Rosja ma strategiczny cel, jakim jest niedopuszczenie, aby kolejne państwo poradzieckie przesunęło się w kierunku Zachodu. Nie mówię nawet o westernizacji Białorusi, ale o odpływaniu ze strefy wpływów Kremla – mówi nam dr hab. Maciej Raś, politolog z Wydziału Nauk Politycznych i Studiów Międzynarodowych UW. – Na Kremlu zdają sobie sprawę z tego, że model Łukaszenki się wyczerpuje. Bez wątpienia Rosja szukała i szuka kogoś w otoczeniu Łukaszenki, kto mógłby go zastąpić, oczywiście będąc przynajmniej tak samo prokremlowski, a najlepiej jeszcze bardziej – dodaje
JUSTYNA KOĆ: Czy to, co dzieje się na Białorusi, to demokratyczna rewolucja, przebudzenie świadomości społecznej, zryw niepodległościowy? Jak by pan to określił?
DR HAB. MACIEJ RAŚ: Czy to rewolucja, tego jeszcze nie wiemy. To zależy, czy zajdą tam zasadnicze zmiany ustrojowe. Natomiast na pewno jest to przebudzenie demokratycznych postaw u Białorusinów. Białorusini nie chcą już tego, co trwało od połowy lat 90., zawłaszcza młodsze pokolenia chcą modernizacji kraju.
Jakim krajem jest Białoruś? Podobno to wciąż najbardziej sowiecka z postsowieckich republik.
Pod wieloma względami tak jest. Nie chcę porównywać wszystkich krajów poradzieckich, bo one są bardzo różne. Jeżeli chodzi o europejskie republiki postradzieckie, Białoruś zdecydowanie jest państwem najbardziej tkwiącym w ZSRR, co miało swoje złe, ale czasem i dobre strony dla społeczeństwa.
Zacznijmy od tego, że na Białorusi w latach 90. nie zaszły takie reformy, jak w państwach sąsiednich. Nie mam na myśli tylko Polski, Łotwy czy Litwy, ale też Ukrainę i Rosję. Nie dokonano tam gwałtownej, szokowej transformacji, przejścia od realnego socjalizmu do kapitalizmu. Aspekt społeczno-ekonomiczny jest tu niezwykle istotny, bo dzięki temu właśnie Łukaszenko został wybrany w pierwszych i ostatnich zarazem demokratycznych wyborach.
Łukaszenko obiecał Białorusinom „małą stabilizację”, przywołując termin odnoszący się do historii Polski. Białorusini bali się tego, co działo się na Ukrainie, w Rosji, chaosu społecznego, przestępczości, bezrobocia, kryminalizacji życia społecznego, niewypłacania rent, emerytur itd. Przypomnijmy, że kapitalizm w Rosji czy na Ukrainie narodził się w jednej z najbardziej drapieżnych wersji.
Co więcej, bali się też tego, co działo się w państwach na zachód od ich granic. Polska również nie była krajem tak zamożnym, jak dziś, a tereny graniczące z Białorusią, czyli Białostocczyzna, należały do najuboższych w Polsce i ogarniętych wysokim bezrobociem. Łukaszenko obiecał zachowanie socjalu w stylu radzieckim i przez pewien czas tego w dużej mierze dokonał. Na szereg lat zakonserwowano tam gospodarkę opartą na państwowych przedsiębiorstwach, utrzymano w miarę pełne zatrudnienie, bardzo wysoki poziom etatyzacji – niemalże w każdej rodzinie był ktoś pracujący na państwowych etatach. Społeczeństwo mogło cieszyć się pełnym zatrudnieniem, bezpieczeństwem społecznym, relatywnie wysokim poziomem edukacji i ochrony zdrowia. Przez ekspertów OECD czy „The Economist” Białoruś uważana była za najlepiej zarządzane państwo poradzieckie z tych, które były członkami Wspólnoty Niepodległych Państw.
