Polak przebywający w tej chwili za granicą ma wrażenie, że żyje w dwóch różnych rzeczywistościach. Jedna z nich to rzeczywistość, w której władza jest silna, druga to rzeczywistość prawdziwa, w której żyją miliony ludzi będących ofiarami i królikami doświadczalnymi „silnej” i „sprawczej” populistycznej władzy. Jako Polak próbujący wrócić do kraju (dzieci, koty, praca… jest parę powodów) z akademicko-konferencyjno-zawodowego wyjazdu do USA znalazłem się w tej drugiej rzeczywistości – pisze Cezary Michalski
Polak przebywający w tej chwili za granicą ma wrażenie, że żyje w dwóch różnych rzeczywistościach. Jedna z nich to rzeczywistość, w której władza jest silna (szczególnie silny jest Donald Trump i Mateusz Morawiecki), ogłasza radykalne kroki (Trump jednym niekonsultowanym z nikim i niezapowiedzianym gestem przecina handlowe, turystyczne i ludzkie więzy Ameryki z Europą, Morawiecki jednym gestem odcina Polskę od świata), wskazując jednocześnie prawdziwych winnych rozprzestrzeniania się epidemii
(Trump i Morawiecki oraz ich propagandowe zaplecze tu akurat w 100 procentach się zgadzają, winna jest Bruksela i kraje Europy Zachodniej,
wyłączając początkowo – w przypadku Trumpa – Wielką Brytanię, którą amerykański prezydent postanowił nagrodzić za Brexit specjalnym epidemiologicznym statusem „najbliższego sojusznika”, ale Polski z oczywistych powodów takim statusem nie nagrodził, piszę „początkowo”, bo właśnie przed chwilą Trump uderzył także w Wielką Brytanię, co spowodowało wybuch gniewu i rozczarowanie Borisa Johnsona).
W tej rzeczywistości władza ogłaszająca takie decyzje jest silna, nie tylko potrafi skutecznie odizolować i obronić własny kraj przed wirusem, ale także pomóc wszystkim obywatelom rządzonego przez siebie kraju poradzić sobie z konsekwencjami własnych decyzji – sprowadzić ich do kraju, pokryć finansowe straty (w wymiarze prywatnym i ekonomicznym) będące konsekwencją zupełnie nieprzemyślanych i niekonsekwentnych, ale świadczących o „sile i sprawczości” decyzji.
Jest jednak jeszcze druga rzeczywistość, prawdziwa, w której żyją miliony ludzi będących ofiarami i królikami doświadczalnymi „silnej” i „sprawczej” populistycznej władzy. Jako Polak próbujący wrócić do kraju (dzieci, koty, praca… jest parę powodów) z akademicko-konferencyjno-zawodowego wyjazdu do USA znalazłem się w tej drugiej rzeczywistości.
W tej drugiej rzeczywistości PLL LOT od kilku dni nie odbiera telefonów ani w USA, ani w Polsce
(nawet nie to, że się nie można przebić przez melodyjki i konieczność wyboru odpowiednich cyferek i rubryk, bo przez nie nigdy się nie można przebić, ale teraz, od paru dni, tysiące oszalałych z niepewności ludzi z biletami LOT-u próbujących się dodzwonić na polskie czy amerykańskie numery częstuje nagrana informacja, że „z przyczyn technicznych nie możemy zrealizować połączenia”; fakt, że zarejestrowana w nienagannej polszczyźnie i angielszczyźnie).
Od kilku dni nie otrzymuje się też żadnych odpowiedzi na maile i inne zapytania wysyłane drogą elektroniczną na wskazane przez LOT adresy. Na stronie LOT-u pojawiła się najpierw informacja, że loty do i z Los Angeles oraz Miami zostały zawieszone (kiedy Trump postanowił objawić się jako polityczny siłacz, nie konsultując się m.in. z Polską, ani nie traktując jej jako sojusznika, z którym warto cokolwiek wspólnie ustalić).
