby sobie z różnymi problemami, gdyby nie wtrącanie się i zalecenia UE.
By wzmocnić poczucie wspólnoty narodowej, w części krajów zaczęto posługiwać się historią jako instrumentem budującym nastroje „patriotyczno-narodowe”.
W centrum umieszczono na powrót idealizowany naród, reaktywowano znane z wcześniejszych okresów mniej lub bardziej manipulacyjne praktyki. Duma z historii miała zacząć górować nad refleksją nad przeszłością. Polskim przykładem są krótkie filmy o tematyce historycznej, które wyprodukowano na zlecenie Instytutu Pamięci Narodowej. W jednym z nich pt. Niezwyciężeni. Czas próby ukazano dzieje II Rzeczpospolitej jako pasmo sukcesów, od militarnych po gospodarcze. Jednak nie trwało to długo, bo na niepodległość szczęśliwej Polski czyhali już przecież dwaj wrodzy sąsiedzi: Niemcy i ZSRR. W przekazie, który wzmacniała jeszcze podniosła muzyka i patetyczne słowa, brak było miejsca na jakąkolwiek krytykę czy choćby dystans…
Ani słowa w tym filmie o zamachu na prezydenta Narutowicza, przewrocie majowym, procesie brzeskim, Berezie Kartuskiej, ograniczeniu demokracji, braku reformy rolnej, ogromnych nierównościach społecznych, antysemityzmie skrajnej prawicy i sanacji dryfującej ku faszyzmowi – komentował dla „Gazety Wyborczej” historyk i dziennikarz Mirosław Maciorowski. Autorzy nie zauważyli także, że „niezwyciężeni” ponieśli jesienią 1939 roku wielką klęskę, co było prawdziwym finałem II Rzeczpospolitej.
Jak wytłumaczyć te związki historii z populizmem? Czy istnieje możliwość zaradzenia próbom instrumentalizowania historii na potrzeby bieżącej polityki?
„PRAWDZIWY NARÓD” I OBCY…
Na problem zwrócił uwagę znany niemiecki historyk Martin Schulze-Wessel w eseju zatytułowanym Atak na historię. Populizm vs krytyczna świadomość historyczna. Zainteresował go charakter populizmu i jego przełożenie na historię, forsowanie autorytarnych projektów historycznych i wprowadzanie „alternatywnych” narracji na temat przeszłości. Jego zdaniem populizm rości sobie prawo do reprezentowania „prawdziwego narodu”, wyklucza tych, którzy z punktu widzenia populizmu są inni – obcych, mniejszości czy inaczej myślących (Andersdenkende).
W dążeniu do przejęcia władzy populiści występują przeciwko wszystkim instytucjom pośredniczącym, jak np. trybunałowi konstytucyjnemu, mediom czy niezależnej nauce (a dodać można jeszcze samorządność i NGO-sy). W pierwszym przypadku chodzi o trójpodział władz, w drugim o odkrywanie prawdy i zwalczanie fake newsów, w trzecim o pluralistyczną naukę. Z dziedzin naukowych najbardziej zagrożona – zdaniem monachijskiego historyka – jest właśnie historia.
Pisał on: Populizm charakteryzuje paradoksalne podejście do rzeczywistości. Oskarżanie liberalnych mediów o tworzenie fałszywych wiadomości i jednocześnie odwoływanie się do „alternatywnych faktów” jest techniką władzy, która podważa metodyczne samorozumienie historiografii. W odróżnieniu od literatury i badań nad sztuką, w ramach których bada się przede wszystkim teksty i artefakty fikcyjne, w centrum badań nad historią znajduje się pytanie „jak naprawdę było?”. W innym miejscu dodał: Pojawienie się historii w XVIII/XIX wieku było ściśle związane z aktualnym zapotrzebowaniem społecznym, aby przeciwdziałać tworzeniu się legend w sposób systematyczny, oparty na regułach. Każdy, kto intensywnie studiował metodologię nauk historycznych, wie jednak, jak trudno jest prawdziwie odtworzyć rzeczywistość.