W kręgach akademickich żartowano, że na uniwersytet Miński w latach 90., czyli okresie wyżu demograficznego, można było się dostać bez łapówki, co w Kijowie czy w Moskwie było bardzo trudne.
Jak Łukaszenko to osiągnął?
Łukaszenko miał w dużej mierze możliwość dokonania tego, bo znalazł sponsora – Rosję, która dotowała w różny sposób Białoruś. Przede wszystkim eksportowane na Białoruś surowce energetyczne, jak ropa i gaz, były tanie. Tych czynników było bardzo wiele, bo Rosja w latach 90. potrzebowała sojuszników. Łukaszenko podpisywał kolejne dokumenty integracji z Rosją, skończywszy w 1999 roku na podpisaniu dokumentów o stworzeniu państwa związkowego, tylko że wówczas niewiele z nich wynikało. Borys Jelcyn potrzebował jakichkolwiek sukcesów międzynarodowych w tamtym okresie. Oczywiście to zmieniło się w czasie, kiedy nastał Putin, który zaczął wymagać już czegoś realnego w zamian za wsparcie, jeżeli nie wchłonięcia obwodów białoruskich do Federacji Rosyjskiej, to przynajmniej realnych ustępstw, takich jak rozwój integracji gospodarczej, wspólna waluta i oczywiście udział rosyjskich przedsiębiorstw w prywatyzacji białoruskiej gospodarki.
Ta polityka została złagodzona dopiero, kiedy w regionie zaczęły wybuchać tzw. kolorowe rewolucje: w Gruzji i na Ukrainie. Przypomnę, że także w połowie poprzedniej dekady była próba takiej rewolucji na Białorusi.
Wówczas Rosja wróciła do wspierania tego, który zapewniał, że Białoruś nie będzie prozachodnia, a związana z Rosją. Sam Łukaszenko jednocześnie bronił suwerenności kraju na tyle, na ile było to możliwe, co spowodowało, że zaczęły się pojawiać tarcia personalne między Putinem a Łukaszenką.
Co się zatem stało, że społeczeństwo przestało akceptować władzę, która zapewniała mu przez lata spokój i „małą stabilizację”?
Dużym wyzwaniem stał się kryzys gospodarczy, który uderzył mocno także w państwa wschodnioeuropejskie – Rosję i Białoruś – jako rezultat światowego kryzysu z końca minionej dekady. Ten kryzys spowodował, że na Białorusi władza musiała się zdecydować na stopniowa transformację systemu społeczno-gospodarczego, czyli np. pewne cięcia socjalne. Poziom usług publicznych zaczął się obniżać. Stagnacja i kryzysy mające miejsce w kolejnej dekadzie pogłębiły te trudności, co biorąc pod uwagę brak wolności spowodowało wybuch społeczny, który obserwujemy. Myślę, że dla większości społeczeństwa to przyczyny społeczno-ekonomiczne stały się najważniejsze.
Po raz pierwszy na Białorusi protest społeczny nie jest wyrażany jedynie poprzez elity prodemokratyczne i wielkomiejską młodzież, ale ma szerokie poparcie, w tym pracowników zakładów kontrolowanych przez państwo.
Czy to klucz do zmian na Białorusi? W Polsce dopiero sojusz robotników z inteligencją w 80 roku doprowadził do sukcesu i podpisania Porozumień Sierpniowych. Jednocześnie ostatnie doniesienia mówią, że Łukaszenko opanował strajki w państwowych zakładach.
Prawda, że mamy do czynienia z podobna sytuacją, chociaż w Polsce w latach 80. zostało to przekute i zinstytucjonalizowane w wolny związek zawodowy „Solidarność”, który wówczas nie tylko był klasycznym związkiem zawodowym, ale i potężnych ruchem społecznym łączącym inteligencję, młodzież, robotników, środowiska wiejskie, dodatkowo przy wsparciu Kościoła. To miało inny wymiar. Na Białorusi trudno o coś takiego, ponieważ nie ma tam silnych, zinstytucjonalizownych ruchów opozycyjnych. Przez ostatnie ćwierćwiecze Łukaszenko i jego otoczenie blokowali powstanie jakiejkolwiek zinstytucjonalizowanej siły, starając się, aby opozycja, jak w czasach ZSRR, ograniczona była do niewielkich grup dysydenckich, które nie mają większego znaczenia.