Później, kiedy Mateusz Morawicki po wielogodzinnych konsultacjach z PR-owcami PiS-u (PR-owcy, czyli eksperci od wizerunku, są dziś dla polityków ważniejsi, niż eksperci od ekonomii, zdrowia, obronności, czyli czegoś tak mało ważnego, jak mocno przereklamowana „rzeczywistość”), na stronie LOT-u pojawiła się informacja o odwołaniu wszystkich lotów, ale telefony nadal pozostały głuche, a na maile nadal nie przychodzą odpowiedzi.
Ponieważ nie ma oczywiście żadnej sytuacji nadzwyczajnej (uwaga, ironia), tysiące miotających się dziś Polaków w USA (a pewnie i w innych krajach) dowiedziało się w piątek wieczorem, że konsulaty i ambasada oczywiście przedstawią jakąś strategię i informację, ale dopiero w poniedziałek od godziny 9.00, czyli w normalnych godzinach urzędowaniach biur. Kiedy udaje się dodzwonić na specjalne numery alarmowe w placówkach (przeznaczone do zgłaszania ataków terrorystycznych, nagłych wypadków itp.) ludzie wiedzący mniej więcej tyle samo, co dzwoniący do nich, mówią, że mityczne „czartery dla Polaków” dotkniętych zakazem lotów wywołanym decyzjami Trumpa i Morawieckiego będą prawdopodobnie dotyczyć tylko ludzi uwięzionych w Egipcie czy podobnych miejscach, gdyż na jakąkolwiek tego typu pomoc dla dziesiątków tysięcy Polaków uwięzionych w Ameryce czy Europie nie można liczyć z powodu skali problemu.
„Na pociąg – np. z Berlina – proszę też nie liczyć, bo pociągi też są wstrzymane”, „jak pan kupi sobie bilet na samolot linii brytyjskich, niemieckich lub innych” (inne linie międzynarodowe wciąż latają, bo administracja Trumpa wyznaczyła dla nich całą listę lotnisk, tylko LOT przestał istnieć całkowicie) i dostanie się do Frankfurtu albo Berlina (za cenę oznaczającą bankructwo podróżującego i jego rodziny), może pan szukać jakiejś podwózki samochodowej, ale wie pan, my sami ciągle czekamy na jakieś informacje, może w poniedziałek… może w przyszłym tygodniu…”.
Nie mam pretensji do tych urzędników. Mam pretensję do ich szefów, którzy odgrywają siłę, choć nie mają jej ani oni, ani rządzone przez nich państwo,
które w obszarze obrony interesów swoich obywateli przebywających za granicą, w obszarze faktycznej ochrony zdrowia i w zakresie faktycznego stanu przeznaczonych do tego celu instytucji w obszarze ekonomii (Morawieckiego nie stać na „pakiet stymulacyjny Trumpa” w wysokości dziesiątek miliardów dolarów, który został jednorazowo wpompowany w ekonomię amerykańską, żeby choć częściowo pokryć konsekwencje „zdecydowanego gestu silnego prezydenta”), w obszarze faktycznej obronności i bezpieczeństwa – coraz bardziej jest PR-ową fasadą, a coraz mniej silnym podmiotem naprawdę.
Dla Mateusza Morawieckiego, który nawet w czasie pełnienia funkcji prezesa banku był wyłącznie sprawnym lobbystą i PR-owcem swoich właścicieli, a nie człowiekiem stojącym na straży klientów banków (patrz kredyty frankowe, patrz reklamy najbardziej ryzykownych usług banku z „silnym” Chuckiem Norrisem itp.), żadna istotna różnica między PR-em i rzeczywistością nie istnieje. Dla mnie jednak, jako klienta rządzonego dziś przez Morawieckiego, Dudę, Kaczyńskiego państwa, różnica między „polityką wizerunkową władzy”, a rzeczywistością, w której przyszło mi żyć, jest różnicą zupełnie podstawową.
Cezary Michalski
Autor jest publicystą tygodnika „Newsweek”
Zdjęcie główne: Donald Trump i Mateusz Morawiecki podczas uroczystości upamiętniających 75. rocznicę lądowania wojsk sprzymierzonych w Normandii w 2019 r., Fot. Twitter/@PremierRP