Historia i jej badania stoją więc dzisiaj przed wielkim wyzwaniem, którego pojawienie się jeszcze kilka lat temu wydawało się niemożliwe. Przecież takie lekcje już w przeszłości odrobiliśmy!
By móc z powodzeniem przeciwdziałać różnym manipulacjom i instrumentalizacji historii dobieranej w zależności od potrzeb bieżącej polityki, historiografia musi ukazywać rzeczywistość w jej skomplikowanej (i nierzadko nużącej) złożoności, w kontekście czasu i zdarzeń.
BIAŁE PLAMY I PEDAGOGIKA WSTYDU
Po 1989 roku w Polsce odbyło się wiele głośnych debat historycznych, angażujących nie tylko sfery naukowe czy publicystów. Nie powinno to dziwić. Po komunizmie zostało wiele „białych plam”, które po odzyskaniu niepodległości, zniesieniu cenzury i otwarciu archiwów trzeba było usunąć. Należały do nich tematy dotyczące wewnętrznej historii Polski, zwłaszcza w XX wieku, jak i relacje z innymi narodami (sąsiadami, ale i mniejszościami narodowymi), jak Niemcy, Ukraińcy, Litwini czy Żydzi. Ponadto wiele tematów podejmowanych przed 1989 roku wymagało weryfikacji, bowiem używano ich często w celach propagandowych. Generalnie można stwierdzić, że ponownej rewizji poddano tematy związane z II wojną światową i jej skutkami. Kolejnym tematem były stosunki polsko-rosyjskie/radzieckie. Historycy zainteresowali się intensywniej losami obywateli polskich na Wschodzie, polityką represji po 17 września 1939 na Kresach Wschodnich. Badano „narodziny nowej władzy”, jej struktury i przedstawicieli, dzieje opozycji antykomunistycznej.
Publikacje zawierające efekty tych badań składają się już na sporą bibliotekę. Niektóre tematy, jak bilans PRL czy stosunek Polaków do mniejszości, stały się tematem debat na łamach gazet i czasopism. Podejmowano – choć towarzyszyły temu często wielkie emocje – tematy dotąd przemilczane i nieobecne.
Rozwijała się – mimo kłopotów finansowych – historiografia, nie tylko akademicka. Pod koniec lat dziewięćdziesiątych XX wieku powołano Instytut Pamięci Narodowej, który wyposażono – w odróżnieniu np. od niemieckiego urzędu Gaucka – w kompetencje prokuratorskie. Zadaniem IPN było m.in. badanie akt służby bezpieczeństwa i upowszechnianie ich wyników. Efekty prac historyków miały być prezentowane w dużych muzeach historycznych, które planowano stworzyć. Powstały już w nowym stuleciu. Po Muzeum Powstania Warszawskiego (wymienię tylko te największe), powstało Muzeum Żydów Polskich Polin, Europejskie Centrum Solidarności oraz Muzeum II Wojny Światowej. Poza pierwszym pozostałe krytycznie zajęły się podjętą problematyką, ukazywały blaski i cienie historii narodowej w kontekście europejskim.
Trzeba jednak zauważyć, że w trakcie prowadzonych debat ujawniły się też postawy negujące istnienie ciemnych plam w historii narodowej. Stworzono nawet definicję „pedagogika wstydu”, tak chętnie używaną dziś przez polską prawicę. Stosowanie tego rodzaju pedagogiki miało rzekomo prowadzić do osłabiania tożsamości narodowej.