Co do zakładów pracy, to zaskoczeniem było, że część z nich zastrajkowała i poparła protest społeczny, co można odczytywać jako poparcie dla zmian, i to w środowiskach, które do tej pory w znacznej mierze stały za Łukaszenką. Po drugie, jest to też wyraz degeneracji reżimu Łukaszenki, którego oferta skierowana do społeczeństwa po prostu się wyczerpała.
Proszę jednak pamiętać, że jest to inna sytuacja niż na Ukrainie w okresie tamtejszych „rewolucji”. Na Ukrainie mieliśmy gospodarkę kapitalistyczną, na Białorusi pod rządami reżimu, który kontroluje większą część miejsc pracy, łatwiej o nacisk na społeczeństwo, bo ludzie, aby żyć, muszą pracować. Dla Łukaszenki kluczowym elementem było i jest najpierw niedopuszczenie do przyłączenie się dużych zakładów pracy, filarów gospodarki do strajku, a następnie, skoro to się nie udało, wyciszenie tych nastrojów. Jeżeli to się uda, protest na Białorusi może zacząć „rozchodzić się po kościach” i nie będzie już tak intensywny. Wówczas opozycja będzie miała mniej kart przetargowych i chyba o to chodzi władzy. Gdyby podjęto rozmowy w trakcie największego nasilenia protestów, pozycja Łukaszenki byłaby dużo słabsza.
Kluczem do rozwiązania problemów na Białorusi jest Rosja. Na co pozwoli Rosja i na co liczy i jak wobec tego interpretować zatrucie Aleksieja Nawalnego?
Na pewno Rosja ma strategiczny cel, jakim jest niedopuszczenie, aby kolejne państwo poradzieckie przesunęło się w kierunku Zachodu. Nie mówię nawet o westernizacji Białorusi, ale o odpływaniu ze strefy wpływów Kremla. Rosja ma wiele instrumentów, aby temu przeciwdziałać, nie tylko militarnych, ale przede wszystkim gospodarczych.
Może wspierać Łukaszenkę, co na razie robi, ale to jest wariant raczej nie na dłuższy czas.
Na Kremlu zdają sobie sprawę z tego, że model Łukaszenki się wyczerpuje. Bez wątpienia Rosja szukała i szuka kogoś w otoczeniu Łukaszenki, kto mógłby go zastąpić, oczywiście będąc przynajmniej tak samo prokremlowski, a najlepiej jeszcze bardziej. Ta osoba czy grupa osób może przejąć władzę w wyniku pałacowego zamachu stanu, a potem próbować dogadywać się ze społeczeństwem. Będzie to bardzo trudne, bo
modernizacja na Białorusi będzie wymagała sporych nakładów i wielu wyrzeczeń społecznych, ponieważ przez lata była odkładana. Rosja może też postawić na kogoś, kto wygra mniej lub bardziej demokratyczne, wolne wybory i dogadać się z nim. Oceniano, że niektórzy z kandydatów zgłaszających się do startu w ostatnich wyborach prezydenckich mogliby okazać się łatwiejszymi partnerami dla Kremla niż Łukaszenko.
Według mnie prawdopodobnym scenariuszem w dalszej perspektywie będą zmiany w wariancie armeńskim, czyli pewna demokratyzacja reżimu i próby modernizacji państwa, jednocześnie przy pozostaniu w strefie wpływów Rosji.