SĄSIEDZI Z ZACHODU I WSCHODU
Toczone w Polsce po 1989 roku debaty historyczne można podzielić na trzy okresy (pomijam dyskusje na temat historii Polski najnowszej). Pierwszy, który obejmował lata 1989‒2000, stał pod znakiem krytycznych debat na temat relacji z sąsiadami. Dotyczyły one powojennych wysiedleń Niemców i losów niemieckiego dziedzictwa kulturowego na ziemiach włączonych do Polski po 1945 roku oraz przesiedleń ludności ukraińskiej w ramach Akcji „Wisła”. Pojawiły się również kwestie relacji polsko-żydowskich, przede wszystkim sprawa tzw. pogromu kieleckiego i antysemickich wystąpień w latach 1956 i 1968. Poza polityką usuwania „białych plam” ważnym powodem było dążenie do nowego otwarcia w relacjach z sąsiadami. Polska podpisała tzw. traktaty o dobrym sąsiedztwie, które zawierały postulat rozprawienia się z obciążającymi tematami z przeszłości. Atmosfera była korzystna. Działacze opozycji antykomunistycznej okresu PRL, którzy sprawowali władzę, akceptowali krytyczne podejście do przeszłości narodowej jako warunek konieczny do uregulowania relacji z sąsiadami (przykładem niech będzie krytyczny patriotyzm Jana Józefa Lipskiego).
Zajęcie się trudnymi tematami z przeszłości nie stanowiło dla większości Polaków dylematu moralnego. W polskim społeczeństwie istniało (uzasadnione) przekonanie, że problemy w relacjach z sąsiadami były skutkiem wcześniejszych wydarzeń. Wysiedlenie/wypędzenie Niemców poprzedziła agresja Niemiec na Polskę w 1939 roku, śmierć milionów obywateli polskich i ogrom zniszczeń, natomiast Akcję „Wisła” mordy ludności polskiej na Kresach Wschodnich przez ukraińskich nacjonalistów. W przypadku stosunków z Niemcami grunt był zresztą przygotowany poprzez różne działania opozycji i silny głos Kościoła katolickiego (choćby przez słynny List biskupów polskich do niemieckich).
SĄSIEDZI Z JEDWABNEGO
Drugi okres – obejmujący lata 2000-2015 – stał pod znakiem debaty na temat relacji polsko-żydowskich. Rozpoczął się od publikacji książki polskiego historyka i socjologa Jana Tomasza Grossa Sąsiedzi. Była to jedna z najtrudniejszych debat, która zaangażowała całe społeczeństwo. Wywołała skrajne emocje, od akceptacji tez Grossa, przez częściową ich krytykę, aż po ich całkowite podważanie i formułowanie zarzutu manipulacji faktami. Dla wielu Polaków była to dyskusja bardzo bolesna, uzmysławiała bowiem, że także ich rodacy byli zdolni do popełnienia zbrodni i zachowań niegodnych. Przestały obowiązywać utarte moralne przekonania. Żydzi w Jedwabnem nikogo przecież nie napadali, nie można było więc zastosować mechanizmu oswajania i usprawiedliwiania własnej winy wydarzeniami wcześniejszymi.
Powołano w IPN grupę historyków, którzy mieli zbadać sprawę Jedwabnego. Opublikowana obszerna dokumentacja stanowi ważny materiał potwierdzający wyniki badań Grossa. Czy jednak zdanie fachowców i merytoryczna wiedza coś tu pomogły? Nie. Nagle okazało się, że głos badaczy jest mało ważny i wpływowy. To fenomen wart analizy.
Debata na temat relacji polsko-żydowskich stanowi, jak się wydaje, przełom w postrzeganiu w Polsce historii i jej publicznej roli. W jej wyniku doszło bowiem do wyraźnego pęknięcia w dotychczasowym sposobie prowadzenia historycznych dyskusji. Obok postawy krytycznej (krytyczny patriotyzm), pojawiała się afirmacja (patriotyzm afirmacyjny/bezkrytyczny). Ta ostatnia postawa zaczęła z biegiem czasu eksponować jedynie chwalebne wydarzenia z polskiej historii, a jej ciemne strony bagatelizować czy przemilczać. Początkowo reprezentowana była przede wszystkim przez publicystów i niewielką liczbę historyków z obozu konserwatywnego, jednak na jej efekty nie trzeba było długo czekać. Znaczącą rolę odegrała tu polityka. Po objęciu w 2005 roku władzy w Polsce przez pierwszy rząd PiS zmieniono politykę historyczną. Odnowa Polski już wtedy miała polegać na przestawieniu wielu wektorów i akcentów – warto o tym pamiętać dziś, gdy jesteśmy pod wrażeniem zmian zachodzących po 2015 roku. Narodowa historia pojawiła się w centrum politycznej narracji już dekadę wcześniej. Zmianom uległy programy szkolne, a po zmianie personalnej zweryfikowano też profil badawczy IPN. W przypadku relacji polsko-żydowskich priorytetem miały być odtąd badania nad ratowaniem Żydów przez Polaków w czasie II wojny światowej oraz postawy ludności żydowskiej po agresji ZSRR na Polskę 17 września 1939.
POLSKI PUNKT WIDZENIA NA PRZESZŁOŚĆ
Już w okresie pierwszych rządów PiS można było dostrzec niepokojące próby wykorzystywania historii do bieżących celów politycznych i wybiórczego jej traktowania. W Muzeum Powstania Warszawskiego, największym projekcie tego okresu, pokazano jedynie heroizm walczących (co oczywiście nie budzi żadnych kontrowersji), całkowicie pomijając refleksję nad skutkami powstania i wątpliwości, które od dziesięcioleci zgłaszali nie tylko historycy. Nie szukano odpowiedzi na pytania o sens powstania i tysięcy ofiar czy całkowitego zburzenia stolicy Polski.
Trzeci okres w dziejach polskich debat historycznych rozpoczął się wraz z powtórnym przejęciem władzy przez PiS w 2015 roku. W odróżnieniu od okresów wcześniejszych, doszło wówczas do prób głębokiej przebudowy państwa i jego dotychczasowych instytucji.
Dużą rolę przypisano historii jako podstawowemu elementowi tożsamościowemu. Stała się ona instrumentem, który ma obudzić w Polakach dumę z dokonań narodu, a obecna władza kreuje się na spadkobierców i kontynuatorów wybranych wątków przeszłości. Można w tym dostrzec jaskrawą opozycję do istniejącego w krajach zachodnich Europy podejścia liberalnego, pluralistycznego i wielokulturowego wobec historii (co nie znaczy że nie wywołującego i tam oporu pewnych środowisk).
By móc zrealizować te zamiary, wytoczono wojnę dyrektorom prawie wszystkich istniejących muzeów historycznych. Musiał odejść dyrektor Muzeum II Wojny Światowej, powołany przez poprzedni rząd, a wraz z nim jego współpracownicy. Osoba mianowana na jego miejsce nie spełniała merytorycznych kryteriów, nie miała też odpowiedniego doświadczenia. Zmieniono następnie część wystawy, sprawa skończyła się w sądzie. Minister kultury, któremu podlegają muzea, nie przedłużył angażu (mimo wygranych konkursów) dyrektorom Europejskiego Centrum Solidarności (ECS) oraz Muzeum Żydów Polskich Polin. Ponieważ usunięcie dyrektora ECS okazało się niemożliwe, instytucji ograniczono środki państwowe. Zaczęto tworzyć nowe muzea, które mają za zadanie przedstawiać – jak to ujęto – polski punkt widzenia na przeszłość. Wymieniono też władze IPN, dążąc do zmiany tej instytucji w instrument władzy. Z pracy musieli odejść niektórzy badacze, podejmujący wątki uznane za niepotrzebne czy niewygodne. W szybkim czasie instytut stał się tubą propagandową rządu. Zaczęto mu powierzać coraz więcej zadań, które budziły (i nadal budzą) kontrowersje (np. problem zmian nazw ulic i usuwania pomników w ramach tzw. ustawy dekomunizacyjnej).
Podobnie wygląda w przypadku innych instytutów badawczych finansowanych ze środków państwowych.