Warto dodać, że w przeciwieństwie do Ukrainy nowy lider Białorusi, nawet gdyby w pełni podzielał wartości europejskie, będzie skazany na współpracę z Rosją. Decydują o tym wpływy rosyjskie na Białorusi, kwestie gospodarcze i społeczne. Stosunek do Rosji i integracji z Rosją po upadku ZSRR był na Białorusi różny od tego, jaki cechował Ukrainę. Sama Rosja musi unikać zbyt agresywnych działań na Białorusi, by nie doprowadzić do sytuacji, jak na Ukrainie, gdzie prowadząc taką a nie inną politykę zraziła do siebie większość Ukraińców i osłabiła siły prorosyjskie w skali całego państwa.
Jeśli chodzi o sprawę Nawalnego, to jej ocena jest w dużej mierze oparta wciąż na spekulacjach. Trudno przypuszczać, żeby w Rosji ktoś próbował otruć ikonę opozycji bez wiedzy Kremla i aby był to zwykły akt kryminalny. Część ekspertów spekuluje, że był to sygnał ze strony Kremla, że w Rosji nie dopuści się do podobnych wydarzeń, jak na Białorusi. Elity kremlowskie obawiają się „złego przykładu”, jakiego społeczeństwu rosyjskiemu dają społeczeństwa innych państw poradzieckich: ukraińskie, gruzińskie, a teraz białoruskie. To bezpośrednio zagraża elitom kremlowskim, chociaż oczywiście one same przedstawiają całą sytuację jako geopolityczną „wojnę światów”, próbę podporządkowania Wschodu Zachodowi itd.
Na pewno wywarło to efekt w samej Rosji, pokazując, że władza jest silna i zdeterminowana, ale przysporzyło jednocześnie poważnych kłopotów na arenie międzynarodowej.
Pojawiły się głosy niektórych niemieckich środowisk politycznych, że może warto nacisnąć na Rosję poprzez budowany Nord Streem 2. To realny scenariusz?
Niemcy prowadzą bardzo inteligentną, ze swojego punktu widzenia, politykę wobec Rosji, dwutorową. W Niemczech nie ma akceptacji dla stylu obecnych rządów Putina, natomiast część polityków niemieckich sprzyja rozwijaniu relacji z Rosją, oczywiście korzystnych dla Niemiec. Druga część polityków niemieckich prezentuje się jako ci, którzy są przywiązani do wartości, zwracając uwagę nie tylko na solidarność europejską, ale i patologie reżimu w Rosji. Sadzę jednak, że władze niemieckie utrzymają swoją przychylność względem Nord Streem 2. Obie nitki Nord Stream to projekt mający uczynić z Niemiec hub dla gazu rosyjskiego w Europie, co może przynieść Niemcom duże korzyści ekonomiczne w przyszłości. Natomiast bez wątpienia trzeba podkreślić, że polityka Kremla w ostatnich latach mocno utrudnia taką postawę polityków niemieckich.
Aneksja Krymu, Donbas, odchodzenie od resztek demokracji, otrucie Nawalnego, działania hybrydowe wymierzone w Europę Zachodnią, hakowanie niemieckiego parlamentu itp. bez wątpienia nie sprzyjają popularności Rosji w Niemczech i utrudniają utrzymywanie wspomnianej polityki, także w obliczu zmieniającej się polityki USA.
Pytanie, gdzie jest ta cienka granica, której przekroczenie będzie momentem przełomowym. Już otrucie Nawalnego doprowadziło do zdecydowanej reakcji kanclerz Merkel, która naciskała na Putina, aby wypuścić go z Rosji na leczenie do Berlina, bo inaczej relacje dwustronne mogłyby się bardzo skomplikować, choćby ze względu na opinię publiczną. A to gwałtownie pogorszyłoby perspektywy tak Nord Stream 2, jak i innych wspólnych projektów gospodarczych.
Zdjęcie główne: Protest w Mińsku 30 sierpnia 2020 roku, Fot. Flickr/Natallia Rak, licencja Creative Commons; zdjęcie w tekście: Maciej Raś, Fot. UW