LEKCJE HEROIZMU I MARTYROLOGII KLĘSKI
Charakterystyczny dla tych działań, mimo ich aspiracji do ogólnopolskiego oddziaływania, jest swoisty akcjonizm i kampanijność. Przeznaczenie ogromnych sum na wybrane placówki jaskrawo kontrastuje z niedoinwestowaniem regionalnych i lokalnych ośrodków szeroko rozumianej kultury. Propagowany i rozwijany w nich kult tzw. żołnierzy wyklętych, jest chyba jedynym widocznym przejawem obecnej polityki historycznej.
Dużym zmianom poddano szkołę. Zlikwidowano gimnazja, wprowadzając ponownie ośmioletnią szkołę podstawową. Zmieniono programy szkolne, ukazują się nowe podręczniki do historii (analiza ich treści pokaże w przyszłości, jaki charakter i wpływ miały te zmiany na wiedzę i kompetencje historyczne uczniów). Zapowiedziano wzrost liczby lekcji historii XX wieku, niespotykany dotąd w dziejach polskiej szkoły i odbiegający znacznie od zakresu nauczania innych przedmiotów.
W dzisiejszej edukacji historycznej dominuje ton heroiczny – napisał w eseju Heroizm i megalomania, czyli polityka historyczna w państwie PiS historyk i badacz dziejów intelektualnych PRL Arkadiusz Kierys – zarówno na płaszczyźnie politycznej wychodzącej z ośrodków władzy, jak i na płaszczyźnie public history (mass mediów, grup rekonstrukcyjnych, muzeów etc.). Uwypukla się, nadając im status świąt narodowych, te wydarzenia z przeszłości, które mają charakter militarny i których atrakcyjność opiera się na martyrologii klęski, głównie powstań narodowych.
W cień schodzą te sukcesy narodowe, które były rezultatem mądrości politycznej i nie pociągały za sobą rozlewu krwi, do nich zaliczyć możemy: akt konfederacji warszawskiej, uchwalenie Konstytucji 3 Maja, rozmowy Okrągłego Stołu i wybory z 4 czerwca 1989 roku.
BŁĘDNE KODY PAMIĘCI
Debaty historyczne dziś, o ile można jeszcze w ogóle użyć takiego pojęcia, mają charakter jednostronny i są skierowane do elektoratu partii rządzącej. Kontrargumenty ze strony historyków nie są brane pod uwagę, ignoruje się je całkowicie. Zresztą niektórzy przedstawiciele tego cechu nie mają obiekcji przed wspieraniem władzy w jej poczynaniach. Nie stroni się od rozpalania konfliktów na tle historycznym, jeśli wymaga tego wrażenie, jakie można wywrzeć na wyborcach. W przestrzeni publicznej dominowały dwa tematy z tej kategorii. Pierwszy dotyczył nowelizacji ustawy o IPN, drugi kwestii reparacji / odszkodowań od RFN. W obu kwestiach podnoszono konieczność obrony prawdy historycznej, zagrożonej „wskutek wieloletnich zaniedbań poprzednich władz”.
Dwudziestego szóstego stycznia 2018 Sejm z inicjatywy PiS znowelizował ustawę o IPN. Kto publicznie i wbrew faktom przypisuje Narodowi Polskiemu lub Państwu Polskiemu odpowiedzialność lub współodpowiedzialność za popełnione przez III Rzeszę Niemiecką zbrodnie nazistowskie (…) lub inne przestępstwa stanowiące zbrodnie przeciwko pokojowi, ludzkości lub zbrodnie wojenne lub w inny sposób rażąco pomniejsza odpowiedzialność rzeczywistych sprawców tych zbrodni, podlega karze grzywny lub karze pozbawienia wolności do lat 3. (…) Przepis ten stosuje się do obywateli polskich i cudzoziemców – głosił tekst nowelizacji.
Z nowelizacji miała być wyłączona, co podkreślali politycy PiS, działalność „naukowa i artystyczna” (nie była przestępstwem w rozumieniu ustawy). Pretekstem do zmian były pojawiające się w mediach zagranicznych przekazy sugerujące istnienie polskich obozów koncentracyjnych czy obozów zagłady. Na marginesie warto zauważyć, że nie był to problem nowy. Na początku XXI wieku polskie MSZ zaczęło zwalczać pojawianie się takich „informacji”. Nazwano je błędnymi kodami pamięci. Akcja przyniosła pozytywne skutki.
Osoby czy redakcje gazet, gdzie zamieszczano podobne stwierdzenia, po interwencji polskich służb dyplomatycznych lub Polonii korygowały je. Ich pojawienie się było zwykle spowodowane niewiedzą, słabym warsztatem dziennikarskim lub niestarannością.
KOMPROMITUJĄCA PORAŻKA
Wprowadzona nowelizacja zaniepokoiła historyków nie tylko w kraju, ale także w Izraelu i USA. Obawiano się, że może dojść do prób ograniczenia badań nad Holokaustem. Krytykę nowelizacji wywoływał zwłaszcza tryb forsowania zmian w ustawie (pominięto przewidziane prawem procedury legislacyjne) i ekspresowe tempo jej uchwalania. Różne instytucje zajmujące się w Polsce badaniem Holokaustu zaczęły bić na alarm. W oświadczeniu warszawskiego Centrum Badań nad Zagładą Żydów jeszcze przed uchwaleniem ustawy ostrzegano: Uznajemy projektowaną ustawę za narzędzie służące ideologicznym manipulacjom, narzucaniu oficjalnej polityki historycznej oraz za bezprecedensową w demokratycznym państwie próbę interwencji w debatę publiczną na temat polskiej historii.
Szybko do głosów krytyki płynących z Polski dołączyły Izrael, USA i Ukraina (ustawa miała bowiem także zastosowanie wobec konfliktu polsko-ukraińskiego i mordów na polskich cywilach). Zorganizowana przez rząd PiS kampania informacyjna nie rozwiała wątpliwości. W dalszym ciągu obawiano się, że badania nad Holokaustem zostaną wstrzymane, zwłaszcza ta ich część, która dotyczyła różnych postaw Polaków, także tych negatywnych, wobec Żydów w czasie II wojny światowej.
Rząd polski zmuszony został do ustąpienia. Była to kompromitująca porażka pod naciskiem zewnętrznym. 27 czerwca 2018 Sejm dokonał kolejnej nowelizacji ustawy o IPN, z której usunął przepis o sankcjach karnych, w tym o karze pozbawienia wolności. Nowelizacja była wynikiem kompromisu, jaki osiągnięto w Wiedniu podczas rozmów polsko-izraelskich (rozmowy Legutko-Poręba i Nagel). Negocjatorzy ustalili też treść deklaracji premierów Polski i Izraela w sprawie odpowiedzialności za zbrodnie Holokaustu. Publikacja deklaracji wywołała jednak kolejne protesty, m.in. Instytutu Yad Vashem. Uważano, że pomniejsza ona udział Polaków w prześladowaniach Żydów w czasie wojny, natomiast nadmiernie uwypukla udzielaną pomoc.
Kolejną odsłoną polsko-żydowskich sporów było zakwestionowanie przez środowiska prawicowe wyników badań zespołu profesorów Barbary Engelking i Jana Grabowskiego.
Doszło nawet do wytoczenia autorom prac powstałych w ramach projektu procesu, który wywołał międzynarodowy sprzeciw i akcje w obronie historyków. Dopiero niedawno sąd drugiej instancji oddalił wszystkie zarzuty wobec badaczy.
ANTYNIEMIECKA KARTA W GRZE
Innym tematem podnoszonym stale przez partię rządzącą jest kwestia win Niemców wobec Polski oraz rzekomo niewypłaconych reparacji przez RFN. Nie jest to dyskusja nowa. Abstrahując od podnoszenia tych zagadnień przez komunistów, warto przypomnieć, że toczono ją w sejmie już w 2004 roku. Ówczesny rząd Marka Belki został zobligowany do podjęcia stanowczych działań wobec Berlina. Polska nie otrzymała dotychczas stosownej kompensaty finansowej i reparacji wojennych za olbrzymie zniszczenia oraz straty materialne i niematerialne spowodowane przez niemiecką agresję, okupację, ludobójstwo i utratę niepodległości przez Polskę – stwierdzono w uchwale sejmowej z 10 września 2004.
Przyczyną były żądania odszkodowań, pojawiające się w kręgach niemieckich „wypędzonych” z ziem przyznanych Polsce po 1945 roku. Eskalację konfliktu zażegnano dzięki deklaracji kanclerza RFN, Gerharda Schrödera, że niemieckie władze nie będą wspierać tego rodzaju roszczeń majątkowych swych obywateli. A polski rząd odstąpił od realizacji działań, do których został zobowiązany przez Sejm. Oświadczenie Rządu PRL z 23 sierpnia 1953 r. o zrzeczeniu się przez Polskę reparacji wojennych Rząd RP uznaje za obowiązujące – czytamy w stanowisku rządu Belki z 19 października 2004. – Oświadczenie z 23 sierpnia 1953 r. było podjęte zgodnie z ówczesnym porządkiem konstytucyjnym, a ewentualne naciski ze strony ZSRR nie mogą być uznane za groźbę użycia siły z pogwałceniem zasad prawa międzynarodowego, wyrażonych w Karcie Narodów Zjednoczonych.
Wydaje się, że obecna dyskusja nie jest jakąś spóźnioną próbą wystawienia Berlinowi rachunku za II wojnę światową, lecz ma znaczenie przede wszystkim w polskiej polityce wewnętrznej.
Wykorzystując kartę antyniemiecką, rządzący obóz chce zmobilizować swój elektorat i przysłonić rzeczywiste problemy, z którymi boryka się tak w kraju (reforma sądownictwa, mediów i inne), jak i za granicą (izolacja w polityce międzynarodowej).
Wbrew przekonaniu większości historyków i znawców prawa międzynarodowego o bezzasadności ubiegania się o te spóźnione reparacje, rząd PiS nie zrezygnował. We wrześniu 2017 powołano w Sejmie Zespół ds. Oszacowania Wysokości Odszkodowań Należnych Polsce od Niemiec za Szkody Wyrządzone w trakcie II Wojny Światowej, złożony z członków partii rządzącej. Zespół zlecił opracowanie szeregu ekspertyz. Nie wszystkie zostały opublikowane na stronie Zespołu, ale jedna potwierdzała aktualność polskich roszczeń, co miało dodatkowo wzmocnić rację istnienia tego gremium (kompetencje autora ekspertyzy miały drugorzędne znaczenie).
Efekty pracy Zespołu miały zostać przedstawione 1 września 2019 roku, w 80. rocznicę wybuchu II wojny światowej. Nie doszło jednak do tego (a po zwycięskich dla PiS wyborach do Sejmu w 2019 roku zrezygnowano nawet z powołania wspomnianego gremium na nową kadencję). Mimo hucznych zapowiedzi polski rząd nie wystąpił też jak dotąd z oficjalnymi żądaniami wobec Niemiec. Już jednak sam fakt podnoszenia tych kwestii, nieliczenie się z istniejącym porządkiem prawnym i przyjętymi układami, jest jedną z przyczyn pogorszenia się relacji polsko-niemieckich. Dodatkowo ze strony polskiej wysuwa się zarzuty, że proces pojednania polsko-niemieckiego był przez Niemcy traktowany instrumentalnie oraz że wciągnięto do niego „naiwnych” Polaków.
Ostatnio o należnych Polsce reparacjach jest nieco ciszej, ale możemy być świadka mi powrotu tych tematów, gdy władze uznają je znów za przydatne do mobilizowania poparcia elektoratu. To samo dotyczy wątków antyeuropejskich i próby łączenia w narracji obozu rządzącego struktur Unii Europejskiej z pamięcią o opresyjności bloku wschodniego i ZSRR.
WŁADZA UBRANA W HISTORYCZNE KOSTIUMY
W debatach historycznych ostatnich lat historycy uczestniczyli w stopniu niewystarczającym lub też nagłaśniano opinie tylko tych, którzy popierali stanowisko władzy. To niebezpieczne zjawisko. Podważa zaufanie do badaczy i buduje w społeczeństwie przekonanie, że właściwie wszystko jest pochodną poglądów politycznych. Mozolnie przełamywane w poprzednich dekadach stereotypy zaczynają powracać, a wraz z nimi wyidealizowana i pozbawiona autorefleksji narracja o własnym narodzie. Opinie krytyczne budzą agresję, a nawet wezwania do ich usuwania z przestrzeni publicznej jako „obrażających” naród polski. Pogłębianie się takich postaw będzie wzmacniać atmosferę sprzyjającą rządom autorytarnym. Wszak
władza ubrana w historyczne kostiumy łatwo może kreować się na jedynego obrońcę narodu i prawdy o jego przeszłości.
Wykorzystywane przez populistów mity narodowe i wspierające je fake newsy są dla budowy wspólnoty narodowej zagrożeniem, stanowią bowiem ogromne wyzwanie dla wiedzy i świadomości historycznej. O problemach z takim podejściem pisał wspomniany na początku niemiecki historyk Martin Schulze-Wessel: Walka między autorytarnym populizmem a liberalną demokracją, która toczy się obecnie w wielu krajach w Europie i na świecie, jest walką o historię i świadomość historyczną. Krytyczna wiedza historyczna i krytyczna świadomość historyczna muszą najbardziej obawiać się politycznych kosztów populizmu: szkolenie w zakresie rekonstrukcji rzeczywistości zgodnie z zasadami metodycznymi jest najlepszą ochroną przed ukierunkowanym rozpowszechnianiem fałszywych wiadomości i teorii spiskowych. Przede wszystkim jednak krytyczna świadomość historii nie jest usatysfakcjonowana heroicznymi, chwalebny mi i nieprzerwanymi obrazami historii oferowanymi przez populistów. Ci, którzy mają wgląd w ambiwalencje i strony winne przeszłości, są lepiej przygotowani na złożoność i formowalność teraźniejszości. I odwrotnie, populistyczne postacie myślowe projektują mityczną przeszłość w teraźniejszość, która ma zyskać na jasności.
LEKCJE DO ODROBIENIA
W tym ważnym sporze historycy polscy nie są w odosobnieniu. Problem jest szerszy, o czym pisał Schulze-Wessel. Konieczna jest dyskusja i wymiana doświadczeń na płaszczyźnie europejskiej. Być może jest to jedno z rozwiązań, które ustrzeże nas przed zamykaniem się narracji historycznych w narodowym/nacjonalistycznym dyskursie.
O negatywnych skutkach takiej postawy nie trzeba specjalnie przypominać. Rozgrzane narodowe emocje łatwo z fazy defensywnego umacniania własnej wspólnoty przenieść się mogą w etap ofensywny. Niekoniecznie od razu wojenny, ale z pewnością utrudniający współpracę międzynarodową, pogłębianie integracji europejskiej i zatruwający atmosferę życia społecznego. Byłby to przewrotny skutek europejskich zmagań z historią, które wydawały się przecież przynosić tak pocieszające efekty.
Liberalne systemy nie mogą bowiem, to chyba jest już jasne, całkowicie ignorować kwestii tożsamościowych i dziedzictwa historii. Jeśli to robią, stwarzają miejsce dla manipulatorów i sił skrajnych.
Wszyscy musimy ciągle zastanawiać się, jak odpowiedzialnie i skutecznie „odrabiać historyczne lekcje”, by zachować i rozwijać pożądane wartości.
Krzysztof Ruchniewicz
Tekst ukazał się pierwotnie w miesięczniku „Odra” (10/2021)
Jacek Malczewski, Hamlet polski – Portret Aleksandra Wielopolskiego, 1903, olej, płótno, Muzeum Narodowe w Warszawie